Reklama

LOT, samochód i podatek od podatku

31/01/2019 00:00

Ciąg dalszy przewodnika po Stanach

Dzisiaj chcę powrócić do poruszonego już tematu, a mianowicie praktycznego przewodnika po Stanach. Myślę, że żadne broszurki, książeczki czy inna oficjalna literatura publikowana na ten temat nie oddają całej prawdy o tym kraju albo w ogóle nie poruszają pewnych zagadnień, np. gdzie i za ile.  A więc kanapo (moje miejsce rozmyślań), do dzieła!

Najszybsza i najtańsza         droga do Ameryki z Polski to podróż z LOT-em. Wbrew temu, co słyszę od innych, że SAS, że Lufthansa, że KLM, bilety LOT-u są tańsze (co wcale nie znaczy, że są tanie) lub w najgorszym przypadku w takiej samej cenie, co bilety innych linii lotniczych, a przecież unikamy przesiadki, która wydłuża podróż o kilka lub kilkanaście godzin. Unikamy też wałęsania się po jeszcze jednym lotnisku, co bez znajomości języka może być bardzo stresujące. Ceny LOT-u wahają się w zależności od pory roku; najdroższe są w okresie letnim – w tym roku dochodzą aż do 1.700-1.800 dolarów – i w okresie przed świętami Bożego Narodzenia. Wylot, np. we wrześniu, kosztuje już tylko około 900 USD. Cena biletu zależy też od upływu czasu pomiędzy wylotem a powrotem.
 Nasłucham się dużo od narzekających snobów nt. tego, że obsługa niegrzeczna, że jedzenie niedobre, że za alkohol trzeba płacić itd. Jeżeli, snobie, po piątym  koniaku zaczynasz rozrabiać, to oczywiście, że obsługa niedobra, bo starają się ciebie jakoś poskromić. Jeżeli chodzi o jedzenie w samolocie, to lepsze jest w drodze do Stanów, bo polskie. Podczas powrotu ze Stanów jest w stylu amerykańskim i  rzeczywiście dla polskich podniebień nie grzeszy dobrym smakiem;  ale czy żyjemy po to, aby jeść, czy jemy po to, aby żyć? Ciekawe, że do Stanów leci się około 10 godzin, natomiast z powrotem około 9.
A gdy już stanęliśmy na ziemi Waszyngtona, no to, co dalej?  Jeżeli nie zatrzymujemy się u rodziny, to hoteli i moteli mamy do koloru do wyboru i... do poziomu naszej kasy. Tanie motele to Motel 8, Motel 6, Days Inn, średniej klasy to Holiday Inn lub Best Western. Dla tych wybrednych i z pełną kieszenią polecam Sheraton, Wyndham lub Marriot. Ceny za dwuosobowy pokój wahają się odpowiednio od 50-60 USD, poprzez 80-100 USD, do 120 i powyżej. Bez względu na cenę pokoju, każdy motel czy hotel wyposaża pokoje w ekspres do kawy i paczuszki kawy, aby gość mógł sobie rano wypić świeżą kawkę, nie zdejmując piżamy; każde z tych miejsc noclegowych oferuje tzw. continental breakfast, czyli darmowe śniadanko złożone ze słodkich bułeczek, cereal, czy inaczej musli i mleka, owoców oraz kawy, herbaty i soku pomarańczowego. Śniadanie takie jest podawane w formie bufetu, więc możemy najeść się na zapas i schować dodatkowe „zielone” np. na zakup laptopa, drukarki czy aparatu fotograficznego. Oj, opłaca się  się to teraz, opłaca. Oglądałam ceny tego sprzętu w Polsce i są czasami dwukrotnie wyższe niż w USA dzięki coraz to bardziej spadającemu kursowi dolara. Proszę sobie porównać samemu: średniej klasy laptop Toshiba o parametrach 15,4 cala, monitorze LCD, Intel Pentium, 1,86 GHz, 533 MHz, 3GB z Windows Vista kosztuje około 700 USD. Drukarkę trzyfunkcyjną, czyli drukarkę, skaner i kopiarkę  można kupić już  od 120 dolarów,  a cyfrowy aparat fotograficzny, np. Olympus 8 mega pixel – za 180 USD. Telefonów też jest mnóstwo; z ciekawszych to Panasonic – cyfrowy telefon + faks + kopiarka plus telefoniczna sekretarka (answering machine)  kosztuje 150 dolarów, a cacuszko zwane photo phone, który ma wbudowaną ramkę do zdjęć (oczywiście cyfrową) można dostać już za 146 dolarów.  Odpowiednie zaprogramowanie  powoduje zsynchronizowanie numeru telefonicznego ze zdjęciem osoby, która właśnie dzwoni.
Najbardziej popularne sklepy ze sprzętem elektronicznym to Best Buy i Circuit  City. Można też zajrzeć do Office Depot, ale tam są rzeczy wprawdzie tańsze,  lecz gorszej jakości. Należy też pamiętać, że do każdej ceny doliczany jest podatek 7,5 lub 8 proc. albo nawet 9 proc., w zależności od miejscowości. A gdy już nakupiliśmy pełne torby wszelakiego dobra, torby ciężkie, że udźwignąć nie można, to co? Może tak samochodzik byśmy sobie fundnęli, aby tych zakupów nie nosić, tylko je wozić?  Też się (jeszcze) opłaca.
Krąży dużo opowieści i baśni na temat sprowadzania samochodów z USA, więc raz na zawsze chcę wyjaśnić sprawę:  samochód można kupić tak jak każdy inny przedmiot.  Można go wysłać do Polski jako tzw. mienie przesiedleńcze – wtedy nie płacimy ani cła, ani VAT-u, ani żadnych innych podatków. Taki samochód musi jeździć przynajmniej pół roku po Ameryce i mieć najmniej 6 tys. mil na liczniku. Wygląda zachęcająco, prawda? Tylko skąd wziąć mienie przesiedleńcze, jeżeli noga nasza nigdy na kontynencie amerykańskim nie postała?!
Samochód można kupić na giełdzie, od prywatnej osoby lub w salonie samochodowym; może być nowy i może być używany – sęk w tym, aby nie pozwolić go zarejestrować, bo wtedy trzeba zapłacić podatek (7,5 albo 8 lub 9 proc. od ceny samochodu), co jest sporą kwotą.  Nie wszyscy dealerzy chcą jednak na to pójść. Dealer ze stanu Wisconsin wyśmiał mnie, gdy mu zaproponowałam takie kupno, ale dealer z Chicago, który zatrudnia polskich sprzedawców, podjął rozmowę na ten temat. Myślę, że to ci sprzedawcy go oświecili co do otwierającej się szeroko drogi zarobków, no bo wiadomo, że Polak potrafi.  Potrafi ten Polak nagiąć przepis lub dwa i załatwić kupno bez podatku, ale potrafi też nas wpędzić w maliny, szczególnie przy wysyłce tego pięknego, lśniącego i pachnącego samochodu naszych marzeń. Stara prawda mówi, że co tanie, to drogie, dlatego nie można brać poważnie obietnic o tanich kontenerach, wyjątkowych okazjach i innych pseudoatrakcyjnych ofert różnych pseudoprofesjonalnych firm spedycyjnych, bo albo samochód może wcale nie dopłynąć do miejsca przeznaczenia (słyszałam o takich przypadkach dotyczących firm wysyłkowych prowadzonych przez byłych obywateli zza wschodniej granicy),  albo wgniotą mu blachę tu i ówdzie. Są oczywiście firmy solidne, trzeba też patrzeć realnie, że los bywa czasem złośliwy i różne niefortunne przypadki mogą się przecież przydarzyć, choćby wszyscy bardzo się starali, aby było najlepiej.
Możemy od tych niefortunnych wypadków samochód ubezpieczyć. Ubezpieczenie takie kosztuje 2-2,5 proc. ceny samochodu. Większość aut dociera w stanie nienaruszonym i niektóre firmy spedycyjne wręcz odradzają taki dodatkowy wydatek, tak są pewne swoich solidnych usług. Cena wysyłki samochodu waha się od 2 tys. do 2.900 USD. Do tego dochodzą opłaty portowe w wysokości około 500 USD.
No i kiedy już samochodzik stanie na ziemi polskiej i z biciem serca jedziemy po jego odbiór, to często okazuje się, że czeka na nas w tym momencie wiele niespodzianek, tzn. niespodzianek finansowych. Wyliczyliśmy sobie, że do zapłaty mamy 10 proc. cła, 13,6 proc. akcyzy i 22 proc. VAT-u, czyli razem 45,6 proc., co od ceny samochodu, np. 20 tys. USD, wynosi 9.120, prawda? A wcale że nie, bo nagle dowiadujemy się, że do ceny samochodu jest wliczona cena transportu. Mało tego, kolejne opłaty naliczane są od sumy narastającej, a więc cło od sumy: samochód + transport, akcyza od sumy samochód + transport + cło, a VAT od sumy: samochód + transport + cło + akcyza, czyli płacimy podatek od podatku. Może warto byłoby pogrzebać w przepisać prawnych; być może gdzieś na dolnej półce położony i drobnym maczkiem napisany leży zakurzony dziennik ustaw, a w nim przepis zabraniający naliczania podatku od podatku.
W tym momencie „wyhamuj!” – sama siebie strofuję, bo wybiegłam  poza temat; miał być przewodnik po Ameryce, a nie po Polsce. Strasznie dużo liczb w dzisiejszym artykule, ale tematu „za ile” nie można inaczej przedstawić.

Eleonora Serwanski
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do