Dzisiaj postanowiłam wypłynąć na niebezpieczne, burzliwe wody i pobazgrać trochę na temat religii i wiary. Te dwa słowa, bardzo często utożsamiane ze sobą nie oznaczają tego samego, chociaż niewątpliwie są ze sobą bardzo mocno związane. Ale o tym potem
W Stanach Zjednoczo-
nych, w tym tyglu hutniczym stapiającym przybyszów ze wszystkich zakątków świata, religii i wyznań jest kilkadziesiąt. Ponieważ nie ma ani miejsca, ani czasu, a przede wszystkim nie posiadam wystarczającej wiedzy, aby rozprawiać o każdej z nich, ograniczę się tylko do tych najpopularniejszych i do tych najdziwniejszych.
Chrześcijaństwo jest najbardziej rozpowszechnioną formą wiary w Boga i skupia około 70 proc. społeczeństwa. Ale nie zapominajmy, że chrześcijaństwo to nie tylko dobrze znane nam przykazania kościoła Rzymskokatolickiego (tych wiernych jest w Stanach niecałe 24 proc.); chrześcijaństwo to także protestanci, baptyści, metodyści, świadkowie Jehowy, mormoni – że wymienię tylko tych ważniejszych. Chrześcijanie i wyznawcy innych bogów dzielą ulice, miejsca pracy i wypoczynku. W tym momencie pamięć podsuwa mi obrazek z wodospadu Niagara. Wokół wodospadu, zarówno po stronie amerykańskiej, jak i kanadyjskiej jest obszerny park. Przechadzając się po tym parku, byłam świadkiem następującej sytuacji: rodzina muzułmańska, która pożywiała się amerykańskim narodowym jadłem, czyli bigmacami i hot dogami, nagle zostawiła wszystko na stoliku, w pośpiechu wybiegła na pobliski trawnik i po rozłożeniu na trawie dywanika zaczęła bić pokłony do Allacha. Alejką parkową, obok dywanika z modlącymi się muzułmanami, przechodziła grupka ludzi, których ubranie wskazywało, że są ortodoksyjnymi żydami. Nie zauważyłam nawet cienia nieprzyjaznej reakcji zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Patrząc na ten obrazek, nikomu nie przyszłoby do głowy, że gdzieś tam na świecie toczy się jihad, czyli święta wojna.
Nawiasem dodam, że w Stanach nie ma nigdzie tabliczek: „Nie deptać trawników”. My sobie tutaj możemy chodzić, siedzieć, a nawet leżeć na trawie. I – co dziwniejsze – wcale to tej trawy nie niszczy. Trawa w amerykańskich parkach jest gruba, gęsta i mocno zielona. Stąpa się po niej jak po grubym dywanie. Wniosek z tego taki, że to nie tabliczką trawa żyje, tylko odpowiednią kultywacją i nawet million tabliczek nie pomoże, gdy trawy nie nakarmimy i nie podlejemy.
Wracając do tematu tego artykułu, to powiem, że praktykujący żydzi stanowią w USA 1,7 proc., a muzułmani tylko 0,6 proc. Buddystów jest około 0,7 proc., wyznawców hinduizmu 0,4 proc. Są jeszcze marginesowe ilości wyznawców innych religii, jak taoizm (0,02 proc.), którego początki sięgają Chin w latach 600 przed naszą erą lub eckankaryzm (0,01 proc. wyznawców). Eckankaryzm charakteryzują dwie rzeczy: jedna to przeświadczenie, że dusza może opuszczać nasze ciało (za życia, a nie po śmierci!!!) i przemieszczać się w inne miejsca rzeczywistości, a druga to charakterystyczne jednostajne nucenie dźwięku „hiuuu”, który rzekomo ma pomagać w medytacji. No i jeżeli już jesteśmy przy tych religijnych dziwnościach, to chciałabym pokrótce wspomnieć o dwóch bardzo popularnych ruchach wyznaniowych, które nabierają w USA rozpędu i zabierają innym religiom coraz więcej wiernych; jest to baha’i i scientologia.
Wiernych baha’i jest w tej chwili w Stanach około 120.000 i liczba ta ciągle rośnie.
Zadałam sobie pytanie, co przyciąga ludzi do tej młodej religii; powstała tak niedawno, bo w latach 1817-1892 i nijak się ma do religii z wielowiekowymi tradycjami. Zagłębiłam się więc bardziej w temat i myślę, że jestem w stanie zrozumieć, co przemawia do ludzi. Baha’iści wierzą w swojego Mesjasza, którego imię jest Baha’u’llah. Abraham, Mojżesz, Chrystus, Budda, Mohammed, Kriszna, Zoroaster (Perski Mesjasz) i Baha’u’llah są, czy byli, wysłannikami tego samego Boga, i ich zadaniem było krzewienie wśród ludzi przesłania o jedności rodzaju ludzkiego. Rzekomo nadszedł czas, aby całą ludzkość zjednoczyć w jedno wielkie społeczeństwo świata i raz na zawsze złamać bariery rasowe, klasowe, religijne, jak również administracyjne podziały na państwa. Z działania tego ma się zrodzić jeden uniwersalny naród, jedna wielka globalna rodzina – coś jak Angelina Jolie i Brad Pitt i ich wielonarodowościowe dzieciaki. Cały ten proces ma się wydarzyć nie poprzez użycie siły, nie poprzez wymuszone karami nauczanie, a poprzez jakby samozaprogramowanie się każdego z nas i uwierzenie w to, co ma nastąpić. Ponadto każdy z nas winien siebie polubić, bo jeżeli lubimy siebie, to i lubimy bliźniego. Oto fragment modlitwy bahai`stów: „(...) O Boże, odśwież i rozjaśnij mojego ducha. Oczyść moje serce. Już nigdy nie będę się smucił i rozpaczał; będę istotą szczęśliwą i pełną radości. O Boże! Nigdy już nie zaznam niepokoju i stresu, nigdy nie pozwolę, aby prześladowały mnie kłopoty. Nie będę się koncentrować na nieprzyjemnych aspektach życia (...)”. Kanony baha’i nie straszą piekłem i wiecznym potępieniem – wprost przeciwnie: traktują Boga jako przyjaciela człowieka, a nie jako sędziego wymierzającego sprawiedliwość.
