Och, ten amerykański tygiel!
Topią się w nim wszystkie nacje, racje i kolory skóry. I gdy tak przetapiane są przez okres kilku pokoleń to ostateczny produkt zupełnie nie przypomina składników początkowych. Na dzień dzisiejszy ten produkt nosi spodnie, które nawet nie sięgają do bioder i spod których wystają kolorowe minimajtki, a na głowie produkt ten nosi czapkę z daszkiem – ostatnio zauważyłam, że nawet daszkiem do przodu.
Ale o te składniki początkowe mi dzisiaj chodzi. Biali, czarni, żółci, czerwoni, Murzyni, Hindusi, Azjaci, Żydzi, Arabowie, Anglosasi, Włosi, Grecy i my, Wschodnioeuropejczycy, stapiają się w jedną masę społeczeństwa amerykańskiego. Każda z grup etnicznych wnosi coś do wspólnego tygla, każda też z tych grup ma przypiętą na plecach stereotypową opinię o sobie.
No bo weźmy na przykład takich Murzynów. Skoro sam ich guru, Jesse Jackson, stwierdził: „Na obecnym etapie mojego życia nic bardziej mnie nie boli jak fakt, że kiedy idąc ciemną ulicą słyszę za sobą kroki i wzdrygam się na myśl, że to może być bandyta; czuję ulgę, gdy oglądając się widzę, że to idzie za mną biały”, to coś w tym musi być. Nie jest tajemnicą, że trzy czwarte amerykańskich więzień jest zapełnione przestępcami o czarnym kolorze skóry. Amerykanie – że użyję tutaj tego bardzo zgeneralizowanego określenia – publicznie starają się być bardzo poprawni politycznie. Co? Jakieś łatki etniczne? Co to to nie my! My uważamy, że wszyscy są jednakowi i że nawet czarny jest biały. Można to tchórzostwo w szczerym wyrażaniu opinii zrozumieć; no bo adwokaci, no bo nie wypada itd. Ale jak się ich tak weźmie pod włos i da im do wypełnienia zakamuflowaną sprytnie ankietkę, to zaraz wychodzi szydło z worka.
Przy uniwersytecie w Chicago jest komórka, która nazywa się Centrum Badania Narodowych Opinii (NORC) i której badania nie pozostawiają cienia wątpliwości, co Amerykanin po cichutku sobie myśli. A myśli on sobie, że Murzyni i Latynosi to patentowane lenie i większość z nich żyje na koszt państwa. Ankietowani byli też przekonani, że biali są inteligentniejsi od czarnych mieszkańców USA. Nawet sami Murzyni taką mają o sobie opinię. Ja myślę, że Murzyni to muszą być ludzie z kompleksami, bo widać to nawet po ich nazwiskach; co drugi nazywa się Washington, a co trzeci White (biały). Jedynie Żydzi wyszli z tej ankiety obronną ręką, ponieważ byli oceniani nawet wyżej od białych, za wyjątkiem jednego aspektu – patriotyzmu. Nie wiem tylko, czy to oni tacy niepatrioci w stosunku do USA, czy w stosunku do Izraela.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę utarte stereotypy, to można powiedzieć, że świat się chyba przekręcił do góry nogami, no bo jak się zgodzić z tym, że jednym z najlepszych raperów jest biały (Eminem), najlepszym golfiarzem jest czarny (Tiger Woods), najwyższym koszykarzem jest Chińczyk Yao Ming (ma 2 m 27 cm wzrostu), a Niemcy nie chcą brać udziału w wojnie (z Irakiem). Wszystko na odwrót, wszystko wbrew utartym opiniom. Raperzy to przecież czarna domena, Niemcy to naród, który rozpętał obydwie wojny światowe, a Chińczycy kojarzą się nam z małym człowieczkiem na krótkich nogach. No i większość z nich takimi właśnie jest. Z moich własnych obserwacji wynika też, że Chińczycy nie są szczerzy i ten ich zawsze przylepiony uśmiech do twarzy jest często obłudny. Chińczycy są bardzo dobrymi pracownikami i wykonują wszystkie polecenia, bez szemrania starając się zrobić wszystko lepiej i szybciej niż ich współpracownicy i jeszcze do tego lubią podkapować kolegę szefowi. Większość pralni chemicznych w Stanach jest w rękach Chińczyków i prawie wszyscy Chińczycy, jakich spotykam – młodzi i starzy – noszą okulary korekcyjne.
Hindusi (ja ich nazywam Siniakami, bo mają takie sińce pod oczami) to znowu inna para kaloszy. Hindusi nam się tutaj w Ameryce kojarzą z lekarzami i elektronikami. Są to bardzo popularne wśród nich profesje. No i jeszcze kojarzą nam się z niebywałym antytalentem do prowadzenia samochodu. Jeżeli na prawie pustej czteropasmowej ulicy jedzie przede mną samochód z szybkością 10 mil poniżej dozwolonej prędkości i w dodatku co chwilę zapalają mu się światła hamulcowe, to mogę się założyć, że za kierownicą siedzi Siniak albo Siniakowa o nazwisku Dipak Gupta lub Aamina Singh (to Siniakowa). Hinduski często ubierają się w tradycyjne sari; jest to owinięte dookoła ciała 9 metrów kolorowego materiału, spod którego po bokach wystaje gołe ciałko lub cielsko – w zależności od wieku. Mężczyźni lubią nosić latem białe płócienne wdzianka, które wyglądają jak skrzyżowanie togi sędziowskiej z koszulą nocną.
Jak już obrobiłam Hindusów, to teraz postereotypuję na temat Meksykanów. My na nich tutaj mówimy w skrócie: Meksyki. Charakteryzują się oni przede wszystkim bardzo dużymi rodzinami; dużo dzieci, dziadkowie, kuzynowie, wujkowie i ciotki – i wszyscy mieszkają razem w jednym domu. Nasz sąsiad wynajął mały domek jednorodzinny czteroosobowej rodzinie meksykańskiej, a gdy zajrzał tam pewnego dnia – tak po prostu sprawdzić, czy wszystko gra – to doliczył się 27 mieszkańców. Meksykanie mają ciekawy sposób nadawania nazwisk, a mianowicie wszyscy mają po dwa nazwiska: pierwsze po ojcu, a drugie po matce. Dzieciom zrodzonym ze związku małżeńskiego nadaje się nazwiska po dziadku ze strony ojca i po dziadku ze strony matki, np. jeżeli Pedro Hernandez Gonzalez ożeni się z Juanitą Vargas Martinez, to ich dzieci będą się nazywały Hernandez Vargas. Najbardziej popularne zawody to tzw. landscaping, co oznacza sadzenie drzew, krzewów, kwiatów oraz sianie i koszenie trawy w ogródkach przydomowych (taka ogródkowa architektura) lub wylewanie fundamentów i stawianie gipsowych ścian wewnętrznych w budynkach. Meksykanie opanowali też pracę w magazynach fabrycznych, gdzie jeżdżą wózkami wysokiego podnoszenia. Meksyki to naród do roboty a nie do myślenia. Osoby urodzone na ziemi amerykańskiej z rodziców emigrantów mówią o sobie dumnie, że są Chicanos, a żargon, jakim mówią na co dzień, to chicano english. Jest to mieszanina hiszpańskiego i angielskiego, która ma też nieoficjalną nazwę spanglish.
Irlandczycy, Włosi, Grecy, no i my, Polacy, to następne grupy narodowościowe, o których warto wspomnieć słówko albo dwa.
Irlandczycy, albo Ajrysze w naszym polsko-amerykańskim żargonie, lubią popić sobie zdrowo i pośpiewać. A jak już wypiją i pośpiewają, to bitka gotowa, znani są bowiem z awanturniczego temperamentu. Wielu z nich ma rude włosy i piegi. Dużo Irlandczyków pracuje w policji. Irlandczycy kochają pieniądze i z tego powodu – jak również korzystając z koneksji, które wyrobili sobie mafijnymi poczynaniami na przełomie XIX I XX w. – należą do grupy wpływowej. Inną grupą wpływową są Włosi. Oni też mieli (i nadal mają) powiązania mafijne. Stereotypowa opinia o Włochach opisuje ich jako ceniących sobie ścisłe związki rodzinne, bardzo hałaśliwych i nie grzeszących czystością. W przeciwieństwie do Meksykanów, większość Włochów pracuje głową a nie mięśniami rąk. Wyspecjalizowali się w zawodzie prawniczym. Utarło się przekonanie, że najlepszy adwokat to Włoch albo Żyd.
Greków nazywamy tutaj Greasy Spoon (zatłuszczona łyżka,) a to dlatego, że też nie grzeszą czystością i kuchnie w greckich restauracjach ociekają tłuszczem.
No i zostaliśmy my, Polacy. Naród dumny, butny i czupurny, ale trzeba też gwoli sprawiedliwości dodać, że na obczyźnie to naród bardzo robotny. Mamy bardzo dobrą opinię jako sprzątacze, niańki do dzieci, kafelkarze, dekarze i inni drobnoremontowcy. Niestety, mamy też opinię, że chyba nie posiadamy zdolności do języków, bo po angielsku trudno się z nami dogadać.
Reasumując i podsumowując te wszystkie stereotypowe opinie zrozumiałam, że chyba nie należy zmieniać świata, bo wszystko to jakoś się trzyma kupy. Kiedy zachorujemy od starego tłuszczu, którym uraczyła nas grecka restauracja, wyleczy nas hinduski lekarz, a adwokat-Włoch pomoże nam jeszcze wyciągnąć jakieś odszkodowanie za utratę zdrowia. Nie mamy wątpliwości, że Chińczyk wyczyści nam plamy z płaszcza, Meksyki dopilnują, aby nasz ogródek przypominał miniaturowy raj, a mieszkanie wyremontuje nam polska grupa remontowa. Murzyn, który wyrwał torebkę starszej pani stojącej na skrzyżowaniu nie umknie irlandzkiemu policjantowi, który to całe towarzystwo musi jakoś za pysk trzymać.
Proszę sobie na moment wyobrazić inny scenariusz: Murzyn ma restaurację, Meksyk nas leczy, Hindus prowadzi sprawę sądową, Irlandczyk opiekuje się ogródkiem, Chińczyk rabuje, a Polak…. trzyma to całe towarzystwo za pysk. Nie, nie, nie!... Nie chcę nawet myśleć w ten sposób, bo jeszcze przyśnią mi się jakieś nocne mary.
Komentarze opinie