Wrześniowe dopołudnie. Pani Janina ogląda w telewizji pytony. Dzwonek. Wchodzę. Staruszka wita mnie serdecznie. Jest miła, subtelna jak wszystkie babcie, a do tego nad wyraz skromna. Na ekranie pojawiają się lwy. Pani Janina ścisza telewizor. Zaczynamy rozmowę. – Nie przeszkadza, jak zostawię obraz? – Nie.
Mimo 92 lat jest wciąż bardzo sprawna. – Od 1933 r. uczę wychowania fizycznego. Jestem starą gimnastyczką – wyznaje z uśmiechem. Maturę zdała w 1933 r. Myślała o studiach. Nie wiedziała, co wybrać. W gimnazjum interesowała się najbardziej niemieckim i biologią. Sport? Miała zamiłowanie. To ono ściągnęło ją w upalne lato nad Prosnę. Okolice mostu Piwonickiego: młodzież korzysta z uroków lata – zabawy, kąpiele, siatkówka. W latach 30. woda w Prośnie była czysta. Spotkała kolegę asnykowca – niemieckie pochodzenie, deutsch perfekt. – Zrozumiałam, że studiowanie tego języka jest nie dla mnie, bo nigdy nie będę tak dobra jak on. Na korepetycje nie miałam szans – opowiada.
Co dalej? Dylemat rozwiązała Wanda Łyczywek, instruktorka objazdowa. Właśnie przybyła z Poznania organizować kursy wychowania fizycznego. Świetnie pamiętała Janinę: aktywna, wysportowana, świetna organizatorka imprez sportowych. – Zapamiętała mnie, bo w gimnazjum prowadziłam różne mecze, no i… byłam dobra. Namówiła maturzystkę na kursy instruktorskie WF, zwane centralnymi. Strzał w dziesiątkę. Etaty posypały się jak z rękawa. – Przyjęto mnie na instruktorkę do Powiatowej Komendy WF i PW [Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego]. Zaraz potem dostałam propozycję uczenia WF w wieczorowej szkole zawodowej dla dziewcząt – wspomina zadowolona.
Raz w tygodniu przyszłe krawcowe ubrane w szarawarki – majteczki na gumkę w nogawkach i koszulki gimnastyczne pod okiem niewiele starszej koleżanki fikały koziołki, grały w siatkę i pląsały z szarfą. – Warunki były różne. Szkoła mieściła się w budynkach na Pułaskiego i 3 Maja. Tylko w jednym z nich mieściła się sala gimnastyczna. Realizowałam program rozwijający wszystkie narządy wedle prawideł szwedzkiej gimnastyki. Mieliśmy takie urządzenia jak skrzynia, kozioł, ławeczki szwedzkie – opowiada pani Janina. Ówczesny model wychowania różnił się od współczesnego. Dziewczynki były mniej spontaniczne. Fikać nogami nie wypadało. W rodzinach mniej wykształconych o rozwój ruchowy mało kto dbał. – Miałam za cel zapoznać te panienki z ćwiczeniami, pokazać, że można i trzeba zażywać ruchu. Dziewczyny wcześniej często nie miały kontaktu ze sportem – mówi.
Dyrektor, zadowolony z młodej wuefistki, po 3 latach oświadczył: „Mam na pani miejsce kogoś z lepszym przygotowaniem”. Ty kimś była absolwentka pierwszego w Polsce, jedynego w swoim rodzaju, modnego, wręcz awangardowego Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie (późniejsza AWF). Janinie było przykro. Na szczęście pojawiła się Wanda Łyczywek – instruktorka objazdowa. – Niech pani pójdzie na studia! – namawiała. Na uniwersytecie poznańskim prężnie działał wydział wychowania fizycznego. Rodziców nie bardzo było stać, ale Wanda Łyczywek zaoferowała pomoc.
W październiku 1936 r. Janina wylądowała w Poznaniu. Koleżanki z „Jagiellonek” były już na III roku. Jedna z nich kierowała akademikiem. Pomogły. Pokój Janina miała zapewniony. Z czasem odkryto jej talent organizacyjny i powierzono kierownictwo stołówki. Tańszy posiłek – gwarantowany. – Było ciężko. Do domu jeździło się tylko na święta. Rodzice przysyłali niewiele gotówki, ale często dostawałam paczki.
Studiowała na wydziałach wychowania fizycznego i… biologii. – Wtedy, jak ktoś chciał studiować WF, musiał wybrać dodatkowy drugi przedmiot. Władze realizowały pomysł tworzenia pedagoga wszechstronnego. To była nowa, powstająca Polska. Wykwalifikowanych nauczycieli brakowało – opowiada. Przyszli wuefiści wybierali historię lub geografię. – W szkole lubiłam lekcje przyrody. Miałyśmy u „Jagiellonek” gabinet przyrodniczy z mikroskopem na każdym stoliku i wspaniałe profesorki – kształcone, kiedy jeszcze Polska była pod zaborami – wspomina seniorka. Wybór Janiny okazał się… trefny. – Botanika, nauka o skałach… Wszystkie zajęcia obowiązkowe. I ćwiczenia, dużo ćwiczeń – chwyta się za głowę seniorka. Pierwszy rok był najgorszy.
W małą walizeczkę z otwieranym wieczkiem nerwowo upychała kostium gimnastyczny lub dres. Chwytała ją za ucho i... jazda do tramwaju! Biegała szybko, ale ledwo zdążała z jednych zajęć na drugie. Czuła, że nie wyrabia. – A już kompletnie mnie dobiło, jak się dowiedziałam, że na biologii jest wyższa matematyka. Całki i różniczki. Jeszcze musiałam lecieć do kolegi na korepetycje. Rok akademicki się kończy. Janina ledwo żyje. Została starościną roku, bo 3 lata po maturze. Napisała podanie do dziekana z prośbą, by zwolniono ją z biologii. Profesor zrozumiał. Została tylko na WF.
Wybuch wojny Janina miała zacząć IV rok, gdy wybucha wojna. Wrócić po wojnie na studia dzienne – marzenie ściętej głowy. Brakowało nauczycieli. Była jedyną w Kaliszu wuefistką na szkolnictwo średnie. Uczyła jednocześnie u „Jagiellonek”, Nazaretanek i w ekonomiku. Studia kończyła zaocznie. – Miałam pełne ręce roboty. Po wojnie młodzież była zaniedbana. Wykonanie prostego przewrotu stanowiło kłopot – opowiada. Postawiła wysokie wymagania przed młodzieżą i… sobą. – Zarządziłam, że w czasie zimy ma być opanowany podstawowy zestaw gimnastyki szwedzkiej, m.in. przewroty, przerzuty, ćwiczenia z przyborami – opowiada. Te ostatnie lubiła najbardziej: szarfa, obręcz, laska. – Wspaniałe ćwiczenia do muzyki. Wydobywały piękno ruchu, ciało płynęło. Dawały młodzieży przyjemność. Jestem muzycznie wrażliwa, więc zauroczyły mnie od razu – mówi zachwycona. Z nadejściem pierwszych dni wiosny wyprowadziła młodzież na boisko: na siatkówkę, koszykówkę, ręczną.
Wuefistów przybywało
Pozostała na etacie w rodzimych „Jagiellonkach”. Młodzież ruszała się coraz lepiej. Były jednak wyjątki. – Największy problem miałam z uczniami, którzy byli dobrzy z innych przedmiotów, a słabsi z WF. Rozchodziło się o średnią. Cała klasa wiedziała, że ktoś jest łamagą i co, miał nagle dostać czwórkę? Musiałam główkować. Wpadłam na pomysł, by dla takich osób robić specjalne testy sprawnościowe. Zdawali przy wszystkich i było wiadomo, że o ile ta osoba je wykona, podwyższy ocenę o stopień. Pałki na koniec roku nie wystawiłam nigdy – przyznaje. W latach 70. dotarła do Polski moda na aerobik. Pani Janina jako pierwsza wbiegła na salę z magnetofonem. Stała się pierwszą propagatorką tych ćwiczeń. Zajęcia z aerobiku prowadziła niezmiennie do 1992 r.! Żegnając się z zawodem, miała 78 lat! Dzisiaj swoje pasje realizuje już tylko przed telewizorem – na Eurosporcie i Animal Planette. – Najbardziej lubię oglądać siatkówkę i koszykówkę, ale nie amerykańską, bo jak się na koszach wieszają, to mi się nie podoba. W tych dwóch dyscyplinach dokonały się ogromne zmiany. Coraz więcej spektakularnych momentów, wszystko próbuje się uatrakcyjnić. Te dyscypliny wyraźnie zmierzają w stronę widowiska – komentuje. I dodaje: – Dziś nauczyciel WF ma duże możliwości, powinien je śmiało wykorzystywać. Nie bać się przyborów. Magnetofon, szarfa obudzą nawet najbardziej śpiącą królewnę. Dziewczyna jest z natury mniej ruchliwa. Gdy już jest kobietą, z powodu fizjonomii łatwo się zaniedbać. Dlatego trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. A ta stara wuefistka tylko o wuefie gada – macha ręką Pani Janina i przerzuca kanał.
Anna Frątczak
Komentarze opinie