
Wspomnieniowa rozmowa ze Zbigniewem Białkiem
ŻK:– Panie Zbyszku, niedawno paparazzo„Życia Kalisza” zrobił panu zdjęcie, jak podczas parkowego festynu z piłkarzami Calisii, po cywilnemu, w eleganckim jasnym garniturze, strzela pan jedenastkę! Czyżby pan – radny kilku kadencji, były wiceprezydent Kalisza, były wiceprzewodniczący Rady Miejskiej - zaczął teraz uprawiać tę „kopaną” dyscyplinę sportową?
Z.B.: – Nie był to mój udany strzał, bo łączka była nierówna, trawa za wysoka. A moja obecność na tym festynie wynikała z tego, że jestem nie tylko sympatykiem kaliskiej piłki nożnej, który jak najlepiej życzy i Calisii, i Prośnie, i KKS Włókniarz, ale także wiceprezesem Klubu Piłkarskiego Calisia do spraw organizacyjnych. Co prawda, w początkach swojej pracy pedagogicznej zdobyłem uprawnienia instruktora piłki nożnej i prowadziłem drużynę młodzików w Szkole Podstawowej nr 17 (mieściła się ona wtedy na Widoku), ale futbol to jednak nie moja specjalność.
– Podczas uroczystości podsumowania minionego roku sportowego odebrał pan z rąk prezydenta Kalisza honorowy dyplom z gratulacjami i podziękowaniami z okazji 50-lecia działalności na rzecz rozwoju kaliskiej kultury fizycznej. Jak wygląda pana związany ze sportem życiorys?
– Sport mam w rodzinnej tradycji. Mój dziadek Józef Nezwal był w 1922 roku założycielem i członkiem zarządu najstarszego kaliskiego klubu - Towarzystwa Sportowego „Prosna”, a moja matka w młodości należała do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Jako chłopak z biednego kaliskiego Podgórza kopałem piłkę, a na swoje mecze zabierał mnie zawodnik „Prosny”, mój wujek Wldemar Nezwal, marzyłem o tym, żeby zostać bokserem, takim jak Tadeusz Grzelak (matka nawet o tym nie chciała słyszeć!), w końcu najchętniej bywałem na kortach „Prosny”, które istniały niegdyś przy Stadionie Miejskim, a tenisową sekcję wraz ze wspaniałym trenerem i wychowawcą młodzieży Romanem Tomczakiem prowadził mój wujek Józef Nezwal.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie