
Pamiętnik kaliskiego podróżnika (2)
Obserwowałem życie kobie-
ty z dzieckiem. Marna wegetacja – to jednak bardziej odpowiednie określenie. Młoda, bezdomna matka wraz z ponadrocznym dzieckiem żyła pod drogowym mostem. Zamieszkały pas ziemi wciśnięty był pomiędzy dwiema drogami, gdzie intensywny ruch nie ustawał również w nocy. Tysiące aut, riksz, rowerów, motorów, rożnego rodzaju pojazdów, każdego dnia mijały w pobliżu ubogą rodzinę, trując ją spalinami. Ryk silników i dźwięk klaksonów i dzwonków brutalnie wdzierały się w uszy, nie pozwalając skupić myśli. Wizerunek kobiety to typowy kalkucki obraz nędzy i rozpaczy. Krótkie polepione włosy sterczały każdy w inną stronę. Rozbiegane jakby w obłędzie oczy ożywiały smutną twarz. Zamiast makijażu cerę pokrywał pył i zadrapania. Matka była zdana na siebie. Ojciec dziecka to już dawne wspomnienie z ulicznego romansu. Dobytek składający się z kupki szmat i kilku naczyń trzymała w kartonach i workach koło betonowego filaru. Wieczorami przytulając dziecko, zasypiała na kawałku folii przykryta starym kocem. Gdy szła zdobyć żywność bądź nazbierać śmieci na opał, przywiązywała – niczym na smyczy – sznurkiem syna do filara. Jakieś dwa metry swobody, na tyle krótki, by malec nie dostał się pod koła samochodów. Kalkuta od dziesiątków lat jest miejscem tysięcy takich historii, dramatów niesprawiedliwie dotykających rzeszy ludzi. Od zawsze w poszukiwaniu lepszego życia przybywali tu wieśniacy z biednych stanów – Biharu, Orisy. Zamiast godziwego życia, trafiali na ulice, powiększając obszary slumsów i skupiska nędzarzy.
Kalkutę założyli, łącząc trzy wioski, w 1690 roku Brytyjczycy jako ośrodek handlu. Przez port rzeczny przewijały się setki ton herbaty, juty, bawełny, przypraw. Miasto szybko bogaciło się, powstawały fabryki, rozwijał się handel, zbudowano wiele okazałych gmachów w wiktoriańskim stylu. Lata prosperity zakończyły się na początku XX wieku. Mimo to wciąż przyciągało obietnicami zarobku naiwnych wieśniaków. Dawniej miasto pałaców, parków, szerokich alei, systematycznie zamieniało się w stolicę ubóstwa, wolne przestrzenie wypełniały tymczasowe osiedla ruder, szałasów. Powstawały osławione slumsy.
Od lat Kalkuta słusznie kojarzy się z nędzą. Latami ciężko pracowała na taką opinie. Poranny spacer ulicami uświadamia rozmiary biedy. Mijamy setki ludzi śpiących na kartonach, foliach, na chodnikach, trawnikach. Śpiący wciśnięci są we wnęki budynków. Przed chłodem nocy chronią się, przykrywając kocami, ubraniami. Rodziny na czas snu często rozkładają foliowe płachty, mocując je do ogrodzeń. Powstaje rodzaj namiotu, który trzeba jednak zwinąć o brzasku, by zrobić miejsce pieszym śpieszącym do pracy. Po przebudzeniu dobytek pakują do worków po ryżu. Z zebranych dookoła śmieci, kartonów, desek ze starych skrzynek, powstają niewielkie paleniska. Ogień pali się bezpośrednio na chodniku. Trzeba uważać, gdzie się rano stawia nogi. Poza poparzeniem można złamać nogę w dziurach i wnękach zaniedbanej nawierzchni lub wpaść do kanału z płynącymi ściekami. Kobiety w osmalonych czajniczkach gotują wodę na herbatę. W tym czasie bose, ale wesołe dzieci, beztroskie i nieświadome, rozbiegają się po okolicy. Dla nich to szkoła przetrwania. Być przebiegłym, szybkim, silnym zapewnia lepszy start. Część z nich zamiast pluskać się w wodach pobliskiej rzeki Hugli, klei buty w niewielkich fabrykach bądź dorabia jako pomagierzy w cegielniach. Pracujące dzieci w Indiach to temat równie wstydliwy, jak powszechny. Nie ma sposobu, by policzyć tych najuboższych zaludniających ulice. Są w ciągłym ruchu, przeprowadzają się, przemieszczają, umierają i rodzą się bez ewidencji. Obecne slumsy ciągną się wzdłuż kanałów miejskich. Płynie w nich lepka woda w kolorze smoły. Zanieczyszczenie to plaga i utrapienie. W błotniste dno wbite są pale z platformami osłoniętymi szmatami. To toalety. Wodę czerpie się z miejskich hydrantów, czasem jakaś fontanna tryska z uszkodzonej rury kanalizacyjnej. W pobliżu leżącą na asfalcie odzież kobiety namydlają, po czym usuwają bród, waląc drewnianymi pałkami. Slumsy zawsze pełne są życia. Tu żyje się społecznie. Niedola łączy ludzi. Jest zawsze z kim zagrać w karty, pójść po wodę czy połączyć się w żebrackie tandemy przeczesujące miasto. Żebractwo to zawód, jak każdy inny. Tu prym wiodą ludzie naznaczeni rożnymi chorobami deformującymi ciało. Jak Nowy Jork z wieżowcami, Kalkuta kojarzy się z chorymi na trąd. Dawniej mieszkali sporymi grupami. Mieszkali razem, bo tak raźniej i bezpieczniej. Hodowali koty, które chroniły przed szczurami. Gryzonie podgryzały bowiem nieczułe na ból kończyny zarażone trądem. Wyciągniętymi dłońmi pozbawionymi palców proszą o jałmużnę. Po posadzce potężnego dworca kolejowego, niczym wielkie insekty albo baśniowe stwory, pełzną, nienaturalnie poruszając się, hindusi z powykręcanymi ciałami. Pracują, budząc litość, otwierają portfele oczekującym na pociąg. Istnieje przerażająca teoria, jakoby same matki uszkadzały stawy małym dzieciom. Okaleczając je, „przygotowują” do zawodu żebraka. W historii miasta wyraźnie zaznaczyła się działalność drobnej albańskiej zakonnicy. Przybyła do Indii, by uczyć w szkole. Jednak poruszona widokiem przerażającej nędzy i umierających na ulicach ludzi, opuściła mury klasztorów, by pomagać ludziom. W 1950 roku założyła zgromadzenie Misjonarek Miłości skupiające zakonnice oddane pomocy biednym i chorym. Powstawały sierocińce i hospicja. Obecnie pracują tam wolontariusze z całego świata.
Większą część życia na ulicy spędzają rikszarze. Zarabiają, wożąc pasażerów i towary na swoich dwukołowych pojazdach. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak sami ciągną riksze, nierzadko truchtając na bosaka. To jedyne miejsce w Indiach oraz prawdopodobnie na świecie, gdzie można zobaczyć takie scenki. Żylaści mężczyźni za dnia oczekują klientów, parkując przy chodnikach, w nocy zawinięci w koce śpią pod rikszami. Oszczędzają na noclegach, a zarazem pilnują swojej „taksówki”. Władze miasta chciały się pozbyć blokujących ruch rikszarzy. Ci się zjednoczyli i skutecznie oprotestowali pomysł. Setki chatek i szałasów zbudowano wzdłuż torowiska. Domostwa ze wszystkiego, co było dostępne pod ręką. Konstrukcje z drewnianych patyków, rur pokrywa się foliami, blachami, kartonami. W środku na platformie zbitej z desek śpi cała rodzina. Za kuchnię robi palenisko na zewnątrz. Pomieszczenia są na tyle ciasne, że większość czasu spędzają na zewnątrz . Gdy pociąg mija osiedle, motorniczy zwalnia i ostrzega mieszkańców klaksonem. Życie na slumsach chwilowo zamiera. Obszar między torami pustoszeje. Grupki mężczyzn grających w karty między szynami wstają i odchodzą na bok. Kobiety robią przymusową przerwę w praniu. Przenoszą miski w bezpieczne miejsce. Dzieci chowają się do szałasów. Pociąg mija ściany prymitywnych domków zaledwie o centymetry. Gdy przejeżdża, życie wraca do normy. Przestrzeń między torami znów się wypełnia.
Indyjska bieda jest specyficzna. Hindusi nią dotknięci wierzą, że ma swoje uzasadnienie. Wyznawcy złowrogiego Shivy, Hanumana o małpim pysku, Gneshy – grubaska z trąbą słonia, krwawej Kali i tysięcy innych bóstw wierzą, że zły los jest wynikiem grzechów popełnionych w poprzednim życiu. Z pokorą i cierpliwością znoszą doczesne życie. Wiedzą, że to kara, jaką muszą ponieść. Liczą, że w kolejnym wcieleniu ich dusza narodzi się w ciele bogacza, księcia czy innej osoby która nie zazna głodu i chłodu. To istota reinkarnacji, filaru hinduizmu.
Kalkuta potrafi przerazić, jesteśmy świadkami biedy. Nie trzeba być uważnym obserwatorem, by na każdym kroku być świadkiem olbrzymich, kłujących w oczy kontrastów. Obrazy nędzy poruszają nawet najtwardsze serca. A mimo to, miasto potrafi oczarować. Energia życia ulicznego jest niespotykana. Ulica to przestrzeń życiowa, gdzie ludzie piorą, gotują, bawią się, śpią, rodzą, umierają. Kalkutę przeżywa się intensywnie i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Marcin Osman www.nomad123.blogspot.com
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie