
– Dlaczego Bartłomiej Jaszka wybrał na kolejny etap swojej sportowej kariery – teraz w roli grającego trenera – Kalisz?
– Zaczęło się od współpracy z organizatorami turnieju „Szczypiorno Cup”. Edek Prus, Krzysztof Walczak i Daniel Pawlak zabrali się za organizację naprawdę fajnego, dużego turnieju i to oni poprosili mnie o to, abym pomógł im swym doświadczeniem w rozmowach z zespołami, które można by zaprosić do Kalisza. W dużej mierze pomogłem im w negocjacjach z Fuchse Berlin. Udało się i zespół z Bundesligi przyjechał na pierwszy i drugi turniej. Później Edward zapytał, czy nie pomógłbym w budowaniu zespołu ligowego MKS Kalisz. Nie zastanawiałem się długo, choć wiedziałem, że mam jeszcze ważny kontrakt z berlińskimi „Lisami” i będę na razie pomagał nieoficjalnie. Podjąłem taką decyzję, ponieważ doszedłem do wniosku, że w Kaliszu są duże możliwości i można tworzyć drużynę piłki ręcznej na dobrym poziomie.
– Kibice w Ostrowie Wielkopolskim zastanawiają się pewno, czy Bartka Jaszki nie można było zatrzymać w Ostrovii. W końcu to twój macierzysty klub.
– Rozmawiałem z działaczami z Ostrowa, ale oświadczono mi, że zespół nadal będzie pracował z trenerem Przybylskim. Ja oczywiście to uszanowałem i dalej nie drążę tego tematu. W sporcie jest się jednego roku tu, a drugiego roku zupełnie gdzie indziej, więc nie ma sensu tego rozpamiętywać. Szanuję tę decyzję i szanuję ludzi, którzy odpowiadają za piłkę ręczną w Ostrowie. Nie mam żadnego żalu.
– Każdy sportowiec chciałby pewno osiągnąć to, co ty osiągnąłeś jako piłkarz ręczny. Co twoim zdaniem w tej karierze było potrzebne, aby zagrać w końcu w reprezentacji Polski oraz w Bundeslidze?
– Wydaje mi się, że przede wszystkim jest to charakter, serce do walki, ale i do pracy, stawianie sobie kolejnych celów. Gdy byłem w trzeciej klasie technikum, miałem propozycje, żeby iść do Kielc albo Wrocławia, ale cały czas mama mi podpowiadała, abym najpierw skończył szkołę. Posłuchałem jej i wydaje mi się, że dobrze zrobiłem. Po ukończeniu szkoły pojechałem na testy do Lubina i tam postawiono na mnie. To był już wyższy poziom, a dzięki temu, że dużo grałem, wiele się nauczyłem. Kolejnym moim celem była gra w reprezentacji Polskim i starałem się swoją postawą zwrócić uwagę trenera kadry. Dostałem w końcu swoją szansę i w reprezentacji zagościłem na dłużej. Kolejny cel to była gra w Bundeslidze – najlepszej lidze na świecie. Chciałem się dalej rozwijać sportowo. Dlatego stawianie sobie celów i ich konsekwentna realizacja to jest absolutny priorytet. Nie można się załamywać chwilowymi niepowodzeniami.
– Możesz wymienić kilka najważniejszych momentów w twoje karierze sportowej, które na zawsze zapamiętasz. Takich, po których rozpłakałeś się ze wzruszenia z sukcesu albo ze zdenerwowania, że coś się nie udało?
– Łzy pojawiły się, gdy wyjeżdżałem z Ostrowa do Lubina. Z natury jestem domatorem, a więc to rozstanie było dla mnie trudne. Był to dla mnie bardzo ciężki okres. Czasami szedłem na trening Zagłębia i gdy rozgrzewaliśmy ręce, odbijając piłkę od ściany, zastanawiałem się, co ja tutaj robię. Ale zaciskałem zęby i mówiłem sobie, że nie ma mowy o rezygnacji. O wiele łatwiejszy był już wyjazd do Niemiec. Co prawda nie znałem języka, ale szybko się uczyłem, a pomagał mi Konrad Wilczyński. Miałem też odpowiednią bazę doświadczeń, rozegrałem już sporo meczów w kadrze. Cieszyło mnie to, że po trzecim meczu w Bundeslidze działacze z Berlina od razu zaproponowali mi przedłużenie kontraktu o kolejne dwa lata. Ze szczęścia płakałem, gdy zdobyłem wraz z kolegami z Lubina mistrzostwo Polski. Pamiętam, że po piątym meczu z Płockiem, który kończył się dwiema dogrywkami i karnymi, byłem po prostu wyczerpany, ale udało się i płakałem jak dziecko. Pamiętam też rozgoryczenie po meczu z Islandią na IO w Pekinie, który zamknął nam drogę do strefy medalowej. Na dziesięć takich spotkań dziewięć byśmy z Islandczykami wygrali, ale to był właśnie ten dziesiąty mecz.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie