Reklama

Wojenne losy kaliskich Żydów

31/01/2019 00:00
Ostatnie przed wakacyjną przerwą spotkanie Klubu Historycznego im. gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Kaliszu poświęcone było okupacyjnym losom kaliskich przemysłowców narodowości żydowskiej i ich mniej zamożnych pobratymców, którzy trafili do hitlerowskich obozów pracy przymusowej. Prelegentami byli dr Jarosław Dolat i dr Anna Ziółkowska

Stereotyp Żyda z czasów
    wojny i okupacji hitlerowskiej sprowadza każdego przedstawiciela tej narodowości do roli ofiary, często bezwolnej, poddającej się terrorowi i biernie idącej na rzeź. Żyd w takich wyobrażeniach to fatalista a jednocześnie pacyfista, za wszelką cenę starający się unikać walki, nieraz nie stawiający nawet biernego oporu. Nie ma poczucia solidarności z towarzyszami niedoli, zarówno z innymi Żydami, jak i z Polakami, nie ma też zrozumienia dla polskiej walki z okupantem. W istocie stroni od Polaków, dystansuje się od ich idei i symboli, obojętnieje nawet na to, co dzieje się wokół niego i co dotyczy go bezpośrednio. W efekcie jest jeszcze bardziej słaby i osamotniony, a więc tym łatwiej pada ofiarą. I koło się zamyka. Tak przedstawia się moja rekonstrukcja tego stereotypu.
O tym jednak, jak nieraz mylne są takie tropy i jak różne były wojenne losy Żydów, przekonywał, na przykładach kaliszan, dr Jarosław Dolat z Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku. Przed wojną w Kaliszu były trzy rodziny żydowskie uchodzące za najbogatsze: Traubowie, Flakowiczowie i Szrajerowie. Pierwsze miejsce w tym majątkowym rankingu zwykle przyznawano rodzinie Traube, posiadającej m.in. cegielnie. J. Dolat jest zdania, że takie pierwszeństwo należałoby się raczej Flakowiczom - od 1909 r. właścicielom zakładów przy ul. Fabrycznej produkujących firanki i koronki. Mniejsza jednak o to. Traubowie, w przeciwieństwie do wielu swoich rodaków walczyli z bronią w ręku. Jeden z nich zginął w 1943 r. w czasie powstania w getcie warszawskim. Inni, którym udało się uniknąć getta, działali w podziemiu. Kolejny Traube trafił do AK i brał udział w powstaniu warszawskim.
Samuel Flakowicz tuż przed wybuchem wojny, jakby w przeczuciu piekła, które wkrótce miało się rozpętać, wyjechał wraz z żoną do Palestyny, gdzie już wówczas tworzono terytoria osadnicze dla Żydów. W Kaliszu pozostał jednak syn Samuela, Mojsze, by nadal prowadzić rodzinną fabrykę. Po wkroczeniu Niemców niemal natychmiast trafił do kaliskiego getta. Wkrótce jednak spotkało go coś, czego się raczej nie spodziewał i co wydawało się graniczyć z cudem. Mojsze był człowiekiem wykształconym i uzdolnionym technicznie. W swojej fabryce wprowadził innowacje, z którymi Niemcy nie mogli sobie poradzić. Woleli więc uwolnić go z getta, by osobiście poprowadził fabrykę dla nich. Tak miało być oczywiście tylko do czasu, ale ostrzeżony przez Polaków we właściwym momencie Mojsze uciekł. Ukrywał się potem w lasach, a po wojnie wrócił do Kalisza. Nie był już jednak fabrykantem i wolał nawet nie przyznawać się, że kiedyś nim był. Podawał się za mechanika i zapewne też pracował jako mechanik.
