Ostatnie przed wakacyjną przerwą spotkanie Klubu Historycznego im. gen. Stefana Roweckiego „Grota” w Kaliszu poświęcone było okupacyjnym losom kaliskich przemysłowców narodowości żydowskiej i ich mniej zamożnych pobratymców, którzy trafili do hitlerowskich obozów pracy przymusowej. Prelegentami byli dr Jarosław Dolat i dr Anna Ziółkowska
Stereotyp Żyda z czasów
wojny i okupacji hitlerowskiej sprowadza każdego przedstawiciela tej narodowości do roli ofiary, często bezwolnej, poddającej się terrorowi i biernie idącej na rzeź. Żyd w takich wyobrażeniach to fatalista a jednocześnie pacyfista, za wszelką cenę starający się unikać walki, nieraz nie stawiający nawet biernego oporu. Nie ma poczucia solidarności z towarzyszami niedoli, zarówno z innymi Żydami, jak i z Polakami, nie ma też zrozumienia dla polskiej walki z okupantem. W istocie stroni od Polaków, dystansuje się od ich idei i symboli, obojętnieje nawet na to, co dzieje się wokół niego i co dotyczy go bezpośrednio. W efekcie jest jeszcze bardziej słaby i osamotniony, a więc tym łatwiej pada ofiarą. I koło się zamyka. Tak przedstawia się moja rekonstrukcja tego stereotypu.
O tym jednak, jak nieraz mylne są takie tropy i jak różne były wojenne losy Żydów, przekonywał, na przykładach kaliszan, dr Jarosław Dolat z Muzeum Historii Przemysłu w Opatówku. Przed wojną w Kaliszu były trzy rodziny żydowskie uchodzące za najbogatsze: Traubowie, Flakowiczowie i Szrajerowie. Pierwsze miejsce w tym majątkowym rankingu zwykle przyznawano rodzinie Traube, posiadającej m.in. cegielnie. J. Dolat jest zdania, że takie pierwszeństwo należałoby się raczej Flakowiczom - od 1909 r. właścicielom zakładów przy ul. Fabrycznej produkujących firanki i koronki. Mniejsza jednak o to. Traubowie, w przeciwieństwie do wielu swoich rodaków walczyli z bronią w ręku. Jeden z nich zginął w 1943 r. w czasie powstania w getcie warszawskim. Inni, którym udało się uniknąć getta, działali w podziemiu. Kolejny Traube trafił do AK i brał udział w powstaniu warszawskim.
Samuel Flakowicz tuż przed wybuchem wojny, jakby w przeczuciu piekła, które wkrótce miało się rozpętać, wyjechał wraz z żoną do Palestyny, gdzie już wówczas tworzono terytoria osadnicze dla Żydów. W Kaliszu pozostał jednak syn Samuela, Mojsze, by nadal prowadzić rodzinną fabrykę. Po wkroczeniu Niemców niemal natychmiast trafił do kaliskiego getta. Wkrótce jednak spotkało go coś, czego się raczej nie spodziewał i co wydawało się graniczyć z cudem. Mojsze był człowiekiem wykształconym i uzdolnionym technicznie. W swojej fabryce wprowadził innowacje, z którymi Niemcy nie mogli sobie poradzić. Woleli więc uwolnić go z getta, by osobiście poprowadził fabrykę dla nich. Tak miało być oczywiście tylko do czasu, ale ostrzeżony przez Polaków we właściwym momencie Mojsze uciekł. Ukrywał się potem w lasach, a po wojnie wrócił do Kalisza. Nie był już jednak fabrykantem i wolał nawet nie przyznawać się, że kiedyś nim był. Podawał się za mechanika i zapewne też pracował jako mechanik.
