
Ubiegły tydzień obdarował nas kilkoma znaczącymi rocznicami. Legitymacja władzy łączyła te wspominki. Pozostając więc w klimacie co odrobinę politycznym, dziś rozprawa o prl-owskim Kaliszu, o którym choć pamiętać przychodzi trudno, nie wolno nam o nim zapomnieć. Czerwony rumieniec gwarantowany! Minęło 50 lat. Historia zatoczyła krąg.
Lata 70-te, jak się okazało, były ostatnim etapem socjalizmu. Nastąpił nowy ład a Polska kreowana była przez Edwarda Gierka jako wspaniale rozwijająca się potęga świata (przynajmniej na Starym Kontynencie). Okres ten zwano „socjalizmem z ludzką twarzą”. Sprzyjało to nieśmiałym ruchom wolnościowym, ograniczonym do obszaru kultury studenckiej i trzeciego programu Polskiego Radia. Kabaret „Elita”, Festiwal Kultury Studenckiej „FAMA” w Świnoujściu, były zapowiedziami… nowego. Uczestnicy FAMY starali się poprzez projekcję na nadmorskich plażach zainteresować robotnicze rodziny licznie wypoczywające na wczasach FWP. Tymczasem w Kaliszu powstały licea koedukacyjne – Asnyk i III LO. Moja dzisiejsza rozmówczyni należała do grona pierwszego rocznika „Kopca”. Wszyscy walczyli wtedy o dobre wyniki w nauce, bo otwierało to okno na świat – studia w większych miastach. Problemy finansowe dla studentów nie istniały. System stypendiów był doskonały, a niezbędne dla gospodarki kierunki miały szansę uzyskania mieszkania zaraz po ukończeniu studiów. Z zaciśniętymi zębami udzielająca mi wywiadu przebrnęła przez obowiązkowe wykopki (rokroczne, zlokalizowane w PGR Kościelna Wieś). –
Cotygodniowe zebrania wszystkich klas na korytarzach szkoły były okazją do potępienia zachowań szkodliwych dla rozwoju socjalizmu. W mojej klasie skupiono w ramach eksperymentu dzieci tak zwanych „prywaciarzy” i wolnych zawodów. Mimo, iż klasa miała najwyższą średnią ocen, jej zachowanie określano jako nieodpowiednie. Cel wychowawczy osiągnięto w klasie maturalnej, zawieszając nas w prawach uczniów w marcu, tuż przed maturą (!). Oczekiwano od nas samokrytyki i wskazania prowodyrów naszych antysocjalistycznych postaw. W ramach negocjacji przy udziale rodziców, udało się wynegocjować od nas samokrytykę. Po raz pierwszy, i ostatni w swoim życiu, szłam wówczas w pochodzie pierwszomajowym (obecność obowiązkowa). Wreszcie matura i wyjazd do Łodzi na wymarzone studia na Politechnice Łódzkiej. Byłam przyszłą kadrą Elektrowni Atomowej w Żarnowcu... Ach ta naiwność młodych lat.
(Kult)ura miasta
Kalisz był wtedy (koniec lat 70. ubiegłego wieku) przykładem prężnej wojewódzkiej aglomeracji. Miał najmłodszego w Polsce Ludowej prezydenta – Andrzeja Spychalskiego, zaś starszeństwo naszego grodu – z antyczną metryką wypisaną przez Ptolemeusza, zdawało się coraz bardziej dostrzegalne w środowiskach naukowych kraju. Chyba nie będzie nieuprzejmością z mojej strony, jeśli wtrącę, że to właśnie wtedy najmocniej Kalisz określało motto „Młode duchem najstarsze miasto w Polsce”. Ranga miasta wojewódzkiego była dla Kalisza olbrzymim asumptem do jego rozwoju. Śródmieście – choć z mocno przykurzonymi kamienicami nieremontowanymi od lat 30. XX wieku i niemal czarnym od zanieczyszczeń ratuszem, pękało od ruchu mieszkańców. Śródmiejska była wtedy szpilkowym tranzytem, a znajdująca się przy tej najważniejszej ulicy w centrum – restauracja Kalmar była w ówczesnej opinii odpowiednikiem marki Magdy Gessler – tamtych czasów. Kaliski przybytek z owocami morza prezentował nowatorskie przepisy kulinarne głównie z kryla i kalmarów – lubiane przez kaliskie podniebienia. Kalmar posiadał (a jakże) salę dla partyjnaiaków i osób publicznych, którzy nie wyrażali chęci na bycie zaobserwowanymi. Po wypłacie szło się tutaj na wódeczkę ażeby przysłowiu stała się zadość – aby kryl mógł pływać. Miejsce niewątpliwie kultowe w historiografii XX-wiecznego Kalisza. Restauracja ze śródmiejskiej była marką dobrą i mocno osadzoną w swoich czasach. Menu z owocami morza zgodne z linią partii miało uzupełniać braki w zaopatrzeniu w mięso.
Tymczasem na betonowej wsi zupki fabryki Winiary powszechnie gościły na studenckich stołach w niemal każdym akademiku. Było też coś dla prawdziwych dam – dostępne chociażby w Pewexach (Kaliski synonim bogactwa mieścił się przy ówczesnym oknie na świat marki Orbis przy ulicy Górnośląskiej). Spółdzielnia Krawiecka Prosna na ulicy Pułaskiego, w ramach programu odnowy szyła z przywiezionych przez kapitalistów materiałów i dodatków – damskie ubrania na kapitalistyczny rynek. Produkty wybrakowane były spełnieniem marzeń tylko dla nielicznych. I pewnie ta utopia by trwała, gdyby nie braki w zaopatrzeniu w mięso, wędliny i... sznurek do snopowiązałek. Z problemami tymi w żaden sposób tamten nowy ład nie mógł sobie poradzić. Bunty robotnicze w Radomiu 1976 roku, doprowadziły do powstania KOR-u – pierwszej formalnej grupy przeciwstawiającej się władzy ludowej, która w swoich szeregach łączyła zarówno robotników jak i inteligencję. Całym sercem w ruchy wolnościowe włączali się studenci w całej Polsce. Areną działań ogólnopolskich były juwenalia – wówczas klucze do miasta należały do żaków – i nie bali się oni korzystać z tego symbolicznego przywileju. Do historii przeszły marsze w koszulkach z napisem (Przód – nie lubimy pierogów, Tył – ruskich) i piosenka o milicjantach której refren brzmiał: „Są w Polsce od gór aż do morza jako chabry w łanach zboża”. Co było dalej?... znamy z dzisiaj. W oparach piwa i literatury „drugiego obiegu” rodziło się nowe.
Aleją gwiazd
Tymczasem od listopada 1979 roku, kaliskie zakłady dwoiły się nad wykonaniem planu rocznego. Wyrobienie normy dawało prawo zakładowi do zapalenia czerwonej gwiazdy na dachu zakładu. Ot taki gest „solidarności”. Przodownicy pracy byli nagradzani symbolicznie. W alei Wolności stały gabloty z ich zdjęciami wraz z rekordami przekroczenia normy pracy. Ówczesna aleja bardziej niż do Wolności, należała do uczestników totalitarnego systemu.
W okolicach świąt Bożego Narodzenia, z racji swojego położenia w dolinie, cały Kalisz był widoczny ze sławnego wtedy pociągu „Odra” relacji Warszawa – Wrocław w toni czerwieni dziesiątek gwiazd niczym w małej Moskwie. Największą i najintensywniej świecącą gwiazdę posiadał Runotex. W rubinową czerwień stroiły się wtedy także: m.in.: Wistil, Haft, WSK, czy Winiary, których załoga zasłynęła z ogromnego poświęcenia, którego okoliczności przypomina moja rozmówczyni: Gdy do zakładu (Winiary – przyp. red.) z gospodarską wizytą przyjechał towarzysz Edward Gierek i okazało się, że w ten czas zepsuła się linią produkcyjna sławnego czerwonego barszczu; cała załoga na czele z kierowniczką Ireną Pawłowską weszła w role maszyn w pocie czoła pakując i wypuszczając na taśmę kompletne opakowania. W najgorszej roli była wspomniana wcześniej kierowniczka, która w ciągu pół godzina musiała pozbyć się barwiącego proszku ze swojej garderoby i włosów, gdyż oczekiwano ją na uroczystym bankiecie z pierwszym towarzyszem.
Wracając jednak na koleje losu, widok Kalisza z przedziałów Odry wzbudzał szok i niedowierzanie. Okrzyki potępiające ten widok, ukazywały różnice w mentalności mieszkańców tzw. „starych” i „nowych” województw, z których mieszkańcy tych drugich chcieli na siłę podtrzymać upadający ustrój, co zresztą często dawało im w ogóle prawo istnienia. Smutną i wymowną pamiątką tamtych czasów jest znane i dziś dwuznacznie brzmiące powiedzenie: Powoli mijaj Kalisz. Kiedy w 1980 roku pewien elektryk zapalił w kraju „swoje żarówki”, kaliski PZPR wciąż trzymał się dzielnie i jak konkluduje swoje przemyślenia mój dzisiejszy gość udzielający mi wywiadu i pragnący zachować anonimowość, przyczajony wciąż trwa.
Mateusz Halak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Przemyśl Autorze jeszcze raz nagłówek "(Kult)ura miasta". Która część jest nieobowiązkowa: "kult" czy "ura"?
Poszukujesz kobiety? To dobrze trafiłeś bo ja szukam faceta! Dyskretnego, ale przede wszystkim zadbanego do dyskretnych seks spotkań po pracy. Oferuję, wszystko to co może sprawić nam przyjemność. Jeżeli chcesz wiedzieć czegoś więcej o mnie to dzwoń, pisz, przyjedź. Numer telefonu i więcej fotek wrzuciłam na swój profil tutaj: www.cutt.ly/monika89
Czyli było zupełnie tak samo jak teraz (teraz tylko sztafaż jest inny). :)