
Gdyby pod koniec XIX w. istniał już Internet a w nim „pudelki” a i inne „szanowane” witryny w celu podniesienia klikalności zamieszczałyby newsy z życia celebrytek, bohaterką tychże byłaby zapewne żona naszego podróżnika Stefana Szolc-Rogozińskiego. Zresztą i żywot jego samego obfitował w dramatyczne i medialne wydarzenia, ponieważ jednak o panu Stefanie mówiono i pisano już bardzo wiele przeto dzisiaj zajmijmy się postacią drugoplanową (choć z nominacją do Oskara) całej tej „rogozińskiej” epopei
Helena Janina, z domu Boguska, pseudonim „Hajota” lub „Lascaro” urodziła się 16 maja 1862 r. w Sandomierzu. Po mieczu była spokrewniona z Marią Skłodowską-Curie. Po śmierci ojca przeniosła się z matką do Warszawy. Tutaj uczęszczała na pensję Laury Guerin (stąd wyniosła dobrą znajomość języków obcych) i na tajne kursy prowadzone przy prywatnej pensji żeńskiej Natalii Porazińskiej (stąd z kolei wyniosła wiedzę z zakresu literatury, historii i geografii Polski). Zadebiutowała powieścią Narcyzy Ewuni, ogłoszoną w Kronice Rodzinnej 1875, gdy miała zaledwie 13 lat. Znajomości z Jadwigą Łuszczewską (Deotymą), redaktorką „Bluszczu” Marią Ilnicką oraz redaktorką Kroniki Rodzinnej, Aleksandrą Borkowską ułatwiły jej rozpoczęcie kariery literackiej. Jej utwory literackie ukazywały się w wielu pismach. I choć w wielu recenzjach nie uzyskiwała zbyt pochlebnych opinii (Antoni Sygietyński pisał o niej jako poetce: „kulawy pegaz”) trzeba jednak dostrzec jej działalność na niwie literatury. Tłumaczyła Charlesa Dickensa, Jamesa Coopera, Josepha Conrada, Herberta George’a Wellsa, Honoré de Balzac’a, Anatole’a France’a, Guy de Maupassanta oraz wielu innych pisarzy francuskich i angielskich. A z kolei niektóre jej nowele tłumaczono na języki obce: rosyjski, czeski, serbsko-chorwacki, francuski a po wyprawie z naszym Stefanem do Afryki napisała też kilka utworów o tematyce podróżniczej, inspirowane pobytem tamże.
No właśnie – Rogoziński. Po jego powrocie z pierwszej wyprawy do Afryki Środkowej poznała go, dzięki Prusowi, na jednym z odczytów. Kruczowłosa poetka i literatka oczarowała młodego odkrywcę. Oświadczył się jej, został przyjęty i… wyjechał na krótko do Afryki. Ale w sierpniu 1888 r., mimo niechęci rodziny pana młodego, w kościele pw. Św. Józefa w Warszawie wzięli ślub i wyruszyli w podróż poślubną ponownie na Czarny Ląd. Na wyspie Fernando Po zakupili 500 hektarową plantację kakao, prowadzili badania nad plemieniem Bubi a jednocześnie brali udział w wyprawach do innych krajów Afryki m.in. do Nigerii. Pisarka wspięła się też na wulkan Pico Basilé – najwyższy szczyt Fernando Po. Za ten wyczyn otrzymała wysokie odznaczenie od króla hiszpańskiego. Po powrocie do Europy Helena barwnie opowiadała o swoich przygodach w Afryce na odczytach w Madrycie, Neapolu, Rzymie i Paryżu. Została członkinią Towarzystwa Geograficznego w Madrycie i Towarzystwa Afrykańskiego w Neapolu.
Z afrykańskich notatek Hajoty wyłania się początkowo idylliczny obrazek: Mój ukochany dogadza mi, jak może, i nigdy nie jest tak uszczęśliwiony, jak kiedy widzi, że coś ze smakiem papusiam. Dedykuje mu nieco egzaltowany ale przesycony uczuciem wiersz: Tobie być wszystkiem. Światu niczem/ Dziś już ludzkiego nie żądam poklasku/ Chcę tylko czuwać nad twej sławy zniczem/I sama gasnąć Tobie dodać blasku […,]/I dość mi będzie wzajem mój jedyny/Jeżeli szczęściem życie Twe ozdobię/A kiedy umrę, jeśli Twoje czyny/Wieńcem pamięci spoczną na mym grobie. Ale sielanka trwała krótko. Stefan – w pierwszych tchnieniach uczucia nazywający Helenę „wieszczątkiem” lub Maharini, nacierający ginem zmarznięte nogi wybranki, gotowy na jej życzenie nawet zgolić brodę i nazwać jedno z odkrytych jezior Hajota Lake a wodospad kaskadami Hajoty – był coraz bardziej rozdarty między wymagającą żoną a jeszcze bardziej wymagającą plantacją. Umocnieniu związku nie sprzyjały też ciągłe konflikty Heleny z przybyłym w międzyczasie do Afryki bratem Stefana – Teodorem. No i w efekcie: kiedy mgła zauroczenia opadła, kochankowie zobaczyli siebie w mniej kolorowych barwach: Stefan Hajotę jako rozkapryszoną, skorą do flirtów awanturnicę, Hajota Stefana jako irytującego bucyfona.
W 1891 roku Rogozińscy powrócili z małpką tylko i psem do ojczyzny. Para wkrótce wkroczyła na „drogę rozstania”, przełom nastąpił w lipcu 1893 r. Wtedy Hajota oficjalnie występuje o unieważnienie małżeństwa (…) Co dwa lata uczyniły ze mną. Co będzie dalej? – snuje ponure myśli Rogoziński. Helena stała się nagle gadem obrzydłym, nieszczęsną zmorą i skłoniła rodzinę męża do ubezwłasnowolnienia „niepoczytalnego” wariata, umieszczenia go w zakładzie dla nerwowo chorych w Krakowie i podjęcia próby ubezwłasnowolnienia Stefana. Wkrótce jednak podróżnik wrócił do Kalisza i zatrzymał się w Hotelu Wiedeńskim na rogu Garbarskiej i Kanonickiej. W najbliższą przyszłość nie patrzył optymistycznie. Pobyt kaliski będzie istnym czyśćcem. Oby był jak najkrótszy […] Najwstrętniejsze, co mnie spotkać może: widok i prawdopodobne awantury tej larwy… O psychicznym „dołku” Stefana świadczy choćby fakt, że (chyba jako jeden z nielicznych) był zdegustowany ofertą gastronomiczno-rozrywkową „mega popularnego” (zauważyli Państwo – teraz nie mówi się „bardzo” tylko „mega”) wówczas letniego ogródka Wypiszczyków przy Józefince. Telegram: Hajota przyjeżdża. Dobry początek miesiąca, winszuję – postawił Rogozińskiego w „najwyższym stopniu gotowości”. Chyba spodziewa się najgorszego: No, poczciwy doktorze Schemitz [który w Bonn leczył Stefana z zaburzeń psychicznych – przyp. P.S.], teraz zobaczymy, jak daleko postąpiło hartowanie moich nerwów.
Do pierwszego przypadkowego spotkania doszło wkrótce w Rynku. Nadchodzący akurat żebrak był mi na rękę bardzo i odwracając się w jego stronę z kilkoma kopiejkami, minąłem ją [Hajotę] – lecz któż opisze niesmaczne wrażenie, gdy ta zmora nagle głośno woła »To mój mąż!«. „Wstrętna zmora” szła za nim aż do hotelu, do którego – nawet pewna swego emancypantka – nie odważyła się wówczas wejść sama. Ale zrekompensowała to sobie wkrótce publicznym komentarzem na temat rzekomego romansu męża z „hotelową myszką”: „Stefanie, jak ty upadłeś! Zostałeś amantem subretek!” Kolejna runda „pojedynku” (któremu z wyraźną uciechą kibicowało pół Kalisza) rozegrała się w parkowej kawiarni u Wehnera. Zjawiła się H-a ubrana wiosennie i (wszystkiego plus 9 stopni ciepła o 12-tej) kazała sobie dać porcję lodów. (Na werandzie do tego przy silnym wietrze)” (…) Fircykowała się powiewnie do bufetu i zaczęła sobie przez dwie i pół minuty, co najmniej, poprawiać woalkę przed lustrem. Małżonek w końcu zrejterował z lokalu a pisarka złożyła wniosek o rozwód.
Spotkanie – w 1895 r. – u rejenta Kucharskiego było już tylko formalnością (choć na ich sporze nieźle zarobiło kilku kaliskich prawników). Spóźniając się na tyle, aby jej pojawienie się miało większy efekt, Hajota weszła w czarnych jedwabiach, przy charakterystycznym akompaniamencie »szumiącej« jedwabnej spódnicy”. Stefan żalił się: targowała się jak ostatnia szachrajka, wymyślała i na przemian wpadała w patos o procenta. Dostała niemal tyle, ile zamierzała (2 tys. plus opłacenie przez pozwanego kosztów sądowych), zrzekając się za to wszelkich praw do reszty (skromnego już wówczas) majątku Stefana. Zgrzytnęły pióra – i było fini – zapisał – chyba z ulgą – Rogoziński. Ale odzyskaną wolnością nie cieszył się już długo, zginął tragicznie w Paryżu – przypomnijmy – 1 grudnia 1896 r.
W 1904 r. pani eksRogozińska wyszła ponownie za mąż za o dwa lata młodszego, owdowiałego wcześniej architekta i historyka sztuki, Tomasza Pajzderskiego. Niestety, nie udało mi się doszukać związków między tym panem a projektantem naszego ratusza, architektem o tym samym nazwisku. Może ktoś z Sz. Czytelników? Po czterech latach znowu owdowiała i do śmierci pozostała już sama. Nie miała dzieci. Aby dopełnić obrazu i c.v. bohaterki artykułu dodam, że choć pani Helena wypowiadała się raczej przeciwko demonstracjom patriotycznym, to jednak sama w okresie obchodów mickiewiczowskich (1898 r.) wzięła udział w organizowaniu i wygłaszaniu nielegalnych odczytów. Była też aktywną uczestniczką ruchu emancypacji kobiet, udzielała się w pracach sekcji prawno-politycznej i literacko-artystycznej podczas pierwszego zjazdu kobiet polskich w 1907 r. , który odbył się z okazji jubileuszu Elizy Orzeszkowej. No i – należy to podkreślić – w czasie I wojny światowej działała w Towarzystwie Pomocy Ofiarom Wojny. Zmarła 4 grudnia 1927 r. w Warszawie i pochowana została w rodzinnym grobie na Powązkach. Już pół roku później została upamiętniona ulicą na warszawskich Bielanach.
Piotr Sobolewski
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bardzo ciekawe.