
W ubiegły piątek posłowie Polskiego Stronnictwa Ludowego złożyli projekt nowelizacji ustawy dotyczący likwidacji obowiązującej dwukadencyjności wójtów gmin, burmistrzów i prezydentów miast. Przyjecie tej nowelizacji oznaczałoby powrót do przeszłości kiedy włodarze miast i gmin mogli trwać na urzędzie dziesiątki lat, nawet do emerytury. Co też się wydarzyło, że powszechnie zaakceptowana przez społeczeństwo dwukadencyjność ma być zlikwidowana?
Politycy PSL argumentują likwidacje dwukadencyjności ograniczeniem praw obywatelskich, że to tylko wyborcy powinni decydować kto i jak długo może być włodarzem gminy. Wygląda na to, że nie biorą pod uwagę argumentów, które w 2018 roku zadecydowały by właśnie wprowadzić dwukadencyjność. Przypomnijmy. Przed wprowadzeniem dwukadencyjności nie było żadnych ograniczeń i wielu włodarzy piastowało urząd przez wiele kadencji. Nie brakowało takich, którzy czynili to od początku Polski samorządowej. Dla przykładu w Gliwicach prezydent rządził nieprzerwanie od 21 lat, a w Puławach od 20. Burmistrz Gołdapi i 27 innych miast czynili to już szóstą kadencję, podobnie jak 170 wójtów. Rekordzistów nie brakowało też w powiecie kaliskim. Od 1990 roku nieprzerwanie aż do ostatnich wyborów wójtem gminy Godziesze Wielkie był Józef Podłużny. Do rekordzistów należał też wójt gminy Mycielin Jerzy Matuszewski (gm. Mycielin). Aktualnie w powiecie kaliskim na 11 gmin w ostatnich wyborach doszło do zmiany tylko jednego wójta ( Godziesze Wielkie).
Nie brakowało i nadal nie brakuje przypadków, że podczas kolejnych wyborów „zasiedziali” wójtowie nie mają kontrkandydatów. Oznacza to, że mogą rządzić dożywotnio, a na pewno do emerytury. Mają w rękach wiele możliwości by pozbyć się konkurencji. Do takich sytuacji dochodziło nie tylko w przeszłości ale także już w okresie obowiązywania dwukadecyjności. Włodarze mimo, że są organem wykonawczym rad gmin i miast dysponują potężnym instrumentem wpływu na mieszkańców i samych radnych. Nie bez przyczyny utarło się powiedzenie „radni bezradni”. Niejednokrotnie, a raczej najczęściej pełnią rolę „maszynek” do głosowania nad propozycjami wypracowanymi przez włodarzy. Do tak karykaturalnej roli rajcy dali sprowadzić się wójtom.
Zasiedziałym włodarzom nie tak trudno wygrać kolejne wybory
Z przeprowadzonych badań wynika, że w gminach liczących ok. 5 tys. mieszkańców wójt decyduje o obsadzeniu ok. 300 etatów. To miejsca pracy miedzy innymi w: urzędzie gminy, spółkach, instytucjach podległych gminie, szkołach (nauczyciele i dyrektorzy). Przy założeniu, że każda z tych osób funkcjonuje w czteroosobowej rodzinie daje to wójtowi około 1200 głosów podczas wyborów. A przecież można zmobilizować również członków dalszej rodziny. Wójtowi pozostaje tylko „ przekonać” ich do swojej kandydatury. W gminach o wspomnianej liczbie w wyborach uczestniczy około 2000 osób, a więc 1200 głosów daje pewne zwycięstwo.
„Uwolnić wójta”
Przed wprowadzeniem dwukadencyjności jedna z telewizji zleciła przeprowadzenie na ten temat badanie opinii publicznej. Za kadencyjnością opowiedziała się zdecydowana większość respondentów (67 proc.). Jeszcze wyższy odsetek ( 77,9 proc.) odnotowano podczas badań internetowych przeprowadzonych w przez Towarzystwo Kulturalne „Echo Pyzdr”. Stowarzyszenie, które już w 2009 roku rozpoczęło ogólnopolską akcję „Uwolnić wójta”, której celem było wprowadzenie kadencyjności dla włodarzy gmin. - Projekt „Uwolnić wójta” nie zrodził się przypadkowo. Zamysł jak i jego realizacja, to efekt naszej wiedzy, doświadczeń wynikających ze „współpracy” naszej organizacji pozarządowej z włodarzami gmin i miast, a także głębokiego przekonania, że kadencyjność zdecydowanie korzystnie wpłynęłaby na działalność lokalnych samorządów. Brak kadencyjności doprowadził w gminach do powstania swoistej pustki intelektualnej, skutkujące tym, że nie ma nowych kandydatów na wójtów. W wielu przypadkach „starzy” wójtowie chcąc pozbyć się konkurentów potrafili tak uprzykrzyć im życie, a nawet członkom rodziny. Szykanowano ich, tracili pracę. Wielu musiało opuścić gminę, a ci którzy pozostali raz na zawsze zostali „wyleczeni” z wyborczego konkurowania ze „starym” wójtem. Niejednokrotnie skutkowało to tym, że w kolejnych wyborach na karcie do głosowania widniało już tylko nazwisko, dotychczasowego wójta. Takie działania doprowadziły wręcz do spustoszenia elit, szczególnie w małych społecznościach. O przypadkach nepotyzmu, nadużywania władzy i innych nieprawidłowościach, a nawet przestępstwach popełnianych przez włodarzy co rusz informują media. Nie twierdzę, że wszystkim można przypisać złe rzeczy. Ale prawdą jest, że po dwóch kadencjach dla większości bycie wójtem przestaje być służbą i misją, a staje się zwykłą pracą i stąd będą podejmować działania by najlepiej dotrwać do emerytury. Popatrzmy na wysokość ich pensji, które często są wyższe od uposażenia prezydentów miast czy ministrów. Jednak zawsze będzie istniało ryzyko, czy nowy wójt będzie lepszy ale z drugiej strony ilu obecnie jest kiepskich i czy ten stan rzeczy ma trwać? Nowe osoby, to włodarze mający czyste konto, będący bez powiązań, wnoszący nową myśl i inne spojrzenie na rozwiązanie problemów gminy. Im więcej ludzi przejdzie przez samorządy, dotyczy to także radnych, tym wyższa będzie odpowiedzialność za realizację zadań lokalnych społeczności i myślenie kategoriami dobra ogółu, a nie własnego. Dwukadencyjność, to czas na tyle krótki, że ustępujący włodarze nie zapomną tego co robili wcześniej. Z powodzeniem będą mogli powrócić do wcześniej wykonywanego zawodu i nie głosić, że po trzech czy czterech kadencjach dysponują już takim doświadczeniem, że mogą tylko być wójtami. Mądrością kolejnych włodarzy powinno być umiejętne korzystanie z doświadczenia i wiedzy poprzedników – mówiła wówczas dla Życia Kalisza Wiesława Kowalska, prezes Towarzystwa Kulturalnego „Echo Pyzdr”, Społecznik Roku tygodnika Newsweek Polska.
Co o kadencyjności myśleli włodarze?
Nie trudno odgadnąć jakie stanowisko w tej sprawie zajmowali włodarze gmin. Zdecydowana większość opowiadała się przeciw. Tak też było w powiecie kaliskim. Z przeprowadzonych wówczas rozmów w włodarzami gmin tylko św. Justyna Urbaniak, była burmistrz Stawiszyna opowiadała się za dwukadencyjnością. Argumentacja przeciwników była różna. „Jedynie mieszkańcy gminy czy miasta mają prawo decydować jak długo wójt, burmistrz, czy prezydent miasta będzie sprawował urząd. Wszelkie ingerencje w autonomiczne wybory obywateli byłyby sprzeczne z kanonem wartości demokratycznych” W Polsce w ostatnich wyborach 1/3 wójtów była wymieniona”. „W wyniku zmian ordynacji wyborczej wiele gmin straci fachowców z zakresu administracji samorządowej, szczególnie w małych gminach kilkutysięcznych gdzie zasoby kadrowe osób przygotowanych do pełnienia funkcji publicznych są ograniczone”. „ To wyborcy powinni decydować o tym kogo widzą na urzędzie. Kadencyjność może skutkować tym, że równie dodrze może odsunąć od władzy fatalnego i skorumpowanego włodarza jak i rządzącego z sukcesami przy aprobacie mieszkańców”. To niektóre z wypowiedzi. A tak za dwukadencyjnością argumentowała był burmistrz Stawiszyna - nie byłoby na ten temat dyskusji, a tym bardziej mowy o zmianie ordynacji gdyby nie mnogość negatywnych przykładów jakich dostarczało przez minione 27 lat wielu włodarzy. Sama dysponuję już sporym doświadczeniem w pracy samorządowca i swoją opinię na ten temat formułuję nie tylko o medialne doniesienia. Opowiadałabym się za trzema kadencjami. Pierwsza jest okresem zdobywania doświadczenia i rozpoczęcia realizacji swojej wizji. Druga i trzecia, to okres kontynuacji zadań i nakreślenie perspektywy zadań na kolejne lata. Wydaje mi się, że czwarta byłaby traktowana już w kategoriach pracy zawodowej. Opowiadałabym się także za dwukadencyjnością dla posłów i senatorów, przecież nie jest to zawód zawodowej. Opowiadałabym się także za dwukadencyjnością dla posłów i senatorów, przecież nie jest to zawód.
Wójtokracja miała się dobrze a czy nie ma się nadal?
– Demokracja kończy się poza granicami wielkich miast. W większości gmin jest wójtokracja. Obowiązuje zasada, że wójtowie mają zawsze racje i wszystko mogą, a rady gmin mają tylko przyklepać co oni postanowią. Właśnie taka „polityka” doprowadziła do tego, że środowiska samorządowe przystosowały się do sytuacji. Mało kto odważy się wychylić, bo i po co? Dlatego jestem za kadencyjnością. Nie ma się czego obawiać, że nowy włodarz się nie sprawdzi. Rady gmin powinny w końcu poczuć, że to nie wójt a one są najważniejszym organem samorządowym. To one w pierwszej kolejności powinny patrzyć na ręce włodarzom i skończyć z ograniczeniem swojej rolki do maszynki do głosowania. Dlatego uważam, że również rady gmin wymagają gruntownego „przewietrzenia”, czyli opowiadam się także za kadencyjnością radnych. Wiele dobrego wprowadziłby bezpośredni wybór starostów. To mieszkańcy powiatu powinni o tym decydować a nie układy partyjne. Oczekiwałbym jak najmniej polityki na tym szczeblu samorządności. Dlaczego? Przykładów aż nadto można przytaczać z naszego podwórka – argumentował pracownik jednego z urzędów gminy powiatu kaliskiego.
Media co rusz donoszą o kolejnych „historiach” jakich dopuszczają się włodarze gmin i miast. Urzędujący wójtowie nadal są w stanie zabezpieczyć sobie wybór na kolejną kadencję. Przypadki kiedy w wyborach kandyduje tylko dotychczasowy wójt nie oznacza, że jest to efekt akceptacji przez lokalną społeczność. Bywa, że brakuje kontrkandydata, bo ludzie boją się represji ze strony starego wójta gdyby wybory przegrali. Stąd wystarczy trochę „zabiegów” i wspomniane 1200 głosów stary wójt zdobędzie. Przykładem obawy o mściwe działania wójta w przypadku odważenia się kandydować przeciwko niemu były przed laty wybory do rady gminy w jednej z gmin powiatu kaliskiego. Wybory 15 radnych były fikcją i kpiną z demokracji. Faktycznie wybierano tylko jednego radnego, bo w pozostałych obwodach było po jednym kandydacie z komitetu wyborczego wieloletniego wójta. Tam gdzie jest jeden kandydat wyborów się nie przeprowadza.
Wydaje się, że próba likwidacji dwukadencyjności, ma służyć ochronie interesów samorządowców, poprzez jak określa się zabetonowanie aktualnego stanu. Nic dziwnego, że w samorządowcach PSL znajduje silne wsparcie w działaniach zmierzających do likwidacji dwukadencyjności. Z pewnością gdyby przeprowadzono sondaż opinii publicznej jego wynik byłby druzgocący dla pomysłu PSL – u. Ale przecież to nie wyborcy a parlamentarzyści i samorządowcy - włodarze miast i gmin najlepiej wiedzą czego chcą ich wyborcy. Przecież w działaniu kierują się ich dobrem.
W trakcie posiedzenia jednej z komisji w Sencie RP dr. Cezary Trutkowski, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej odwołując się do badań prowadzonych przez Fundację zwrócił uwagą na zbyt silną pozycję ustrojową wójta. Jak stwierdził polityczno-administracyjna dominacja organu wykonawczego na lokalnym poziomie władzy publicznej prowadzi do marginalizacji znaczenia rad oraz osłabienia uprawnień samych mieszkańców. Rady lokalne mają w Polsce znaczenie marginalne. Słabość rad nie wynika jednak tylko i wyłącznie z rozwiązań ustrojowych. Wynika także z braku kompetencji radnych jako osób reprezentujących społeczność lokalną, ze słabości kompetencyjnych. Wynika to z tego, że w radnych w żaden sposób się nie inwestuje. […] Problemem jest też upartyjnienie wyborów, szczególnie do rad gmin w gminach powyżej 20 tysięcy mieszkańców. Zlikwidowanie dwukadencyjności jeszcze bardziej wzmocni pozycje wójta i zmarginalizuje znaczenie rad i jak zauważył dr C. Trutkowski tym samym osłabi uprawnienia samych mieszkańców.
(grz)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.