
Od dzieciństwa fascynowało go lotnictwo. Potem spełnił swoje marzenia: odnosił sukcesy jako pilot szybowców i wyszkolił setki innych pilotów. Starsi kaliszanie pamiętają go jako radcę prawnego i kierownika jednego z wydziałów ratuszu. Edmund Wojciech Łączek wkrótce skończy 80 lat
Urodził się w 1930 r. w Radomiu. – Mój ojciec, zdemobilizowany z legionów po kampanii 1920 r., otrzymał pracę w radomskiej fabryce broni jako przeszkolony rusznikarz. Na ćwiczenia rezerwy został przydzielony na lotnisko wojskowe. Gdy go tam odwiedzałem, zawsze kręciłem się na starcie, pomagałem, a piloci często zabierali mnie na loty. Były to samoloty PWS i RWD. Pamiętam, jak ojciec kupił mi model do składania, popularną wówczas tzw. gumówkę i kilka książek lotniczych, w tym „Szkołę Orląt” Janusza Meisnera i małą encyklopedię LOPP, którą mam do dzisiaj. To wszystko rozbudzało jeszcze bardziej moje lotnicze marzenia i plany – opowiada Edmund Łączek.
Ojciec, aresztowany w 1942 r. przez hitlerowców, nie wrócił już do swych bliskich. Prawdopodobnie zginął, choć nie ma na to dowodów. Matka z dziećmi, wśród których był kilkunastoletni Edmund, przeprowadziła się do Gdańska. Tam wstąpił do harcerskiej drużyny lotniczej, został modelarzem, a potem skierowano go do lotniczego oddziału Służby Polsce. Pracę i naukę w SP ukończył lotami na szybowcu Jeżyk. Potem trenował w Aeroklubie Gdańskim, a wkrótce skierowany został do Szkoły Instruktorów Szybowcowych w Bielsku Białej. Następne lata życia Edmunda Łączka to korowód zmieniających się miast, lotnisk i szkół: Malbork, Strzebielin, Ligota Dolna k/Góry św. Anny, Wrocław, Leszno, Lębork i w końcu Ostrów Wlkp., gdzie wylądował na dłużej w tamtejszym aeroklubie. – Przez te wszystkie lata wyszkoliłem mnóstwo pilotów, a w czasie trwania moich szkoleń nie wydarzył się żaden wypadek. Sam miałem wypadek w Ostrowie, z którego wyszedłem ranny i ze strzaskaną rzepką. Już myślałem, że amputują mi nogę. Tak się na szczęście nie stało: spędziłem pół roku w gipsie, ale nawet w tym gipsie – latałem dalej – wspomina. Był też inny, gorszy wypadek, który szczególnie utkwił mu w pamięci. – To był mój najlepszy uczeń, choć akurat w tamtym momencie ja go nie szkoliłem. Po szkolnych szybowcach przyszedł czas na cięższe Salamandry, które były bardzo kapryśne. Trzeba było z nimi bardzo uważać, zwłaszcza na starcie. Ten 16–latek nie uważał i zaraz po oderwaniu od ziemi rzuciło go w dół. Podjechała sanitarka i wnieśliśmy go do niej. Przez całą drogę do szpitala trzymałem go za rękę i czułem, jak słabnie mu puls. Niestety, nie przeżył tego wypadku… Innym razem doświadczony pilot postanowił, że zrobi pętlę na AN–2. Mówiliśmy mu, że ten samolot się do tego nie nadaje, ale on się uparł. I zrobił tę pętlę, tyle, że urwał przy tym skrzydła i zginął… Wypadki były różne. Z niektórych można się było nawet śmiać, ale już po powrocie na ziemię, nigdy w powietrzu. Pilotowałem kiedyś samoloty ze skoczkami spadochronowymi. Pewnego dnia, gdy jeden z nich skoczył, zaczepił liną o samolot i zawisł na niej. Już myśleliśmy, że runie w dół, a on wdrapał się po niej z powrotem do samolotu i znów chciał skakać… Jako kursant w szkole instruktorów, startując na szybowcu Mucha, po pewnym czasie natknąłem się na ogromną chmurę burzową. Takie chmury mają to do siebie, że wytwarza się pod nimi komin powietrzny, który potwornie ciągnie samolot w górę, tak że pilotowi trudno nad nim zapanować. Tak stało się ze mną. Szybowiec ciągnęło w stronę chmury tak, jakby był odrzutowcem. Zostało mi do niej może z dwieście metrów. Wiedziałem, że w tej sytuacji powinienem zrobić korkociąg. Ale zamiast tego wyszła mi beczka. Spróbowałem jeszcze raz i znów wyszła mi beczka. Ci, którzy patrzyli na to z dołu, nie wiedzieli, co się dzieje. W końcu udało mi się zrobić korkociąg, wyjść z niego i wylądować. Instruktor, zamiast mnie opieprzyć, położył się na trawie i zaczął się śmiać. Uczyli nas, jak wychodzić z korkociągu, ale nie uczyli, jak w nie wchodzić… Innym razem wylądowałem na koronach drzew. Zlazłem na ziemię po drzewie, ale żeby zdjąć z niego samolot, trzeba było wyciąć kawałek lasu… (kord)
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie