
Każdy kaliszanin wybierze sobie z tego dorobku inny tytuł. W każdym z nich znajdzie coś o swoim mieście. Najczęściej będą to obrazy, refleksje, reminiscencje, postaci widziane jakby zza swobodnie falującej firanki na oknie. Zarysy rozmyte w słońcu, a jednak znajome. Dziesięć lat temu zmarł Eligiusz Kor-Walczak
Nie było nam dane poznać
Pana Eligiusza. Całą wiedzę o nim czerpiemy z jego książek, fotografii i kilku wspomnień. Możemy się pomylić albo przesadzić w fantazjowaniu. Niech, łaskawie, będzie nam darowane. Wiemy, że miał bujną jasną czuprynę, że chodził po ulicach Kalisza swoim traktem trochę nieobecny, trochę zamyślony. To na pewno się zgadza. Dzieci Pana Eligiusza wspominają, że ich tata miał zwyczaj wiązania supełków na chustce, kiedy żona Feliksa wysyłała go do sklepu. Taki nieprawdopodobnie staroświecki, wzruszający sposób. Niestety – nieskuteczny. Supełki supełkami, ale w głowie przed sklepową ladą brakowało informacji, co właściwie one oznaczały. I do domu trzeba było wracać z pustą siatką. Niech sobie inni mówią, co chcą, ale my jesteśmy pewni, że właśnie takie, drobne słabości najlepiej świadczą o człowieku i dużo, bardzo dużo o nim mówią.
Kamfietki
Urodził się w Kaliszu 1 grudnia 1913 r., to także pewne, choć w oficjalnych biogramach najczęściej odmładzano go o 13 dni. Pomyłka brała się z przesunięcia między kalendarzem gregoriańskim i juliańskim obowiązującym w carskiej Rosji oraz na terenach jej podporządkowanych. Data przyjścia na świat miała istotnie zaważyć nad losami chłopcami. Po wielu perypetiach bezpośrednio przed wybuchem I wojny światowej rodzice przyszłego pisarza żyli we własnej kamienicy przy ul. Lipowej. Jeszcze w 1914 r. wydawało się, że dla rodziny nadeszły lepsze dni. Nadzieje na spokojne życie zniszczyło sierpniowe bombardowanie Prusaków. Cudem uratowani od stracenia na środku ulicy przez niemieckich żołnierzy Walczakowie wraz z dziećmi rozpoczęli długą podróż-ucieczkę. Przedostając się przez Opatówek, Warszawę, Moskwę, Smoleńsk znaleźli się na Syberii. W pamięci malucha zaczynają się osadzać obrazy. „Jest zima. Jestem u Lepinów [zaprzyjaźnionej rodziny Łotyszów]. W czasie gdy miano mnie odprowadzić do domu, rozszalała się zawieja śnieżna, zatrzymano mnie więc na noc. Spałem z Wołodią [synem gospodarzy]. Gdy obudziłem się rano, między łóżkiem a oknem stało zielone, pachnące drzewko ubrane w różnokolorowe cukierki, pięknie zwane po rosyjsku „kamfietkami”. Nigdy nie wiedziałem takiego świerczka w mieszkaniu i nigdy takiej ilości cukierków” – napisze po latach Eligiusz Kor-Walczak w swojej autobiografii „Zdarzyło się życie” (1999). Oczywisty, wynikający z charakteru tej prozy jest osobisty ton książki. Co innego ją wyróżnia – szczególna skromność narracji. Krytycy literatury w tym miejscu użyliby swoich sztuczek, nam przypomina ona uczciwą, dobrze obmierzoną relację z życia ciekawego. Nie ma w niej gorączki, ekscytacji, tego wszystkiego, czego dzisiaj poszukują „kolekcjonerzy wrażeń”. Na kartach zostały obrazy wspomnień widziane po latach, kiedy spoza emocji zaczyna się wyłaniać klarowny zarys całości.
Zatem urodzony 1 grudnia 1913 r. miał w przyszłości zostać pisarzem. W tym czasie w mieście nad Prosną stała jeszcze wielka, pięciokopułowa cerkiew. Nie tylko dlatego, ale przede wszystkim z powodu syberyjskich przeżyć i spotkań z wieloma kulturami, w kaliskim domu pisarza zawsze paliła się lampka przed ikoną. Cerkiewka, która w latach międzywojennych została zbudowana w parku z materiału uzyskanego z rozbiórki pierwszej prawosławnej świątyni miasta, powróci w wierszu Pana Eligiusza.
Drogi
Do książek zwracał się instynktownie. Nie był wybijającym się uczniem, tylko z języka polskiego i rysunków zawsze się wyróżniał. Pierwszego czytelniczego „oszołomienia” doznał nad „Dziadami” Adama Mickiewicza, kiedy broniąc się przed nadmiarem wrażeń wyskoczył z wysokości ponad dwóch metrów z okna zamkniętego pokoju prosto na ulicę. Rzecz działa się w Opatówku, już po powrocie rodziny z tułaczki, skąd pochodziła mama naszego bohatera. „Latające zaś o zmroku wokół starego pałacu [dom Fiedlerów, właścicieli fabryki sukna] nietoperze, zawsze potem kojarzyły mi się przenikliwie z genialnym mickiewiczowskim dramatem”. Dwa lata nauki w kaliskim Gimnazjum im. Adama Asnyka upłynęły na dalszym czytaniu, zmaganiach z matematyką i walką sam na sam z kompleksami „chłopaka z prowincji”. Do miasteczka nad Trojanówką będzie wracał. Przez lata drogę z Kalisza do domu pokonywał zwyczajnie na rowerze, w przyszłości Opatówek skryty pod tytułem „Miasteczko róży wiatrów” da realia powieści wydanej w 1993 r.
