– Czy wie pan, że jesteśmy w najstarszym mieście Polski?
– Nie wiedziałem. Mój ojciec często tu przyjeżdżał. Organizował pierwsze festiwale pianistów jazzowych.
– Czy to on wymyślił ten festiwal?
– Tak. Zastanawiał się: „Gdzie ja znajdę salę, w której będzie wiele fortepianów i stroicieli?”. Mówił, że w czasie jednego koncertu potrzebuje 30 nastrojonych fortepianów. Gdzie jest takie miejsce, żeby nie trzeba było zwozić dobrych fortepianów z całej Polski i jeszcze stroicieli? Tylko Kalisz się nadawał. W tym czasie nawet w USA nie mieli ani jednej takiej imprezy, gdzie by się mogło spotkać 10 najlepszych pianistów świata.
– Czy ma pan jakieś kłopoty z polskimi mediami z powodu swoich wolnościowych poglądów?
– Teraz akurat nie. Ale kiedy prowadziłem „WC Kwadrans” i jeszcze siedem lat po jego zdjęciu, owszem, miałem kłopoty ze znalezieniem pracy w polskich mediach. Dla lewicowych elit byłem szokujący i nie do zniesienia. Oto przyjechał facet z Ameryki i zaczął robić program według zasad, które w Ameryce są normalne. Tam prasa ma nie tylko swobodę ale także obowiązek... dowalać prezydentowi. Proszę sobie przypomnieć aferę rozporkową Clintona. To był powód do żartów 24 godziny na dobę. Natomiast u nas afery pijackie Kwaśniewskiego były zamiatane pod dywan.
Uważam, że trzeba ujawniać i publicznie krytykować takie występki – wtedy następne nie przydarzają się już tak łatwo. Kwaśniewskiemu przydarzało się to wielokrotnie. Może dlatego, że zachowaniem mediów prowokowaliśmy go do grzechu. Wszyscy siedzieli cicho, to on się bezwstydnie upijał.
– Gdyby miał pan ułożyć prywatny ranking krajów najbardziej wolnych od biurokracji, o najlepszym klimacie i do tego bezpiecznych, to jakie miejsca znalazłyby się na początku tej listy?
– Musielibyśmy mówić o raju. Tu, na ziemi, największy nieodparty urok mają zawsze Stany Zjednoczone, ze wskazaniem na stany południowe, takie jak Texas, Kalifornia czy Arizona. Tam jeszcze uznaje się tradycyjne wartości. Media mogą głosić każdy żart, pod warunkiem, że jest śmieszny.
– Nawet o Murzynach?
– Tak. Można jeździć po Murzynach, jak się chce, a Murzyni... mogą sobie jeździć po białych. Ma być śmiesznie, a nie poprawnie politycznie.
– Ale na dom wybrał pan Meksyk.
– Lubię tamtejszy klimat i tamtejszą kuchnię. Meksykanie mają wciąż naszą polską ułańską fantazję, która w Polsce trochę zniknęła pod naporem korporacji.
– Czyli Polak będzie tam się dobrze czuł. Ale czy Meksykanie przyjmą Polaka?
– Tak, jeżeli Polak będzie chciał się nauczyć hiszpańskiego. Hiszpański w wersji latynoskiej wchodzi w polską głowę bardzo szybko. Jesteśmy sławni w Ameryce Południowej z tego, że bardzo szybko gubimy nasz akcent i słychać nas tak, jakbyśmy się tam urodzili.
– Czy przeżyłby pan sam w dżungli?
– Jakbym musiał, to tak. Zdarzyło mi się raz. Ale z własnej woli nigdy się tam nie wybieram bez przewodnika. Uważam, że to nieroztropne, jeżeli biały człowiek, który się nie urodził w dżungli, łazi po tym lesie sam. Indianin wychowany przez dżunglę od dziecka i atakowany przez dżunglę od dziecka, jeżeli nie zginął w ciągu pierwszych dziesięciu lat, to znaczyło, że należy do tych spostrzegawczych, którzy potrafią np. dostrzec szarego węża na szarym liściu. Trudno jest w dorosłym wieku wyrobić sobie odpowiednie odruchy, które ma Indianin, bo on uczy się ich od dziecka. Tak samo Indianin bardzo szybko zginąłby na naszych ulicach w mieście. Musiałby zapamiętać całą masę rzeczy i nie miałby np. odruchu, że trzeba zatrzymać się na granicy jezdni i chodnika.
– Czego moglibyśmy się nauczyć od ludów niecywilizowanych?
– Wielu rzeczy absolutnie nieprzydatnych dla nas. Np. podchodzenia zwierząt i polowania na nie – nam jest to niepotrzebne.
– Medycyna?
– W Amazonii rzeczywiście leczą ludzi z chorób, którym nasza medycyna nie dałaby rady. Np. rzeczy podstawowe, jak ukąszenia niektórych węży; z punktu widzenia medycyny są to ukąszenia śmiertelne, bo nie ma na nie surowicy. Indianin natomiast utrze kawałek kory, zmiesza ją z innym ziołem i wyprowadzi człowieka ze stanu katatonii.
– Białego też?
– Każdego. Tylko szaman musi być doświadczony. Problem polega na tym, że takich jest coraz mniej.
– Dlaczego?
– Kiedy cywilizowany świat wchodzi do dżungli, to zaczyna od budowania wioski, szkoły i przywiezienia lekarza. Robimy to z dobrego serca. Jednak gdy pojawia się lekarz, to staje w konflikcie z lokalną medycyną naturalną. Np. nasz dentysta lepiej leczy zęby niż indiański szaman, który umie tylko znieczulić, rozmiękczyć szczękę i wyjąć zęba, natomiast nie potrafi borować i plombować. Biały lekarz jest w tej dziedzinie lepszy i często z tego powodu uzurpuje sobie prawo, że we wszystkich innych sprawach też jest lepszy. Wówczas szaman jest spychany na pozycję dzikusa, razem ze swoją cenną wiedzą dotyczącą spraw, o których my nie mamy pojęcia.
– Na przykład...
– Na przykład czytałem teksty poważnych profesorów antropologii, którzy opisywali, jak szaman wpatrzył się w groźną ranę i siłą woli spowodował, że zagoiła się w tempie błyskawicznym.
– Jak by pan skomentował sytuację w kraju po ostatnich wyborach?
– Często nie ma mnie w kraju, więc mam tylko ogólne wrażenie. Cieszy mnie to, że już nie ma takiej alternatywy, że albo nasi, albo komuniści. Ostatnie wybory, to były już drugie takie w historii, gdy rozgrywka toczyła się między dwoma ugrupowaniami postsolidarnościowymi: jedno bardziej kolaboranckie (PO), drugie pronarodowe (PiS), ale ci ludzie przynajmniej mają trochę zasad. Komuniści natomiast nie mają żadnych zasad, poza zasadą przetrwania w swoim stadzie. Cieszy mnie to, że nie wygrali komuniści. I w pewnym sensie cieszę się, że jednak Tusk. Choć wolałbym PiS, bo Tusk wywodzi się z kolaboranckiej Unii Wolności. Ja nawet dość poważnie i z nadzieją brałem jego obietnice wyborcze w trakcie wyborów. Teraz jednak wyszło szydło z worka – okłamywał mnie; nie widzę obniżki podatków. A tę akurat można wprowadzić ukazem parlamentarnym w 2 tygodnie po zaprzysiężeniu nowej władzy.
Rozmawiali:
Dariusz Rodecki i Arkadiusz Wozniak
Komentarze opinie