
Z 236 kg udało mu się zrzucić 60. Celem jest pozbycie się łącznie 150 kg. O tym, jak waga przeszkadzała mu w codziennym życiu i co zmotywowało go do podjęcia ostatecznej walki z kilogramami, opowiada Jakub Antczak
Przesympatyczny, uśmiechnięty 25-latek z Brzezin jak rzadko kto nie boi się rozmawiać o swojej otyłości. Nie zasłania się przy tym chorobami, nie szuka wymówek. Mówi otwarcie: – Jadłem za dużo, do wagi 236 kg doprowadziły mnie słodycze, które pochłaniałem bez opamiętania. Lubię także makarony i wszelkie kluski. To też było zgubne.
Nigdy nie byłem
szczupły…
Odkąd pamięta miał problemy z nadwagą. – Może w wieku kilku lat jeszcze wyglądałem przeciętnie, ale w przedszkolu zaczęło się to już zmieniać. W zerówce ważyłem 46 kg, a w podstawówce przebijałem swoją wagą rodziców moich kolegów, ważyłem już jakieś 100 kg. Gimnazjum to czas, kiedy przekroczyłem 150 kg, natomiast w szkole średniej było to już ponad 200 kg. Wbrew pozorom nie jadłem astronomicznych ilości jedzenia. Problem był w jego niewłaściwym doborze. Słodycze, kuchnia włoska, którą uwielbiam, czyli wszelkiego rodzaju makarony, pizzę itd. Kopalnia węglowodanów… – opowiada Kuba Antczak.
Jako że łatwo nawiązuje kontakty, jest otwarty i śmiały, z powodu nadwagi nie spotykało go zbyt wiele nieprzyjemnych sytuacji. Nie znaczy, że go omijały. Nie obyło się bez wymownych spojrzeń na ulicy, wytykania palcami czy głośnych komentarzy. – Najczęściej małe dzieci są szczere do bólu. Bardzo często spotykają mnie sytuacje, że dziecko z rodzicami w markecie czy w innym miejscu publicznym, kiedy mnie zobaczy, automatycznie mówi „ale grubas”. Zawsze komentuję to żartem, przybijam piątkę z malcem i dalej idę w swoją stronę – dodaje.
Zdarzyła się jednak dość przykra chwila, która najbardziej utkwiła mu w pamięci. – Byłem wtedy małym chłopcem, miałem może z 9 lat. Szedłem chodnikiem, obok ujrzałem autokar, a w nim masę dzieciaków, jakaś wycieczka szkolna. Zrobił się korek, autobus utknął, jechał na równi ze mną, a ja poczułem na sobie dziesiątki spojrzeń. Odwróciłem się i zobaczyłem ich wszystkich, jak wytykają mnie palcem i pękają ze śmiechu. Dla nich stałem się atrakcją wycieczki, a sam chciałem zapaść się pod ziemię. Najgorsze było to, że nie mogłem nic zrobić, nigdzie uciec, schować się, po prostu musiałem to wytrzymać – wspomina.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie