Reklama

Wykluczeni

31/01/2019 00:00

Smutneż to czasem postacie ujrzeć można na ulicach naszego miasta – pisał „Kaliszanin” z 1871 r. Kalecy bez nadziei na zmianę, żebracy pokrzywdzeni przez los, ludzie, o których nikt nie chciał i nie chce pamiętać – to Oni będą nasz

Scenariusze były różne. Mogła to być bieda odziedziczona po rodzicach, wynikająca z niezaradności lub z nieszczęśliwego wypadku losowego. Każdego roku kalectwo lub choroba umysłowa wypychała na ulice miasta kolejne ofiary. Krótki spacer po dawnym Kaliszu zadziwiłby ogromem nędzy i ludzi niemieszczących się w „normalnych” kategoriach.
Uważne oko prasowych obserwatorów XIX stulecia wyłapywało obrazki z dziedziny dziś określanej jako patologie społeczne. Początek XXI w. do złożonego obrazu epoki wykazałby jeszcze kolejne zjawiska – litość i obojętność przechodzącą czasem w zaciekawione okrucieństwo.

Dziwolągi – człowiek bez twarzy
Na przełomie maja i kwietnia 1871 r. wjeżdżających do Kalisza od strony więzienia wita obrazek przerażający, ale niebudzący u przechodniów przesadnego współczucia. Obok klasycystycznego budynku rogatki warszawskiej leży owinięty w łachmany wynędzniały mężczyzna. Dopiero bliższe przyjrzenie się pozwala odkryć, że „twarz tego człowieka zakryta jest szmatem, aby okropne spustoszenie jakie na niej straszna choroba sprawia, nie czyniło na widzach wrażenia wstrętu”. Józef Westerski vel Rozpiecki pochodzi z Prus, ma około 30 lat (prawdopodobnie sam nie jest pewien swojego wieku) i dotknięty jest wilkiem (lapusem) – przypadłością spokrewnioną z trądem. „Twarz zniszczona lapusem jest tak straszną, że nie widząc jej, niepodobna mieć o tej okropności wyobrażenia. Trup uległy korupcji (rozkładowi - A.T., MB.), przy strasznym obliczu może być jeszcze nazwany pięknością. Uszy, oczy, usta wszystko to uległo przerażającemu zniszczeniu”. Co oprócz jałmużny ma do zaoferowania temu strzępowi człowieka społeczeństwo epoki pary i elektryczności? Według naszych kategorii niewiele. „Drgający trup” (określenie redaktora „Kaliszanina”) zostaje jako medyczny dziwoląg sfotografowany przez niejakiego dra H. „Ofiarny lekarz bezskutecznie czyni starania o zabranie nieszczęśnika do szpitala św. Trójcy, w którym nędzarz mógłby dowlec resztki swego strasznego żywota. (…) Litości!” – woła retorycznie bezradny sprawozdawca gazety.

Spuchł z nędzy i głodu
Nie jest ważny rok ani miejsce. Obserwator „Kaliszanina” wyłapuje z tłumu przechodniów pobladłą twarz młodego człowieka. Mężczyzna stoi w niedopasowanym do zimowej pory wytartym ubraniu. „W jednym ręku trzymał parę nowych kamaszy, drugą schronił przed zimnem za klapę surduta.(…) niespokojnymi gorączkowymi oczami wodził po obojętnie przechodzących (…)”. Nieszczęsny rzemieślnik próbuje sprzedać wspomniane przez redaktora kamasze. Zapewne w ubogim domu czeka na niego głodna żona i dzieci. Nikt nie kupuje. Kiedy redaktor powraca tą samą drogą, smutna postać znika z niczym. Jeśli tylko użyjemy wyobraźni w naszej wędrówce po dawnym Kaliszu, napotkamy mnóstwo takich opisywanych przez prasę postaci. Oto istoty, których los budzi szczególne współczucie: „Jednym jest chłopiec niewidomy, prowadzony przez innego żebrzącego chłopca, a drugim chłopiec idiota niemowa siadujący pod murami. (…) Dziecko to nie ma nawet koszuli, brud i robactwo na nim porasta (…). Najgorzej gdy bieda dotyka człowieka uczciwego: „Obarczony wiekiem kaleka na nogę, do żadnej pracy niezdatny, dziś leży w łóżku z nędzy i głodu spuchnięty (…)”. Informacja kończy się apelem, aby pójść na Czaszki i poszukać nauczyciela Rendowskiego w domu Grybskiego „na górze po lewej stronie” („Kaliszanin” 1872 nr 88). W 1878 r. sensację budzi obłąkany Żyd ubrany w dziwaczną szatę z czerwonego materiału z naszytymi czarnymi krzyżami. Ogół nie zna litości – za szaleńcem biegną tłumy ulicznej gawiedzi, drażniąc się z tym nieszczęśliwym, a często rzucając weń kamieniami („Kaliszanin” 1878 nr 73). Tylko nieliczne rodziny stać na renomowane zakłady dla „umysłowo chorych” takich jak, najbliższa Kaliszowi, Kowanówka pod Obornikami w Wielkim Księstwie Poznańskim. Dla większości pokrzywdzonych miejscem egzystencji będzie ulica lub, jak w przypadku kalek, cyrk, gdzie pokazywani są dla rozrywki za opłatą. Preferowane są zwłaszcza osoby o zdeformowanej figurze, jak przybyli w 1871 r. do Kalisza: „kolosalna piękna dziewica L. Fanny”, monstrualne siostry Róża i Flora, olbrzym Ricoto i karzeł Tampus. Zapewne nie przestali oni bawić publiczności również po zakończeniu krótkiego życia. Wypreparowani lub zakonserwowani w spirytusie stali się „ozdobą” wędrownych gabinetów osobliwości lub muzeów medycznych. Człowiek jest ciekawy inności.