Do tych nowinek religijnych ciągnie dużo ludzi ze świata artystycznego. Powyżej wskazałam parę Jolie – Pitt; Tom Cruise to inne słynne nazwisko, związane tym razem ze scientologią. A co to właściwie jest ta „scientologia”? Samo słowo pochodzenia łacińskiego znaczy: „nauka o prawdzie”. Jest to nauka o tym, jak postępować z duszą w stosunku do samego siebie, innych i w ogóle wszystkiego, co żyje. Scientolodzy wierzą, że możliwości człowieka są nieograniczone, ale tylko indywidualna istota może sobie pomóc w rozwiązywaniu problemów i osiągnięciu celów. Od członków kościoła Scientologii nie żąda się, aby akceptowali coś, co nie jest oparte na ich własnych doświadczeniach i duchowych odkryciach, ponieważ „prawdą dla ciebie jest tylko to, sam postrzegasz jako prawdę” (to cytat z ich broszurki). Scientolodzy nie mają konceptu Boga w znanym nam znaczeniu tego słowa. Bóg jest dla nich Nieskończonością, jest więcej stanem ducha indywidualnego człowieka niż konkretną postacią.
Aby osiągnąć stan duchowy gotowy na przyjęcie Nieskończoności, wyznawca scientologii musi przejść przez różne stopnie wtajemniczenia. Nazywają się one poziomami OT, a cały proces to „most do całkowitego uwolnienia”. Wejście na ten most zaczyna się od OT I, a kończy (jak na razie) na OT XV. Materia, Energia, Przestrzeń i Czas są przedmiotem objawiania się człowiekowi podczas seansów OT.
OT VIII jest poziomem, który uwalnia w człowieku nadzwyczajne siły, dotychczas w nim tylko drzemiące i objawia całą prawdę na temat Istnienia. Poziom OT XV (moim zdaniem bardzo niebezpieczny) pozwala na kontrolowanie działań innego człowieka – nawet na odległość – i na stworzenie własnej Nieskończoności. Poziomy OT IX do OT XV nie są na razie dostępne, bo rodzaj ludzki jeszcze do nich nie dorósł.
Dla przeciętnego człowieka nawet OT I do OT VIII też nie są dostępne, bo trzeba za nie płacić, i to sporo. Każdy stopień wtajemniczenia musi się zakończyć swego rodzaju egzaminem, który kosztuje od 475 USD do 542 USD i może trwać nawet kilka godzin. Nic dziwnego, że tylko ludzie o statusie finansowym podobnym to Toma Cruise`a mogą sobie na tę religijną ekstrawagancję pozwolić.
Scientologia, której założycielem jest Ron Hubbard, były pisarz powieści fantastyczno-naukowych (czy to tylko zbieg okoliczności???), jest oficjalnie uznana za religię i w związku z tym zwolniona od podatków. A byłoby co opodatkować, bo w USA jest około 100 tys. scientologów, a na świecie podobno liczba ich dochodzi do miliona.
W czym są podobne te dwa opisane wyżej ruchy religijne i czym się różnią od tradycyjnych wyznań, takich jak chrześcijaństwo czy chociażby judaizm? Według mnie przede wszystkim tym, że opierają się na wierze, a nie na jej oprogramowaniu, które nazywamy religią. Religie tradycyjne to przepisy, grzechy, sądy i obietnice, które zwykle nie uczą nas, jak myśleć, tylko co myśleć. Dlatego u co poniektórych religia zawładnęła wiarą. Być może stąd się wzięło, że „modli się pod figurą, a ma diabła za skórą”? Proszę zwrócić uwagę, że zarówno baha’i jak i scientologia nie znają konceptu „innowierców”. Nie ma rozróżnienia na Chrystusa, Allacha czy Buddę; w pewnym sensie każdy człowiek może być świątynią swojego Boga. Wiara w siebie, wiara w ludzi i w Istotę Wszechuniwersalną jest podstawowym założeniem.
Reasumując, myślę, że dopiero gdy przepłyniemy wody Styksu, dowiemy się, jak jest naprawdę. A póki co, jeżeli jesteśmy na tyle silni, że umiemy wierzyć w siebie i żyć w zgodzie ze światem, tak po prostu sami z siebie, to brawo. A jeżeli potrzebujemy się podeprzeć religijnymi przepisami, to też dobrze. Ważne jest, aby wiara, jakąkolwiek by ona była, była naszą wewnętrzną potrzebą, a nie tylko wypełnianiem obowiązku.
Komentarze opinie