Co zrobić z pomnikiem „trzech cesarzy” na pl. św. Józefa? Zostawić, przenieść czy zdemontować? – zastanawiano się po odzyskaniu niepodległości. Dyskusja trwała trzy lata, z Kalisza przeniosła się do Warszawy i ostatecznie została ucięta przez szefa gabinetu spraw wojskowych ministra Józefa Becka. Historia kolejnego monumentu naszego miasta to fascynująca opowieść, wiele mówiąca o stosunku naszych przodków do pamiątek przeszłości
Sprawa zaczęła się niewin- nie. Według zachowanych dokumentów, 18 września 1924 r. świeżo ukonstytuowany komitet budowy pomnika dla poległych w walce z bolszewikami za najwłaściwsze miejsce postawienia monumentu wskazał pl. św. Józefa. Tak oto z pobudek patriotycznych i zgodnie z niekończącym się obrotem karuzeli historii wszczęto kilkuletnią batalię z obeliskiem w tle.
Obeliski dwa
Lany z żelaza obelisk stał na kaliskim placu od 1841 r. Wyniesiony na trzech stopniach i wysokim cokole, wydawał się sięgać chmur. Postawiony na pamiątkę zjazdów monarchów dwóch zaborców nad Prosną, kłuł w oczy podwójnie: siłą swojej formy i treścią. Poniżej carskich orłów połączonych laurami widniały przecież napisy mówiące o przymierzu Rosji z Prusami, zawartym „dla spokoju i dobra obydwóch narodów i dla strachu wspólnych ich wrogów”(całość inskrypcji przytaczamy poniżej).
Twórcą pomnika był Jan Jakub Gay (1801-1849), wychowanek elitarnego Korpusu Kadetów w Kaliszu, wykształcony w kilku europejskich miastach architekt z żołnierską kartą w biografii. Lane żelazo stosowane zamiast tradycyjnego kamienia do wykonywania zdobień wkrótce stało się wizytówką artysty. Najwięcej realizacji Gay zostawił w Warszawie, wśród nich obiekty bankowe, fabryczne, kolejowe i prywatne. Ani budynek dla Banku Polskiego, ani kamienice Gaya nie są jednak dla tej opowieści tak istotne jak znany jedynie z fotografii warszawski pomnik ku czci cara Aleksandra I. Wzniesiony w 1829 r. monument był bliźniaczo podobny do kaliskiej propozycji architekta. Zdecydowana, zimna w odbiorze, ale z pewnością elegancka forma, mogła wzbudzać tylko dwa uczucia: podziw lub strach.
Demonstracja siły Odsłonięcie pomnika na kaliskim pl. św. Józefa bardzo dobrze podkreśliło intencje rosyjskich władz. Uroczystości przeprowadzone w piątek 25 czerwca 1841 r. okazały się w istocie wielką demonstracją siły. W paradzie wojskowej wzięli udział strzelcy z Pułku Wielkołudzkiego i 8. bateria artylerii z Warty. W sumie ponad 3 tys. żołnierzy, których rozkwaterowano w okolicznych wsiach. Na polecenie naczelnika wojennego jenerała majora Sobolewa w dzień uroczystości w czasie nabożeństwa pozamykano „wszystkie handle”, a władzom miejskim nakazano, aby na g. 9 stawiły się w sali posiedzeń rządu gubernialnego (obecne starostwo). Do Kalisza z tej okazji pofatygował się sam namiestnik Królestwa Polskiego, słynący z twardej ręki dla Polaków, Iwan Fiodorowicz Paskiewicz. Przy takiej publiczności na cześć cara strzelano z broni ręcznej i dział. Wszystko oprócz myśli i uczuć rozgrywało się na komendę.
Kaliszanie mieli zatem wszelkie powody, aby obelisk Gaya już „na wieki” uznać za symbol uciemiężenia. Uraz był silny, skoro cień pomnika pojawił się nawet w drukowanej na łamach miejscowej gazety satyrycznym poemacie: „Bo domy jakby mu [obeliskowi] niechętne były/Z ukosa jakoś ku niemu stanęły/ Nawet z wieżycą i zegarem fara/ Z boku nań patrzy – świątynia prastara”. Ten prześmiewczy ton nie uszedł uwadze cenzury. „Kaliszaniadę”, bo tak zatytułowano dziełko, szybko zdjęto ze stron pisma.
Z drugiej strony najzwyczajniej mijały lata. Właśnie siłą przepływającego czasu pomnik wrósł w krajobraz grodu i świadomość mieszkańców. Ponadto istniał jeden jedyny powód, żeby na monument popatrzeć cieplej. Najlepszą wodę w mieście czerpano właśnie stąd – ze źródła bijącego spod pomnika.
Konserwator mówi: „Nie”
Władze międzywojennego Kalisza stanęły przed nie lada wyzwaniem. Jako symbol „rosyjskiej przemocy” obelisk był niechcianą, ale jednak pamiątką przeszłości, do tego prawnie chronioną, bo wpisaną do katalogu zabytków nieruchomych. Jednocześnie pilnie szukano odpowiedniego miejsca dla planowanego monumentu ku czci poległych legionistów. Reprezentacyjny plac św. Józefa wydawał się najodpowiedniejszy, gdyby nie… carski obelisk pośrodku. Szukając rozwiązania patowej sytuacji, magistrat postanowił przenieść zabytek do parku miejskiego „na wolny plac przy alei wiodącej od kościoła do więzienia na Tyńcu”. Konieczna była jednak decyzja konserwatora, a ten zastosował taktykę strusia i długo milczał w kaliskiej sprawie.
Po kilku miesiącach czekania na początku 1925 r. pod pomnikiem pojawiła się płyta „Nieznanego Żołnierza”, złożona przez nieznanych „ofiarodawców”. „Na płycie tej cały szereg urzędów i różnych organizacji zarówno wojskowych, jak i społecznych, a w tej liczbie starostwo, Sejmik Powiatowy, Rada Miejska i Magistrat złożyły wieńce (…). Dziś więc to miejsce, siłą faktu dokonanego, stało się niejako świętością Kalisza” – wnioskowano, domagając się niezwłocznego usunięcia pamiątki po caracie z placu.
Konserwator nie ugiął się pod presją. Po kolejnym roku czekania Okręgowa Komisja Konserwatorska w Warszawie, złożona z przedstawicieli towarzystw naukowych i zabytkowych zadecydowała, że pomnik w Kaliszu, jako „monument o wartości artystycznej, nie posiadający napisów obrażających uczucia narodowe, ponadto jako pamiątka faktów historycznych ogólnoeuropejskiego znaczenia”, ma pozostać na swoim miejscu. Zalecono jedynie, aby dolną część z napisami przesłonić kratą i krzewami. „Usunięcie tego historycznego pomnika tylko pod wpływem wrażenia jego rosyjskiego pochodzenia mogłoby być przez przyszłe pokolenia potępione” – argumentowała komisja. Jak często dzisiaj stać nas na taką refleksję? Ile zabytków można byłoby uratować, myśląc w ten sposób?
Chuliganie
w służbie narodu
Kiedy odpowiedź konserwatora była już znana, pod koniec 1926 r. pomnik został zdemolowany. Na miejscu nie znaleziono większości carskich dekoracji i napisów, tym bardziej sprawców dewastacji.
Można jedynie domniemywać, że dla wielu obywateli te wydarzenia była formą swoiście pojętej sprawiedliwości, a nawet aktem podyktowanym wyższą koniecznością. „(…) Jako komendant Garnizonu, który ma powierzony obowiązek dbania o patriotyczne wychowanie podwładnych mi żołnierzy, muszę domagać się zniesienia tego pomnika, gdyż dalsze jego istnienie wpływa ujemnie na duży odsetek szeregowych wyznania prawosławnego, znajdujących się w Garnizonie” – pisał do prezydenta miasta komendant garnizonu w Szczypiornie gen. brygady A. Jasiński.
Ostatnie zdanie w tej sprawie też miało należeć do wojskowych.
Na biurku Becka
Zachowany odpis dokumentu z Ministerstwa Spraw Wojskowych z kwietnia 1927 r. jest jednoznaczny: dotyczy sprawy „usunięcia pomnika rosyjsko-pruskiego w Kaliszu”. Minister Józef Beck zawiadamia w nim o wyłączeniu pomnika „Przyjaźni Rosyjsko-Pruskiej” z inwentarza sztuki i kultury, na co pozwoliła nowo zmieniona wówczas ustawa o zabytkach. Jednocześnie tą samą drogą urzędową zlecono garnizonowi w Szczypiornie rozbiórkę monumentu „własnemi siłami z wyłączeniem jakiegokolwiek aktu demonstracji publicznej”.
Konie dla komendanta
Jeszcze w sierpniu tego samego roku zdemontowany obelisk stanął w Szczypiornie. Osadzony w żelbetonowej konstrukcji i przyozdobiony brązową głową Piłsudskiego, miał głosić wieczną chwałę poległych za niepodległość. Honorowy patronat nad budową monumentu przyjął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Ignacy Mościcki.
Odsłonięcie pomnika wpisano w program zjazdu Związku Legionistów Polskich, w 1927 r. zwołanego do Kalisza. Na dwudniowe uroczystości przybył sam komendant, ale powstrzymany przez niespodziewany atak opozycji, do samego miejsca narodzin żołnierskiej legendy nie dojechał. Z bryczki zaprzężonej w cztery siwe konie ze szczypiornickiego dworu Bronikowskich skorzystała natomiast żona Marszałka z córeczkami. W drodze, jak pamiętają najstarsi mieszkańcy, Aleksandra rozdawała wioskowym dzieciom czekoladowe cukierki. Okolica tonęła w kolorze mundurów i odznaczeń przybyłych żołnierzy. Po poświęceniu pomnika i mszy św. polowej odbyła się defilada. Tym razem obelisk był świadkiem demonstracji dumy z odrodzonego państwa.
Przez kolejne lata pomnik służył także jako... schowek. W jego postumencie drobni złodziejaszkowie ukrywali zagrabione mienie: gęsi, prosiaki, kury.
W żelbetonie zapisane
Po wkroczeniu hitlerowców do Polski los monumentu z napisami: „Honor i Ojczyzna”, „Żołnierzom legionów polskich 1914-1918” był przesądzony. Najpierw przy iglicy pojawili się żandarmi. Okoliczni śmiali się, że pilnują Piłsudskiego. Niedługo potem pomnik został wysadzony. Pamiętający czasy carskie obelisk przestał istnieć. Plakieta z głową Marszałka jednak się uchowała. Jak powtarzają szczypiorniacy, ukrył ją jeden z mieszkańców, nieżyjący już pan Słowiński. Miał ją zakopać w przydomowym ogródku. Zadenuncjowany, trafił do hitlerowskiego więzienia wraz z grupą innych osób. Z więzienia wyszedł, ale płaskorzeźbiony odlew już nigdy się nie odnalazł.
Jedyną pamiątką po obelisku carów i legionistów jest dzisiaj brzydki cokół, którego relikty nadal stoją w Szczypiornie na terenie jednej z prywatnych firm. Bez znajomości historii żelbeton w tym miejscu wydaje się jedynie przypadkowym, nic nie znaczącym elementem.
Komentarze opinie