Nędza żywota
Przed dociekliwym wzrokiem dziewiętnastowiecznego badacza ludzkich dusz nie ukryje się żaden brud miasta. Za mieszczańską pruderią kryje się wstydliwa prostytucja najuboższych dziewcząt. Dla takich jak one społeczeństwo nie ma litości: „kobieta złego prowadzenia, spadając do stanu zwierząt, na niezaprzeczoną zasługuje pogardę” – powie typowy XIX-wieczny moralista. Na szczęście doda on zaraz pojednawczo: „jeśli następnie usiłuje zetrzeć plamy swojej przeszłości, to w tym pomoc znaleźć powinna”. Oto pewien litościwy człowiek, zapewne właściciel hotelu czy oberży, przyjmuje na służbę ubogą dziewczynę, której przeszłość nie była krystaliczna. Wykazuje się ona pracowitością, a jej zachowanie jest nienaganne. A więc historia z happy endem, zwycięstwo dobra? Bynajmniej. „Niektórzy z gości wymawiali gospodarzowi, że podobne indywiduum trzyma, skutkiem czego usunął ją ze służby” („Kaliszanin” 1872, nr 41). Czy interwencja gazety uchroniła ofiarę zakłamanej moralności od dalszego upadku? Można powątpiewać. Radosne zakończenia spotyka się raczej w naiwnych pozytywistycznych nowelkach. Najdumniejsi lub najbardziej zdesperowani nie godzą się ze swoim losem. „Osobnik taki, traci siłę woli, hart duszy (…), spokój dostrzega tylko w grobie, rzuca się więc z zapałem nadziei w pozagrobową ciszę i nieszczęśliwy ten rozbitek moralny, przeświadczony, że tylko w trumnie jest jego deska ratunku, chwyta ja i czyni zamach na własne życie – popełnia samobójstwo” pisze „Kaliszanin” z 1878 r.

Nie zaznają spokoju po śmierci
A więc ostateczne rozwiązanie. 21 kwietnia 1878 r. w niedzielę pod wieczór, pan B., zegarmistrz wzywa dorożkę i jedzie do lasu w Szczypiornie. Tutaj dwukrotnym strzałem z rewolweru próbuje odebrać sobie życie. W poniedziałek wieczorem przestaje żyć. Wiele podobnych historii można znaleźć w starej prasie. „Kaliszanin” z 14 lipca 1871 r. obok banalnej informacji o znalezionym w parku podręczniku do gramatyki francuskiej, przynosi enigmatyczną notkę: „We wtorek (…) (11 lipca) roku bieżącego, poddana pruska, panna, Otylija Romani, w wieku lat 30, guwernantka, w byłym Hotelu Polskim przez powieszenie odebrała sobie życie”. 9 maja w sobotę 1896 r. w spokojnym hotelu Thana przy ul. Grodzkiej gości budzi odgłos wystrzału. W pokoju nr 10 dogorywa młody człowieka z przestrzeloną głową. To niejaki Marczyński, nauczyciel z sieradzkiego. Podobno cierpiał na manię prześladowczą i pół godziny przed samobójstwem półżartem prosił o zakup trumny. Rzecz charakterystyczna, gazety prawie nigdy nie podają przyczyn desperackiego kroku. Dla samobójców wiek XIX nie zna współczucia. Prawo uważa samobójstwo za zbrodnię i wymierza karę nawet na trupa. „(…) Opinia publiczna, głos ogólny pogardza samobójcą, a hasłem tej wzgardy jest publiczne pohańbienie zwłok wyrażone w odmowie pogrzebu chrześcijańskiego i pochowanie (…) nie na cmentarzu” – przestrzega dziewiętnastowieczny prawnik. („Kaliszanin” 1878, nr 14 - 15)

Odrobina radości, czyli imieniny Agnieszki
Kontrasty społeczne widoczne są nawet po śmierci. Na cmentarzu miejskim, obok kaplic i bogatych pomników, skromnie w ziemię wsadzony krzyżyk z napisem niepewną skreślony ręką „Tu leży….”. A jednak życie najbiedniejszych ma również swoje drobne uroki. Obok wspomnianej nekropolii w latach 70. XIX w. istniała karczma złej reputacji, gdzie ubodzy (w tym cmentarni żebracy) mogli utopić swoje smutki i wyżebrane pieniądze w alkoholu. Do późnej nocy można tam było usłyszeć „tony hucznej kapeli, krzyki tańczących par i pijane głosy (…). Nieraz (…) dźwięki żałobnego marsza mieszają się ze skocznymi tony mazura, nieraz śpiewowi kapłanów towarzyszą krzyki ohydnej tłuszczy”.  Historię dziewiętnastowiecznych wykluczonych zakończymy z uśmiechem. W 1872 r. mieszkająca przy ul. Babinej żebraczka o imieniu Agnieszka, zamówiła sobie oryginalny imieninowy prezent – orkiestrę, która „ją swymi dźwiękami zbudziła z przyjemnych marzeń”. Tym razem zawsze skory do współczucia, redaktor mógł sobie pozwolić na odrobinę sarkazmu: „Imieniny tak świetnie zaczęte, zakończyły się licznem zebraniem gości u szanownej solenizantki”.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do