Trzecią z najbogatszych rodzin żydowskich fabrykantów w naszym mieście byli Szrajerowie, którzy specjalizowali się w produkcji lalek i innych zabawek. Ich pierwsza fabryka w Kaliszu powstała już w 1864 r. Należała do nich m.in. fabryka przy ul. Niecałej, gdzie po wojnie mieścił się Metalplast. O pozycji Szrajerów świadczył nie sam tylko majątek. W 1939 r. ich zabawki uhonorowano nagrodą na prestiżowej wystawie w Nowym Jorku. Niektórym spośród nich Ameryka przysłużyła się potem w jeszcze inny sposób. Mieczysław Szrajer, absolwent uniwersytetu w Tuluzie, znalazł się w USA we właściwym momencie, by – wykorzystując rodzinne kontakty i pieniądze – ściągnąć tam większość swojej familii. Za ocean, nieco okrężną drogą przez neutralną Litwę, dotarła po wybuchu wojny Berta Szrajer. Inni Szrajerowie także skorzystali z drogi przez republiki bałtyckie. Choć był też Leon Szrajer, który pozostał w kraju, działał w AK, zginął w powstaniu warszawskim i pochowany został na Powązkach.
J. Dolat wspomniał o jeszcze jednym kaliskim Żydzie, może najbardziej znanym, który walczył z bronią w ręku. To Henryk Jedwab, komandos, uczestnik wojennych misji specjalnych i walk m.in. pod Monte Cassino, honorowy obywatel Kalisza. Spytany kiedyś, ilu Niemców zabił, miał odpowiedzieć – Więcej niż liczyła moja rodzina i jeszcze dużo, dużo więcej…
Mówiąc o Żydach nieprzeciętnych, trzeba jednak mieć świadomość, że większość się do nich nie zaliczała. Setki tysięcy utknęły, a nieraz pozostały na zawsze, w okupowanym przez Niemców Kraju Warty, składającym się z rejencji wrocławskiej, poznańskiej i kaliskiej (potem łódzkiej). W sumie doliczono się ich na tych terenach ok. 385 tys. Hitlerowski plan zakładał skoncentrowanie tych ludzi w większych miastach, a „ostateczne rozwiązanie” miało nastąpić już w roku 1940 r. Żydom zakazano swobodnego przemieszczania się, a ok. 100 tys. z nich wysiedlono. W Kraju Warty powstały też 173 obozy pracy przymusowej dla osób narodowości żydowskiej. O kaliszanach, którzy tam trafili, mówiła dr Anna Ziółkowska. Mówiąc ściślej, obozy te nie były miejscami pracy, lecz skoszarowania: więźniowie byli stamtąd dowożeni lub doprowadzani do pracy w młynach, gospodach, chlewach, szkołach i na polach. Sporo Żydów, w tym również kaliskich, pracowało przy budowie autostrady z Frankfurtu nad Odrą do Poznania oraz węzłów kolejowych w Poznaniu i Łodzi. Paradoksalnie - w stolicy Wielkopolski w czasie wojny było więcej Żydów niż przed wojną: Niemcy założyli w tym mieście 27 obozów pracy przymusowej. Więźniowie pracowali też przy melioracji, na budowach i w przemyśle. Do dziś istnieje ok. 80 niemieckich przedsiębiorstw, których w czasie wojny przymusowo zatrudniano osoby narodowości żydowskiej. Niektóre z tych firm inwestują dziś w Poznaniu i okolicach. Jeśli chodzi o subregion kaliski, Żydzi pracowali przymusowo m.in. w Stawiszynie (w młynie i przy regulacji rzeczki Bawół), w Opatówku (w tamtejszym przedsiębiorstwie budowlanym), w Marchwaczu, a także w okolicach Ostrowa Wlkp. (Odolanów i Sośnie), gdzie obok innych zatrudniano Żydów z Kalisza. Pracownicy przymusowi, zarówno płci męskiej jak i żeńskiej, rekrutowali się spośród osób w wieku od 14 do 60 lat, przy czym później ten przedział wiekowy został nawet rozszerzony. Żydowskich więźniów nie można było leczyć: chorych wywożono do obozów zagłady. Nie trzeba dodawać, że wielu z nich nie doczekało końca wojny. Jak napisał jeden z nich – Naszą jedyną nadzieją była praca. Chcieliśmy pokazać Niemcom, że mogą mieć z nas pożytek…
Tylko w taki sposób mogli liczyć na to, że przeżyją.
Komentarze opinie