Wrażliwość na słowo pisane prowadziła Pana Eligiusza to ku zecerstwu (szkoła w Sieradzu), to ku pracy w redakcji. W 1932 r. trafił do ważnej dla badaczy miasta nad Prosną „Gazety Kaliskiej” braci Józefa i Antoniego Radwanów. Praktykę rozpoczynał od zbierania rozrzuconych na podłodze czcionek, a kończył jako współpracownik i przez jakiś czas redaktor odpowiedzialny. Dokształcając się w systemie wieczorowym, małą maturę uzyskał w Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki na rok przed wybuchem kolejnej wojny. Dopingowany przez Józefa Radwana był już wtedy po swoim prasowym debiucie na łamach „Ekspresu Łódzkiego”.
Debiut dla Pana Eligiusza znaczył zupełnie coś innego. Myślał o książce. Kiedy po opublikowaniu w 1969 r. opowiadań „Czas wiosennej mgły” otrzymał legitymację członkowską Związku Literatów Polskich z podpisem samego Jarosława Iwaszkiewicza, poczuł satysfakcję.
Kalisz
„Zamknąłem swą twórczość w kręgu tematyki kaliskiej. Chciałem być piewcą mojej małej ojczyzny. Chciałem pokazać jej piękno, z którego dumna byłaby także moja duża ojczyzna – Polska (…)” – mówił w wywiadach. Udzielał ich niechętnie, zamknięty w swoich przemyśleniach i swoim losie. Pozostawił osiem tytułów: opowiadania („Czas wiosennej mgły”, „Srebrne trawy. Opowiadania kaliskie”), dwa tomiki wierszy („Pejzaż ze Starym Miastem”, „Ulice kaliskie”), powieść („Miasteczko róży wiatrów”), wymienioną już autobiografię i zbiory legend. Było odwrotnie. „Baśnie i legendy kaliskie” wydane w 1976 r. pojawiły się niemal na początku drogi jako drugi z książkowych tytułów autora. Pozycja niepoważna? Arcypoważna. Podane w literackiej formie opowieści lokalnych bajarzy zostały tym samym skodyfikowane; zapisane stały się prawdziwsze, albo i najprawdziwsze. Po wiekach musiał nad Prosną pojawić się ktoś kto potrafił słuchać, czytać wnikliwie i wyłuskiwać z „odmętów czasów” niezwykłe historie. Pisarz dołączył do swojego dzieła źródła i komentarze. Bardzo często używa tutaj formuły „według wersji zasłyszanej”, ale dodał także spis prac historyków i etnografów (Oskar Kolberg, Krzysztof Dąbrowski, Adam Chodyński, Józef Raciborski), którzy stali się dla niego inspiracją. Dzisiaj gdy ktoś chce posłuchać miejscowych starych opowieści, wyjmuje z półki „Baśnie i legendy kaliskie”, to takie proste. Ale najpierw ktoś inny musiał je napisać. Jak ważny okazał się ten zbiór w twórczości autora, pokazują kolejne wznowienia. Jest on cenny przede wszystkim dla nas, kaliszan, bo nic tak „czarownie” nie opowiada o przeszłości miasta jak legenda. Pseudonim Kor dodany do nazwiska także, wydaje się, powstał z pewnego „oczarowania”, tym razem siłą słowa i artystycznej kreacji.
Miasto pisarza
Pisarstwo, przynależność do świata ludzi pióra traktował z powagą ludzi roztropnych. Będąc już schorowanym człowiekiem, Pan Eligiusz z trudem wykrzesywał siły, zmuszając się do aktywności. Któregoś dnia zdecydował, że mimo wszystko pojedzie na spotkanie w związku literatów. Do swojego najstarszego syna, Krzysztofa Walczaka, powiedział wtedy: „Jedźmy, bo w końcu mnie stamtąd wyleją…”.
Po śmierci Eligiusza Kor-Walczaka w 2000 r. Maciej Maria Kozłowski napisał: „I nie spotkawszy go będę już myślał o jego książkach, które cierpliwe będą uczyły czytelników kolejnych pokoleń serdecznych uczuć do małej, rodzinnej kaliskiej ojczyzny. Najbliższej”. Warto czytać.
Inspiracją do powstania tekstu stało się spotkanie z najbliższą rodziną i przyjaciółmi Eligiusza Kor-Walczaka, zorganizowane przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. Adama Asnyka w 10. rocznicę śmierci pisarza. Wystawę poświęconą literatowi, przygotowaną ze zbiorów Anny Górskiej-Matyjasz i Jadwigi Miluśkiej-Stasiak oraz własnych placówki można oglądać w pałacyku przy ul. Legionów do końca czerwca.
Anna Tabaka, Maciej Błachowicz
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie