Reklama

Listopadowe chimeryczne ryby

14/11/2020 06:00

 Listopadowe połowy pełne są mgieł, deszczy i wiatrów. W pochmurne dni odnosi się wrażenie, że mgliste opary wciskają się pod kurtki i bieliznę. Dlatego wielu wędkarzy odkłada wędki, które po konserwacji będą czekały na następny sezon. Bywają jednak łowcy, którzy twierdzą, że na ryby pogoda zawsze jest dobra, lub bardzo dobra. Choć trudno uwierzyć, że pod powierzchnią wody o ołowianej barwie mogą jeszcze żerować ryby, tylko ci, którzy zaryzykują spotkanie z nieprzyjemną pogodą mogą się cieszyć zdobyczą. Tym razem wybraliśmy się nad wodę aby sprawdzić, która z metod połowu będzie bardziej skuteczna, methoda czy tradycyjny feeder z koszyczkiem zanętowym.  Liczne pogłowie karpi i pięknych leszczy pływających w stawie dawało nadzieję na jakieś brania. Porównanie skuteczności obu metod połowu w takich warunkach stawało się bardziej miarodajne. 

  Moja opinia na temat obu metod połowu jest ukształtowana od dawna. Uważam, że na łowiskach specjalnych mogą ze sobą konkurować. W odpowiednich warunkach, podczas bardzo intensywnego żerowania, methoda może przynosić dużo lepsze efekty niż tradycyjny feeder z koszyczkiem, szczególnie kiedy polujemy na karpie. Przynęta w tej metodzie prezentuje się jak wisienka na torcie, podczas gdy feederowy koszyk jest zawsze oddalony od haczyka. Niewielka powierzchnia łowisk specjalnych w połączeniu z dużą ilością ryb pozwala zainteresować przynętą niektóre z nich. Na zbiornikach zaporowych (Murowaniec, Gołuchów, Szałe itp.), pogłowie interesujących nas ryb jest mniej liczne. Zadanie łowiącego polega w pierwszym rzędzie na ich zwabieniu w obszar łowienia. Podawana zanęta z foremki do methody jest w zbyt małych porcjach, aby mogła takie zadanie wypełnić. Koszyczek zanętowy wypełniony większą ilością zanęty  tworzy pole nęcenia, nad które przypływają zainteresowane zapachem i cząstkami mieszanki ryby. Tego efektu nie osiągniemy łowiąc methodą.

  Maciej Jaśkiewicz oraz mój syn Marcin od początku łowili tradycyjnymi feederami. Ja nastawiłem się na łowienie methodą. Początkowo nikomu z nas nie udawało się złowić żadnej ryby. Brak brań, pomimo licznych wyskoków karpi nad powierzchnię stawu, nie napawał optymizmem. Wierzyliśmy jednak, że któraś z ryb wreszcie połakomi się na przynętę. Pierwszy karp wziął na dżdżownicę. Maciej, którego wędkę wybrał, sprawnie wyholował tę ważącą około 2 kg rybę. To jeszcze jeden dowód na to, aby nad wodę zabierać różne przynęty. Apetyty ryb o tej porze roku bywają bardzo wybiórcze. Białe robaki zakładane po cztery sztuki na haczyku nie budziły ich zainteresowania. Różnego rodzaju pelety, które zakładałem na haczyk methody,  też nie przynosiły efektów. W końcu i wędka Marcina ożyła.  Znów tradycyjny feeder i karp, który przyniósł łowcy wiele radości. Po około dwóch godzinach bezowocnego oczekiwania na branie poddałem się. Coraz częściej moi towarzysze łowili na zmianę karpie i piękne leszcze, podczas gdy moja wędka stała jak zaczarowana. Postanowiłem zmienić zestaw na spławikowy i zapolować przy nabrzeżu, w kierunku którego wiał wiatr. Delikatny spławik i niewielki haczyk uzupełniały całość. Nie musiałem daleko zarzucać więc i delikatny zestaw w zupełności wystarczył. 3 niewielkie kulki zanęty w łowisko i czekam. Na haczyk założyłem dwa białe robaki. Po kilku minutach doczekałem się wreszcie brania. Delikatne przytopienie spławika i po zacięciu, zamiast oczekiwanego odjazdu karpia, wyjąłem z wody krąpia. Tego się nie spodziewałem. Zaraz później drugi i trzeci krąp potwierdziły zainteresowanie ryb moją zanętą. Jeszcze jedna kuleczka zanęty w łowisko i…, wreszcie jest odjazd karpia.  Doczekałem się. Czy złowiłbym cokolwiek, gdybym oczekiwał brania łowiąc nadal methodą? Porównując ilość brań, które mieli moi kompani z brakiem brań u mnie, mogę stwierdzić, że tym razem, w tych warunkach, methoda się nie sprawdziła.  Klasyczny feeder spełnił swoje zadanie. Podawane w łowisko porcje zanęty zainteresowały ryby, i choć brań nie było bardzo dużo, udało się je złowić. 

  Po dokonaniu kilku prób, udało się też wydedukować, że najlepszą tego dnia przynętą były dwa białe. Większa przynęta, np. 4 białe, słabiej wabiła ryby. Kukurydza w ogóle nie budziła ich zainteresowania, i jak już wspomniałem podobnie traktowały różnego rodzaju pelety.    

  Łowisko specjalne jest zarybione dużą populacją ryb. Dlatego w ich masie zazwyczaj znajdą się pojedyncze okazy, które będą żerowały. Bardzo podobny efekt spotkamy na dużych zbiornikach zaporowych, ale trudność zlokalizowania ryb jest większa. Brak brań wcale nie musi oznaczać, że na danym obszarze ryb nie ma. Podczas naszych połowów zdarzały się również dość długie przestoje. Jak na jakiś sygnał ryby zaczynały nagle brać, każdy z nas holował je praktycznie w tym samym czasie, aby po chwili brania znowu całkowicie ustały. Podobne wydarzenia mogą nas spotkać nad brzegami dużych zbiorników. Po długim oczekiwaniu, ryby mogą nagle zacząć żerowanie, aby po krótkim czasie zniknąć z łowiska. Takie już jest to jesienno-zimowe wędkowanie. Najważniejsze jest jednak abyśmy byli nad wodą, bo ryby łowią tylko ci z nas, którzy zarzucają wędki. 
Pamiętajcie również, że jest to okres bardzo dobrego żerowania drapieżników. Podczas mojego pobytu na łowisku Szałe, w niedalekiej odległości od brzegu złowiłem z martwej rybki szczupaka 57 cm. Zarzucanie tego zestawu na dużą odległość od brzegu nie przynosiło efektów. Postanowiłem sprawdzić czy nie będzie brania tuż za pasem trzcin i okazało się to strzałem w przysłowiową dziesiątkę.  Nie zawsze daleko znaczy dobrze. Często widzę wędkarzy, którzy starają się zarzucać swoje zestawy jak najdalej. Może warto jest sprawdzić wodę blisko nas. Spróbujcie.
Marek Grajek

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do