Trzecią z najbogatszych rodzin żydowskich fabrykantów w naszym mieście byli Szrajerowie, którzy specjalizowali się w produkcji lalek i innych zabawek. Ich pierwsza fabryka w Kaliszu powstała już w 1864 r. Należała do nich m.in. fabryka przy ul. Niecałej, gdzie po wojnie mieścił się Metalplast. O pozycji Szrajerów świadczył nie sam tylko majątek. W 1939 r. ich zabawki uhonorowano nagrodą na prestiżowej wystawie w Nowym Jorku. Niektórym spośród nich Ameryka przysłużyła się potem w jeszcze inny sposób. Mieczysław Szrajer, absolwent uniwersytetu w Tuluzie, znalazł się w USA we właściwym momencie, by – wykorzystując rodzinne kontakty i pieniądze – ściągnąć tam większość swojej familii. Za ocean, nieco okrężną drogą przez neutralną Litwę, dotarła po wybuchu wojny Berta Szrajer. Inni Szrajerowie także skorzystali z drogi przez republiki bałtyckie. Choć był też Leon Szrajer, który pozostał w kraju, działał w AK, zginął w powstaniu warszawskim i pochowany został na Powązkach.
J. Dolat wspomniał o jeszcze jednym kaliskim Żydzie, może najbardziej znanym, który walczył z bronią w ręku. To Henryk Jedwab, komandos, uczestnik wojennych misji specjalnych i walk m.in. pod Monte Cassino, honorowy obywatel Kalisza. Spytany kiedyś, ilu Niemców zabił, miał odpowiedzieć – Więcej niż liczyła moja rodzina i jeszcze dużo, dużo więcej…
Mówiąc o Żydach nieprzeciętnych, trzeba jednak mieć świadomość, że większość się do nich nie zaliczała. Setki tysięcy utknęły, a nieraz pozostały na zawsze, w okupowanym przez Niemców Kraju Warty, składającym się z rejencji wrocławskiej, poznańskiej i kaliskiej (potem łódzkiej). W sumie doliczono się ich na tych terenach ok. 385 tys. Hitlerowski plan zakładał skoncentrowanie tych ludzi w większych miastach, a „ostateczne rozwiązanie” miało nastąpić już w roku 1940 r. Żydom zakazano swobodnego przemieszczania się, a ok. 100 tys. z nich wysiedlono. W Kraju Warty powstały też 173 obozy pracy przymusowej dla osób narodowości żydowskiej. O kaliszanach, którzy tam trafili, mówiła dr Anna Ziółkowska. Mówiąc ściślej, obozy te nie były miejscami pracy, lecz skoszarowania: więźniowie byli stamtąd dowożeni lub doprowadzani do pracy w młynach, gospodach, chlewach, szkołach i na polach. Sporo Żydów, w tym również kaliskich, pracowało przy budowie autostrady z Frankfurtu nad Odrą do Poznania oraz węzłów kolejowych w Poznaniu i Łodzi. Paradoksalnie - w stolicy Wielkopolski w czasie wojny było więcej Żydów niż przed wojną: Niemcy założyli w tym mieście 27 obozów pracy przymusowej. Więźniowie pracowali też przy melioracji, na budowach i w przemyśle. Do dziś istnieje ok. 80 niemieckich przedsiębiorstw, których w czasie wojny przymusowo zatrudniano osoby narodowości żydowskiej. Niektóre z tych firm inwestują dziś w Poznaniu i okolicach. Jeśli chodzi o subregion kaliski, Żydzi pracowali przymusowo m.in. w Stawiszynie (w młynie i przy regulacji rzeczki Bawół), w Opatówku (w tamtejszym przedsiębiorstwie budowlanym), w Marchwaczu, a także w okolicach Ostrowa Wlkp. (Odolanów i Sośnie), gdzie obok innych zatrudniano Żydów z Kalisza. Pracownicy przymusowi, zarówno płci męskiej jak i żeńskiej, rekrutowali się spośród osób w wieku od 14 do 60 lat, przy czym później ten przedział wiekowy został nawet rozszerzony. Żydowskich więźniów nie można było leczyć: chorych wywożono do obozów zagłady. Nie trzeba dodawać, że wielu z nich nie doczekało końca wojny. Jak napisał jeden z nich – Naszą jedyną nadzieją była praca. Chcieliśmy pokazać Niemcom, że mogą mieć z nas pożytek…
Tylko w taki sposób mogli liczyć na to, że przeżyją.

Robert Kordes
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do