
Uczeń Kapuścińskiego, ostatni polski „reportażysta totalny”, autor książek nominowanych do najbardziej prestiżowych nagród (m.in. Nagrody Nike) i zdobywca wielu laurów. Wojciech Jagielski w swojej karierze rozmawiał zarówno z przywódcami, rebeliantami, jak i zwykłymi ludźmi, którym życie zburzyła wojna. Która z rozmów była dla niego najtrudniejsza? Dlaczego mówi o sobie „strachliwy korespondent wojenny”? O tym m.in. opowiedział podczas spotkania z kaliszanami.
Wojciech Jagielski spotkał się z kaliszanami w ramach warsztatów reportażu zorganizowanych przez Fundację Rozwoju Inicjatyw Kreatywnych. W ciągu dwóch godzin opowiedział nie tylko o swojej najnowszej książce „Wszystkie wojny Lary”, ale i o pracy korespondenta wojennego, którym był przez połowę swojego życia. Przyznał, że jego droga do dziennikarstwa prowadziła przez… Afrykę. – To Afrykę miałem w głowie, a nie dziennikarstwo. Dziennikarstwo zdarzyło się tylko dlatego, że lepszy byłem z polskiego i historii niż z matematyki, zresztą nietrudno było być lepszym ode mnie z matematyki. Wyobrażałem sobie, że Afryką mógłbym zajmować się w dowolnej roli, mogłem był przedstawicielem handlowym, inżynierem. Skończyłem dziennikarstwo i to okazało się dobrą decyzją – mówił.
Pracę po studiach rozpoczął w Polskiej Agencji Prasowej. Dziś przyznaje, że PAP okazała się najlepszym miejscem, w którym chciałby zostać. – Szef wezwał mnie do siebie pewnego dnia i powiedział, że ma taki pomysł, żebym zajął się południem Związku Radzieckiego. Ja to odebrałem jako niezasłużoną karę. Nikt o ZSSR nie chciał pisać w tamtych czasach, zresztą nawet nie wolno było, można było tylko przepisywać to, co już zostało napisane. On na pocieszenie mi powiedział, że nie chce, bym zajmował się wielką polityką, bo jestem za mało doświadczonym dziennikarzem i wpadłbym pewnie na jakąś minę, a ze sobą wysadziłbym całą Agencję. Wtedy też Jagielski usłyszał od niego, że będzie zajmował się Kaukazem, Zakaukaziem i Azją Środkową. – Na koniec dodał, że będę mógł zobaczyć te miejsca, o których będę pisać, że będę mógł tam jeździć, a po drugie dodał, że na tym południu będę mógł oglądać to, co Kapuściński w latach 60. oglądał w Afryce, mianowicie dekolonizację. Pan karze, sługa musi. Zawsze byłem typem karnego pracownika, to się zgodziłem – przyznaje po latach Jagielski. Choć na początku się na to nie zanosiło, to czas pokazał, że dzięki tej nieoczekiwanej dyspozycji szefa reporter znalazł swoje miejsce na ziemi. Miejsce, które poznał lepiej niż własny kraj i które dzięki jego pracy poznali także inni. – Do jednego kraju wracałem po kilka czy kilkanaście razy. Ja nie jechałem tam po materiał, ale nierzadko z nim wracałem.
Po latach pracy wyjazdowej przyszedł jednak czas na zmiany. – Nieopatrznie podpisałem kontrakt z moim wydawnictwem na cztery książki, dwa tytuły były odfajkowane. Trzeba było zbierać materiały do kolejnej i pomyślałem o Gruzji, bo to był najłatwiejszy i najprzyjemniejszy kraj. Tam opowieści same przychodzą. I myślałem, że tak sobie tam posiedzę i pozbieram te historie. Mój znajomy, który się mną zaopiekował, powiedział, że ma znajomą, właśnie Larę. I na początku bardzo nie chciałem tego spotkania, miałem wrażenie, że wszystko co czeczeńskie już napisałem. Okazało się jednak, że historia Lary nie mogła zostać nieopowiedziana. – Porozmawiałem z nią i było mi szkoda tej historii, bo wiedziałem, że nie mogę z tym nic zrobić. Byłem wierny zasadzie, że żeby o czymś pisać, to muszę to nie tylko zobaczyć, ale prawie tego dotknąć, tak żeby wiedzieć o czym piszę. W Syrii nie byłem, Bliskim Wschodem się nie zajmowałem, więc ta wojna syryjska wydawała mi się taka nie do opisania – przyznaje. – Z drugiej strony było mi trudno się od tej historii uwolnić, bo my, reporterzy, myślimy w kategoriach opowieści. Nie sprowadzamy ludzkiego życia do kategorii opowieści, ale tak to widzimy, takimi właśnie opowieściami. Nie jest to żaden cynizm, tylko jakieś takie przyzwyczajenie zawodowe. Trudno mi było się od tego uwolnić, szukałem jakiegoś rozwiązania, pomyślałem, że może nie napiszę z tego książki na 200-300 stron, ale jakąś nowelkę. Jagielski przyznaje, że wielkim odkryciem było dla niego to, w jaki sposób opowiadała jego rozmówczyni.
– Odkryłem, że ona opowiada w taki w zasadzie gotowy sposób. Odtwarzała wszystko jak na filmie, pamiętała mnóstwo szczegółów. Potem nawet mnie to tak dziwiło, niepokoiło, jak ona może to wszystko tak dobrze pamiętać i czy to aby nie jest coś, co ona wymyśla. Zrozumiałem jednak, że ta podróż do Aleppo i z powrotem to było coś najważniejszego, co jej się w życiu zdarzyło, i dlatego pamiętała to tak dokładnie. Dla niej to był film wyryty w jej głowie.
Książka „Wszystkie wojny Lary” ukazała się we wrześniu 2015 r. Autor nie przewidział, że będzie ona wpisywać się w kontekst wydarzeń, które zaczęły się wtedy rozgrywać w Europie. – Do Europy dotarła wtedy fala uchodźcza i książka zaczęła się wpisywać w ten publicystyczny kontekst. Ja nie zgadzałem się początkowo na to, a z drugiej strony to pytanie „kim jestem?”, „skąd pochodzę?” w tej książce się przewija i ci uchodźcy, ta wędrówka ludów, to, że jedni przychodzą, a inni uciekają, wywracając do góry nogami życie tym, którzy udzielili im schronienia, później dalej wędrują, to wszystko jest tu pokazane.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie