Powiedzenie, które jest tytułem dzisiejszego tekstu w ciągu ostatnich 20-30 lat rozrosło się do rozmiarów monstrualnych (w dosłownym tego słowa znaczeniu). USA jest krajem, gdzie nadwaga stała się epidemią; dotyczy to dzieci i dorosłych, kobiet i mężczyzn. Około 30 proc. dzieci w wieku od 2 do 18 lat zalicza się do kategorii otyłych, natomiast wśród dorosłych większość społeczeństwa (64 proc.) zalicza się do otyłych, bardzo otyłych lub śmiertelnie otyłych (overweight, obese, morbid obese). W ciągu ostatnich 10 lat średnia waga kobiety wzrosła o około 10 kg, a mężczyzny o około 11 kg. Dalsze dane statystyczne mówią, że średnio rocznie umiera 112 tys. ludzi z powodu cukrzycy, wysokiego ciśnienia, raka lub innej choroby spowodowanej nadmierną wagą. Wytypowano nawet najbardziej „otyłe” miasta. I tak Memphis w stanie Tennessee znajduje się na pierwszym miejscu z 34 procentami a Detroit na czwartym miejscu z 30,4 proc. ludzi bardzo otyłych...
Jednym słowem, takich grubasów jak w Stanach, nigdzie nie uświadczysz. Trudno sobie nawet to wyobrazić, ponieważ nadmiar tłuszczu odkłada się nieproporcjonalnie w różnych miejscach i powoduje całkowite zniekształcenie sylwetki. Widać to wszędzie; na parkingu pod supermarketem grubasek ledwo wciska się za kierownicę, chociaż siedzenie już ma maksymalnie odsunięte, kobieta robiąca zakupy ledwo idzie, oparta o wózek, a fałdy brzuszne opadają jej (dosłownie) poniżej kolan, chłopiec – może 8-9-letni – z trudem porusza się na nóżkach, które przypominają okrągłe balerony, a rączki śmiesznie wiszą mu po bokach, ponieważ „oponka” w talii nie pozwali na ich przybliżenie do bioder. Za okienkiem na poczcie siedzi osoba, która wydaje się jedną wielką, drgającą przy każdym poruszeniu jak galareta, górą tłuszczu, uwieńczoną jakże nieproporcjonalnie małą głową. Tylne części ciała, które nie mieszczą się na krześle, stwory o niewiadomej płci i o biuście, który wydaje się wisieć i z przodu, i z tylu, to obrazki codzienne. Proszę sobie jeszcze wyobrazić, że ci ludzie w letnie upały ubierają się bardzo skąpo: krótkie spodnie (tak panowie, jak i panie), koszulki lub podkoszulki na ramiączkach pozwalają na pełne wyeksponowanie nadmiaru słoniny.
No ale jak może być inaczej, kiedy statystycznie na jedną osobę przypadają 174 litry słodzonych napojów, wypitych w ciągu roku, a żywienie się w fast foodach i pochłanianie starych zdegenerowanych tłuszczy w KFC, McDonaldach, Burger Kingach czy innych miejscach szybkiego żywienia niesie ze sobą przyrost komórek tłuszczowych i nic poza tym. Ogólnie uważa się, że otyłość jest chorobą ludzi biednych, bo to właśnie oni żywią się na co dzień hamburgerami, mc chickenami i innymi „dobrodziejstwami” szybkiej kuchni, oczywiście zapijając je coca-colą lub innym napojami o wysokiej koncentracji cukru. Pomimo głosów, że to nieprawda, mnie osobiście nikt i nic nie jest w stanie od tej nieprawdy odwieść, bo nie jest przypadkiem, że w wyżej wspomnianym Memphis 24 proc. społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa, a w Detroit statystyki mówią nawet o 33 proc. Oczywiście są też przypadki otyłości genetycznej lub wynikającej z zaburzeń hormonalnych, ale stanowią one mały procent i na pewno nie zawyżają statystyki.
Nie ma wątpliwości, że hamburgery podawane na przypieczonej bułeczce lub panierowane nóżki kurczaka (często nazywane przez lekarzy deadly chicken, czyli śmiercionośnymi kurami) smażone w oleju są bardzo smaczne. Ja sama muszę się przyznać, że od czasu do czasu sprawiam taką przyjemność moim kubkom smakowym, ale… – tu jest właśnie pies pogrzebany – „od czasu do czasu” w moim przypadku to 2-3 razy do roku. I nie wierzę, że te sporadyczne wizyty do McDonalda czy KFC mogą zrobić mi jakąś krzywdę. Jednak ile razy tam jestem, tyle razy się zastanawiam nad przekrojem społecznym klienteli; przeciętnie około 70 proc. ludzi stojących w kolejce to ludzie otyli. Ich ubranie, fryzura i sposób zachowania wskazują, że są to ludzie, których zarobki mieszczą się w dolnej granicy tabeli wynagrodzeń. Widać, że większość z nich to stali klienci, ponieważ pracownicy zawracają się do nich po imieniu. A więc teoria moja się potwierdza.
Duże, tzw. łańcuchowe sklepy spożywcze mają również swój udział w tuczeniu społeczeństwa poprzez przyjmowanie food stamps, czyli kuponów żywnościowych, które są przydzielane przez władze stanowe ludziom biednym. Takimi kuponami płaci się nie tylko za mleko i bułki, ale także za chipsy, mrożone krążki hamburgerowe, mrożone frytki i inne wysokokaloryczne niskoodżywcze prefabrykaty spożywcze. Inną zachętą dla „tuczników” są duże przeceny artykułów spożywczych, które mają wkrótce utracić datę ważności. Artykuły te są wykupywane w dużych ilościach, a przez kogo? Oczywiście przez tych, którzy muszą kupić dużo, a wydać mogą niewiele. Mam w oczach obrazek z parkingu jednego z tych właśnie wielkich sklepów spożywczych: grubas, który waży około 300 funtów (135 kg) pcha przed sobą wózek wypełniony do maksimum towarami przecenionymi, zatrzymuje się co 20 kroków i otwartymi ustami łapie powietrze. Przypomina rybę wyciągniętą z wody. W końcu doczłapuje się do samochodu, który jest specjalnie dostosowany do jego ogromnej tuszy (ma wyjęte tylne siedzenie, biegi w drążku kierowniczym itd.), siada, a właściwie kładzie się za kierownicą i odjeżdża. Jak długo jeszcze ten człowiek pożyje? Przypuszczam, że niedługo. Innym „winnym” tego stanu rzeczy jest chroniczny brak czasu i ruchu. Drive up windows, czyli okienka, do których się podjeżdża, a nie dochodzi, są w bankach, aptekach, pralniach chemicznych i oczywiście w fast foodach. W Las Vegas można nawet w ten sposób zawrzeć związek małżeński.
Aby coś załatwić, praktycznie nie trzeba wysiadać z samochodu, a jeżeli już trzeba wysiąść, to krąży się 15 minut po parkingu, aby znaleźć miejsce jak najbliżej wejścia do sklepu. Wracając do domu, pilotem otwiera się garaż i po „ciężkiej pracy” wniesienia zakupów do kuchni, odpoczywa na kanapie, oglądając w telewizji kolejny odcinek „mydlanej opery” i zajadając chipsy. A bioderka rosną, rosną, rosną... Mogą nawet urosnąć do rozmiarów grubasków, którzy zaskarbili sobie miejsce w magazynach medycznych. Np. Rosalie Brafdord, która ważyła 479 kg, niestety zmarła w wieku 62 lat, Michael Hebranko, urodzony w roku 1953, waży obecnie ponad 500 kg i podobno ciągle go dalej przybywa. Walter Hudson ważył 544 kg w chwili śmierci, a Carol Yager, która uplasowała się na pierwszym miejscu z wagą 727 kg, nie cieszyła się długim życiem, bo zmarła w wieku 34 lat w 1994 r.
W ciągu ostatnich lat wiele się mówi o nadwadze, nawołuje się do stosowania różnych, czasami bardzo drastycznych środków, jak np. zmniejszenie żołądka, aby ratować tych, których jeszcze można uratować. Kluczem do zażegnania epidemii grubasów jest zapobieganie otyłości. I o tym też się mówi, a nawet podejmuje w tym kierunku określone działania. W wielu szkołach zmienia się profil potraw podawanych dzieciom w czasie lunchu na bardziej wartościowe, ale nie jest to takie proste. Oprócz czynników ekonomiczno-społecznych dużą rolę odgrywa wygoda, jaką stwarza kupienie półfabrykatu spożywczego, który wystarczy włożyć na 10 minut do mikrofalówki. Ile ten półfabrykat zawiera konserwantów, nikt się nad tym nie zastanawia.
Nie jest moim celem ośmieszenie ludzi otyłych; należy im tylko współczuć. Chcę zwrócić uwagę na to, co ze sobą niesie hamburger z mikrofalówki i tłuszcz z frytownicy. Wielu ludzi w Stanach dopiero teraz zaczyna zdawać sobie z tego sprawę, a co niektóre ambitniejsze miasteczka walczą o to, aby nie dopuścić do otwarcia żadnego punktu fast food. Takim miasteczkiem jest np. narciarski Breckenridge w Kolorado, gdzie władze miasta skutecznie przeciwstawiły się zakusom McDonalda. Ale jest to kropla w morzu. W Polsce sympatia do „szybkiego jedzenia” dopiero nabiera rozpędu, dlatego też dobrze byłoby się zastanowić i poznać wszystkie za i przeciw, zanim nabierze to rozmiaru lawiny, której nie da się zatrzymać.
Życie dewaluuje zasady, prawdy i prawidła. Tak też się stało i w przypadku „kochanego ciałka”; teraz już wiemy, że jeżeli jest go za dużo, to może się to dla nas źle skończyć.
A wracając do moich kubków smakowych, nie mam absolutnie wątpliwości, że polski kotlet schabowy z kapustą nie tylko smakowo, ale i pod względem wartości odżywczych bije na głowę wszystkie potrawy „szybkiej kuchni”.
Komentarze opinie