Korea może poszczycić się jednym z najbardziej wykształconych narodów na świecie. Patrząc, ile co roku osób kończy tu studia i ilu jest doktorantów, można z podziwu złapać się za głowę. Koreańczycy czują głód nauki, chcą się uczyć i to bardzo, ale powodem tego wcale nie jest wiedza sama w sobie, lecz chęć zdobycia przewagi nad konkurentami w wyścigu o najlepsze posady
Przez długi okres jedynie szkoła podstawowa była finansowana w Korei z pieniędzy publicznych. Kolejne rządy, obserwując jednak, że ponad 90 proc. uczniów kontynuuje naukę po ukończeniu obowiązkowych sześciu klas, zdecydowały się włączyć do programu edukacji również i gimnazjum. Licea nadal pozostają płatne, lecz mimo to tylko niespełna dwa procent młodych Koreańczyków z różnych powodów porzuca dalszą naukę przed osiągnięciem pełnoletności.
Opłaty za semestr bywają różne, w zależności od szkoły. Najlepsze, a co za tym idzie i najdroższe, znajdują się w ekskluzywnych dzielnicach Seulu, gdzie cena za wynajem pokoju z kuchnią wynosi ponad dziesięć tysięcy złotych na miesiąc. Czemu mowa akurat o mieszkaniach? Otóż chętnych do posłania swoich pociech do takich szkół nie brakuje. Nie wystarczą jednak same pieniądze. Pierwszeństwo mają ci uczniowie, którzy są zameldowani w danej dzielnicy. Troskliwi rodzice zmuszeni są więc do przeprowadzki. Niektórzy wynajmują pokoju dla dziecka, aby je tam następnie zameldować. Ci mniej bogaci dokonują nieraz różnego rodzaju przekrętów – podrabiają adres bądź też płacą osobom, mogącym zameldować ich syna bądź córkę pod swoim adresem.
Co ciekawe, w Korei trudno spotkać matkę, która byłaby zadowolona z edukacji państwowej. Według nich szkoła nie przygotowuje w sposób należyty do egzaminów na studia. Dlatego też do normy należy widok dzieci ubranych w mundurki szkolne, które zamiast po zajęciach iść prosto do domu, kierują się do różnego rodzaju prywatnych szkół popołudniowych, gdzie wykładane są te same przedmioty, co w normalnej szkole. Zdarza się więc, że dzieci wracają do domu późno w nocy. Nieraz jest to nawet godzina druga. Dlaczego? Przecież trzeba odrobić jeszcze lekcje, nie tylko te zadane we właściwej szkole, ale i te w „wieczornej”. Nie mówiąc już o przygotowaniu się do zajęć czy też o zwykłej nauce, aby opanować materiał. Nierzadko w domu nie ma wystarczająco dużo miejsca, by koreański uczeń mógł sobie wygospodarować odrobinę wolnej przestrzeni, gdzie nikt by mu nie przeszkadzał. Dlatego też wielu młodych ludzi korzysta z tzw. pokojów nauki. Są to pomieszczenia przypominające trochę wyglądem czytelnie w bibliotekach – z wąskimi biurkami ustawionymi ciasno jedno przy drugim, odgrodzonymi z trzech stron wysokimi ściankami. Przeważnie panuje w nich półmrok, a światła są zamieszczone bezpośrednio nad stołem. Uczniowie niemal leżą z nosami w książkach, więc lampy muszą być bardzo mocne. Do wyposażenia dochodzi jeszcze wygodny fotel, na którym w razie konieczności można się zdrzemnąć.
Najwięcej nauki jest w liceum, zwłaszcza w ostatniej klasie, kiedy to wszyscy przygotowują się do egzaminów końcowych. Patrząc, ile czasu Koreańczycy spędzają w szkole, polscy uczniowie nie mają tak najgorzej. W tygodniu tylko niedziela jest wolna od nauki. Dosłownie brakuje czasu na cokolwiek innego – hobby w stylu granie na gitarze czy sklejanie modeli to luksus, na który mogą sobie pozwolić tylko nieliczni, jednostki wybitne, potrafiące zapamiętać cały materiał w kilka minut. Nawet jeśli tacy osobnicy istnieją w Korei, to wątpliwe, aby mogli wolny czas poświęcić na coś innego, jak np. na naukę dodatkowych przedmiotów, szczególnie języków obcych.
Koreańczycy wierzą, że uczyć trzeba się tak długo, aż opanuje się wszystko do perfekcji – nawet kosztem snu czy zdrowia. Widok uczniów siedzących na zajęciach w białych maskach mających zapobiegać zarażeniu innych osób w klasie, to rzecz normalna. Zwykłe przeziębienie to nie powód do opuszczenia szkoły.
Ten sposób myślenia zostaje długo w mentalności Koreańczyków. Nawet jeśli już dostaną się na studia, gdzie nauka nie jest tak uciążliwa, jak w szkole średniej, rzadko kto idzie wcześnie spać w czasie sesji. Łatwo poznać, kiedy na uniwersytecie rozpoczyna się ten najgorętszy dla studentów okres. Wystarczy udać się do biblioteki i policzyć, ilu ich przypada na metr kwadratowy. Mówiąc zaś poważnie, biblioteki przeżywają prawdziwe oblężenie na tydzień przed egzaminami, gdyż to właśnie tam rzekomo panuje najlepsza atmosfera do nauki. W czasie sesji znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem. Czasami trzeba uważać, aby nie nadepnąć na jakiegoś studenta, siedzącego na podłodze. Przeważnie uczą się grupkami, razem powtarzając materiał, dookoła walają się notatki, stosy książek i puste opakowania po zupkach błyskawicznych. Biblioteki są dla studentów i nikt ich nie zamyka przed północą; ba, co niektórzy nawet w nich śpią. W pokojach – zarówno na ścianach, jak i na stołach – porozwieszane są ulotki restauracji, które nawet późno w nocy dowożą na miejsce ciepły posiłek.
– Piotr, dokąd idziesz? – pyta mnie znajomy Koreańczyk, gdy wychodzę z zajęć. – Nie masz teraz żadnych egzaminów?
– Mam, właśnie idę do domu trochę się pouczyć – odpowiadam.
– Hę?! Do domu?! To tam można się uczyć?
Zapomniałem, że mój znajomy studiuje inżynierię i praktycznie od trzech tygodni mieszka w czytelni. Wraca do domu tylko po to, aby wziąć prysznic i się przebrać.
Komentarze opinie