Trawi mnie dzisiaj jakiś wewnętrzny niepokój. Pogoda piękna, ptaszki śpiewają, słoneczko świeci, nie za gorąco i nie za zimno, że tylko się cieszyć, a mną szarpie trwoga o przyszłość rodzaju ludzkiego; przyszłość moich wnuków, prawnuków i dalszych pokoleń mojej krwi. A wszystko dlatego, że gdziekolwiek ucho czy oko przystawię, to bombardują mnie informacje o apokalipsie, która tuż-tuż stoi pod drzwiami. A sposobów zagłady tego kochanego naszego świata jest tak wiele, że nie wiadomo, który przypadnie nam w udziale.
Różne raporty naukowe pełne są wstrząsających wieści o tym, że już za około 20 lat miliony ludzi będą odczuwać niedostatek wody, że już od roku 2050 białe niedźwiedzie będzie można zobaczyć tylko w ogrodach zoologicznych, a – co jeszcze straszniejsze – około roku 2080 setki milionów ludzi stanie w obliczu śmierci głodowej.
Jest jeszcze jeden powód do niepokoju, o którym mówi się dziwnie niewiele, a który nie stoi pod drzwiami, ale już wdarł się do naszych domostw; jest to zaczynający się kryzys paliwowy. W USA nie ma jeszcze wprawdzie kolejek pod stacjami benzynowymi, ale cena benzyny sięga w niektórych punktach 5 USD za galon (1 gal=3,8 l), czyli około 1,32 USD za litr, i ciągle wzrasta. Ktoś słusznie zauważy, że to i tak mniej niż w Polsce; trzeba jednak pamiętać, że w USA, gdzie komunikacja miejska jest dobrze rozwinięta tylko w dużych miastach, przejechanie 80-100 km dziennie tylko do pracy i z pracy to normalka. Wraz z cenami paliwa drożeją koszty utrzymania, czego nie wyrównują zarobki, i tak powoli zakrada się niepokój do amerykańskich serc. A gdy kilka tygodni temu dwóch największych importerów ryżu ograniczyło jego podaż, w sklepach można było zobaczyć scenki jak ze znanych nam w Polsce okresów kartek na cukier lub na mięso.
Te wszystkie niepewności przyszłościowe stały się podstawą do nowego, modnego trendu „szkół przetrwania”. A od czasu, gdy jeden z byłych pracowników CIA, Jim Rawles, założył na Internecie „blog przetrwania” (survivalist blog), ludziska prześcigują się w pomysłach na temat co robić, gdy nadejdzie kryzys. Okazuje się, że tysiące ludzi w Ameryce przygotowuje się do kryzysu energożywnościowego, gromadząc jedzenie, lekarstwa, świeczki, zapałki, rowery i inne niezbędne do życia rzeczy. Ilości tego są ogromne, bo szkoły przetrwania uczą, że musi tego być na przynajmniej trzy lata. Oczywiście należy też posiadać broń i dużo amunicji, bo czarna wizja niedalekiej przyszłości przewiduje hordy głodnych i zdesperowanych ludzi, gotowych zamordować za kawałek chleba.
Inną formą zabezpieczenia sobie i swoim najbliższym przetrwania kryzysu jest stanie się samowystarczalnym. Kupując sobie ostatnio sadzonki kwiatów do ogródka zauważyłam, że wielu Amerykanów zamiast kwiatków kupowało sadzonki pomidorów, ogórków i innych warzyw. „Ki diabeł?” – myślę sobie zdziwiona. – „Co to się dzieje, że wygodni tubylcy chcą sobie brudzić ręce ziemią, zamiast kupić gotowego pomidora, i to najlepiej już pokrojonego?”. Odpowiedź na to pytanie nasuwa się sama; otóż mieszczuchy z domków jednorodzinnych zaczynają się uczyć uprawy roślin, aby w razie czego wykorzystać swoje przydomowe ogródki jako pola warzywne.
W obliczu wzrastających cen paliwa i żywności oraz upadającej ekonomii co niektórzy już dzisiaj zastosowali drastyczne środki zapobiegawcze; przede wszystkim pocięli i wyrzucili karty kredytowe, pozbyli się telewizorów, przeszli na opalanie drewnem i hodowanie własnych warzyw i owoców. A wszystko to w tajemnicy przed okiem sąsiada, ponieważ uważają, że pierwsze rozruchy mogą nastąpić już w roku 2012, a jakoś nie mają zaufania do skutecznego działania wojska i policji.
Proszę czytelnika, wszystko, co piszę, to nie wymysł mojej bujnej fantazji – to wszystko piszą o sobie ludzie zaangażowani w ruchy przetrwania. Jest nawet polski ślad. Otóż pewien pan o nazwisku Peter Laskowski, mieszkający na wsi w stanie Vermont, jest nie tylko szeryfem w swojej wiosce, ale też i przywódcą miejscowej grupy „przetrwaczy”. Opowiada on o sobie, że oszczędza paliwo, jeżdżąc kiedy tylko może na rowerze, ograniczył jedzenie i uczy się majsterkowania. Ponieważ jest właścicielem kilku hektarów ziemi, hoduje kury, gęsi, kaczki, owce i kozy; uprawia też sad owocowy, kukurydzę i warzywa. Wykopał głęboką piwnicę, gdzie przechowuje plony. Pozbył się telewizji i wrócił do czytania książek, które zakurzone i zapomniane leżały na strychu. Pan Laskowski ma nadzieję, że do roku 2012 powiększy swój dom, zaopatrzy go w system ogrzewania za pomocą baterii słonecznych i zgromadzi w nim dzieci i wnuki, bo wtedy w grupie nie tylko, że będą mieli większą szansę obrony przed rabusiami, ale i będzie więcej rąk niezbędnych do pracy w gospodarstwie.
I tak sobie „przetrwacze” gadu-gadu na swoich blogach, oczywiście nikt, broń Boże, nie puszcza pary co do swojego miejsca zamieszkania, a ja tak sobie myślę, że jeżeli nie będzie benzyny, to czym te głodne hordy będą się przemieszczać? Na rowerach daleko nie zajadą, tym bardziej że słabi, bo niedożywieni. I jeszcze tak sobie myślę, że te przydomowe ogródki to żadne nowum; przecież myśmy w kochanej Polsce Ludowej wymyślili ogródki działkowe kilkadziesiąt lat temu. Oszczędzanie wody to też dla nas no problem; jak zaistnieje taka konieczność, to i raz w tygodniu kąpiel we „wspólnej” wodzie też musi wystarczyć. Ale wy, kochani bracia Amerykanie, pamiętajcie, że wyhodować główkę kapusty i krzak ziemniaków to tylko początek, bo jeszcze trzeba z tego ugotować zupę, żeby starczyła na trzy dni. A kto to potrafi, ha?! Ludzie, mam pomysł!!! Otworzę szkołę gotowania dla „przetrwaczy”. No i proszę, znowu pieniądz sam się w ręce pcha.
Osobiście uważam, że tak czarno opisywana anarchia nie wydarzy się, ale swoją drogą – teraz całkiem poważnie – apel do wszystkich posiadaczy ogródków działkowych w Polsce, a szczególnie w Kaliszu: Proszę się ich nie pozbywać pod żadnym pozorem! Czasy nadchodzą ciężkie i taki ogródek może się okazać prawdziwą żyłą złota, a poza tym co ja będę jadła, gdy wrócę do Polski ostatnim samolotem LOT-u, zanim z braku paliwa przestaną całkiem latać?
Komentarze opinie