Reklama

Wspomnienia nauczycieli: Janina Siemkowicz

31/01/2019 00:00
Wrześniowe dopołudnie. Pani Janina ogląda w telewizji pytony. Dzwonek. Wchodzę. Staruszka wita mnie serdecznie. Jest miła, subtelna jak wszystkie babcie, a do tego nad wyraz skromna. Na ekranie pojawiają się lwy. Pani Janina ścisza telewizor. Zaczynamy rozmowę. – Nie przeszkadza, jak zostawię obraz? – Nie.

Mimo 92 lat jest wciąż bardzo sprawna. – Od 1933 r. uczę wychowania fizycznego. Jestem starą gimnastyczką – wyznaje z uśmiechem. Maturę zdała w 1933 r. Myślała o studiach. Nie wiedziała, co wybrać. W gimnazjum interesowała się najbardziej niemieckim i biologią. Sport? Miała zamiłowanie. To ono ściągnęło ją w upalne lato nad Prosnę. Okolice mostu Piwonickiego: młodzież korzysta z uroków lata – zabawy, kąpiele, siatkówka. W latach 30. woda w Prośnie była czysta. Spotkała kolegę asnykowca – niemieckie pochodzenie, deutsch perfekt. – Zrozumiałam, że studiowanie tego języka jest nie dla mnie, bo nigdy nie będę tak dobra jak on. Na korepetycje nie miałam szans – opowiada.

Co dalej? Dylemat rozwiązała Wanda Łyczywek, instruktorka objazdowa. Właśnie przybyła z Poznania organizować kursy wychowania fizycznego. Świetnie pamiętała Janinę: aktywna, wysportowana, świetna organizatorka imprez sportowych. – Zapamiętała mnie, bo w gimnazjum prowadziłam różne mecze, no i… byłam dobra. Namówiła maturzystkę na kursy instruktorskie WF, zwane centralnymi. Strzał w dziesiątkę. Etaty posypały się jak z rękawa. – Przyjęto mnie na instruktorkę do Powiatowej Komendy WF i PW [Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego]. Zaraz potem dostałam propozycję uczenia WF w wieczorowej szkole zawodowej dla dziewcząt – wspomina zadowolona.
Raz w tygodniu przyszłe krawcowe ubrane w szarawarki – majteczki na gumkę w nogawkach i koszulki gimnastyczne pod okiem niewiele starszej koleżanki fikały koziołki, grały w siatkę i pląsały z szarfą. – Warunki były różne. Szkoła mieściła się w budynkach na Pułaskiego i 3 Maja. Tylko w jednym z nich mieściła się sala gimnastyczna. Realizowałam program rozwijający wszystkie narządy wedle prawideł szwedzkiej gimnastyki. Mieliśmy takie urządzenia jak skrzynia, kozioł, ławeczki szwedzkie – opowiada pani Janina. Ówczesny model wychowania różnił się od współczesnego. Dziewczynki były mniej spontaniczne. Fikać nogami nie wypadało. W rodzinach mniej wykształconych o rozwój ruchowy mało kto dbał. – Miałam za cel zapoznać te panienki z ćwiczeniami, pokazać, że można i trzeba zażywać ruchu. Dziewczyny wcześniej często nie miały kontaktu ze sportem – mówi.
Dyrektor, zadowolony z młodej wuefistki, po 3 latach oświadczył: „Mam na pani miejsce kogoś z lepszym przygotowaniem”. Ty kimś była absolwentka pierwszego w Polsce, jedynego w swoim rodzaju, modnego, wręcz awangardowego Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie (późniejsza AWF). Janinie było przykro. Na szczęście pojawiła się Wanda Łyczywek – instruktorka objazdowa. – Niech pani pójdzie na studia! – namawiała. Na uniwersytecie poznańskim prężnie działał wydział wychowania fizycznego. Rodziców nie bardzo było stać, ale Wanda Łyczywek zaoferowała pomoc.
W październiku 1936 r. Janina wylądowała w Poznaniu. Koleżanki z „Jagiellonek” były już na III roku. Jedna z nich kierowała akademikiem. Pomogły. Pokój Janina miała zapewniony. Z czasem odkryto jej talent organizacyjny i powierzono kierownictwo stołówki. Tańszy posiłek – gwarantowany. – Było ciężko. Do domu jeździło się tylko na święta. Rodzice przysyłali niewiele gotówki, ale często dostawałam paczki.
Studiowała na wydziałach wychowania fizycznego i… biologii. – Wtedy, jak ktoś chciał studiować WF, musiał wybrać dodatkowy drugi przedmiot. Władze realizowały pomysł tworzenia pedagoga wszechstronnego. To była nowa, powstająca Polska. Wykwalifikowanych nauczycieli brakowało – opowiada. Przyszli wuefiści wybierali historię lub geografię. – W szkole lubiłam lekcje przyrody. Miałyśmy u „Jagiellonek” gabinet przyrodniczy z mikroskopem na każdym stoliku i wspaniałe profesorki – kształcone, kiedy jeszcze Polska była pod zaborami – wspomina seniorka. Wybór Janiny okazał się… trefny. – Botanika, nauka o skałach… Wszystkie zajęcia obowiązkowe. I ćwiczenia, dużo ćwiczeń – chwyta się za głowę seniorka. Pierwszy rok był najgorszy.
W małą walizeczkę z otwieranym wieczkiem nerwowo upychała kostium gimnastyczny lub dres. Chwytała ją za ucho i... jazda do tramwaju! Biegała szybko, ale ledwo zdążała z jednych zajęć na drugie. Czuła, że nie wyrabia. – A już kompletnie mnie dobiło, jak się dowiedziałam, że na biologii jest wyższa matematyka. Całki i różniczki. Jeszcze musiałam lecieć do kolegi na korepetycje. Rok akademicki się kończy. Janina ledwo żyje. Została starościną roku, bo 3 lata po maturze. Napisała podanie do dziekana z prośbą, by zwolniono ją z biologii. Profesor zrozumiał. Została tylko na WF.

Wybuch wojny Janina miała zacząć IV rok, gdy wybucha wojna. Wrócić po wojnie na studia dzienne – marzenie ściętej głowy. Brakowało nauczycieli. Była jedyną w Kaliszu wuefistką na szkolnictwo średnie. Uczyła jednocześnie u „Jagiellonek”, Nazaretanek i w ekonomiku. Studia kończyła zaocznie. – Miałam pełne ręce roboty. Po wojnie młodzież była zaniedbana. Wykonanie prostego przewrotu stanowiło kłopot – opowiada. Postawiła wysokie wymagania przed młodzieżą i… sobą. – Zarządziłam, że w czasie zimy ma być opanowany podstawowy zestaw gimnastyki szwedzkiej, m.in. przewroty, przerzuty, ćwiczenia z przyborami – opowiada. Te ostatnie lubiła najbardziej: szarfa, obręcz, laska. – Wspaniałe ćwiczenia do muzyki. Wydobywały piękno ruchu, ciało płynęło. Dawały młodzieży przyjemność. Jestem muzycznie wrażliwa, więc zauroczyły mnie od razu – mówi zachwycona. Z nadejściem pierwszych dni wiosny wyprowadziła młodzież na boisko: na siatkówkę, koszykówkę, ręczną.

Wuefistów przybywało
Pozostała na etacie w rodzimych „Jagiellonkach”. Młodzież ruszała się coraz lepiej. Były jednak wyjątki. – Największy problem miałam z uczniami, którzy byli dobrzy z innych przedmiotów, a słabsi z WF. Rozchodziło się o średnią. Cała klasa wiedziała, że ktoś jest łamagą i co, miał nagle dostać czwórkę? Musiałam główkować. Wpadłam na pomysł, by dla takich osób robić specjalne testy sprawnościowe. Zdawali przy wszystkich i było wiadomo, że o ile ta osoba je wykona, podwyższy ocenę o stopień. Pałki na koniec roku nie wystawiłam nigdy – przyznaje. W latach 70. dotarła do Polski moda na aerobik. Pani Janina jako pierwsza wbiegła na salę z magnetofonem. Stała się pierwszą propagatorką tych ćwiczeń. Zajęcia z aerobiku prowadziła niezmiennie do 1992 r.! Żegnając się z zawodem, miała 78 lat! Dzisiaj swoje pasje realizuje już tylko przed telewizorem – na Eurosporcie i Animal Planette. – Najbardziej lubię oglądać siatkówkę i koszykówkę, ale nie amerykańską, bo jak się na koszach wieszają, to mi się nie podoba. W tych dwóch dyscyplinach dokonały się ogromne zmiany. Coraz więcej spektakularnych momentów, wszystko próbuje się uatrakcyjnić. Te dyscypliny wyraźnie zmierzają w stronę widowiska – komentuje. I dodaje: – Dziś nauczyciel WF ma duże możliwości, powinien je śmiało wykorzystywać. Nie bać się przyborów. Magnetofon, szarfa obudzą nawet najbardziej śpiącą królewnę. Dziewczyna jest z natury mniej ruchliwa. Gdy już jest kobietą, z powodu fizjonomii łatwo się zaniedbać. Dlatego trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. A ta stara wuefistka tylko o wuefie gada – macha ręką Pani Janina i przerzuca kanał.
Anna Frątczak
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do