Już wrzesień, wieść niesie, że znowu do szkoły zawita tłum dzieci gwarny i wesoły. Opalone buziaki, rozszalałe chłopaki i dziewczyny z ploteczkami na tony.
W dniu pierwszego września w aulach w każdym mieście szanowne ciało (pedagogiczne) przemowami młodzież powita, a młodzież niecierpliwie oczekiwać będzie końca, bo przecież trzeba wstąpić do Sfinksa, i kwita.
I tak, moi młodzi rodacy, czas nadszedł, aby znów zabrać się do pracy.
Młodzież narzeka, że wakacje za krótkie, że już się skończyły. Młodzieży kochana! Cieszcie się, że w ogóle były.
Gdyby tak niefortunnie los was rzucił za wody Atlantyku, to mogłoby się wydarzyć, że do szkoły trzeba chodzić miesięcy nie dziesięć a dwanaście. Oj, co by to wtedy było krzyku!
W mieście Chicago bowiem, gdzie dragi sprzedają za każdym rogiem, rok szkolny kończy się lipca trzydziestego pierwszego, a zaczyna się sierpnia pierwszego...
I co tu z takim fantem zrobić? Do szkoły trzeba przecież chodzić.
W dwudziestu trzech szkołach czekoladowe Dżejmsy i LaSzandy półnagie przez dwanaście miesięcy tkwić muszą w szkolnej ławie. Tak, tak, głównie to chodzi o tę czarną nację, bo miasto Chicago dba bardzo o ich edukację.
Pod wysokim murem czarny strażnik stoi i chociaż ma broń za pasem, widać, że się boi. Pach, pach padają strzały, ktoś policję wzywa.
Czy to bunt w więzieniu? Nie, to tylko szkoła, która imieniem Martina Lutera Kinga się nazywa.
Są tu też i inne szkoły, gdzie trup nie ma wstępu, za to z rozpoczęciem roku jest dużo zamętu.
Bo to jest albo sierpień dwudziesty albo dwudziesty pierwszy albo sierpień taki czy siaki i jak w tym mają się rozeznać mamy i ich dzieciaki?
Wnuczek mój Daniel wziął plecak na ramię i już w czwartek sierpnia dwudziestego pierwszego szkolny autobus zawiózł do szkoły jego.
Na co młodszy jego braciszek, Dawidek ma na imię, w płacz taki uderzył, że nie można go było uciszyć. No bo jak wytłumaczyć dziecku, że choć szkoła ta sama,
on ma rozpoczęcie roku nie w czwartek a w piątek, i to wcale nie z samego rana.
Zanim jednak szkolne podwoje łaskawie przyjęły dzieci w objęcia swoje, administracyjne sprawy musiały się wydarzyć. Zapisy, szczepienia, studiowanie szkolnego menu mozolne,
ale co najważniejsze, musiały być uiszczone różne opłaty szkolne.
W Ameryce dalekiej pieniądz wielkie ma znaczenie,
więc zapłać rodzicu najpierw, a dopiero wtedy zaczniemy szkolenie.
Dolarów sto dwadzieścia lub osiem albo nawet kilkadziesiąt tysięcy (zależy od szkoły) trzeba zapłacić za dziesięć miesięcy edukacji. Mama z tatą obliczają więc budżet domowy, chociaż noc już nadchodzi i dawno po kolacji.
Większość znaczna narodu, choć nie cierpi głodu,
wybiera dla swoich dzieci szkół państwowych klasy, bo na szkoły prywatne nie posiada kasy.
Na przedmieściu Chicago jest jedno miasteczko,
gdzie szkoła (podstawowa) kosztuje „tylko” trzydzieści tysięcy dolarów albo nawet więcej deczko.
W miejscowości tej, o nazwie Lake Forest, nikt nie kłopocze się o kasę, każdy ma jej worek.
W Lake Forest adwokaci, lekarze, bankowcy żyją sobie zgodnie,
a ich nazwiska zwykle kończą się na …berg lub ….baum albo jakoś tak podobnie.
Dzieci to nasza przyszłość, to przyszłość narodu, więc każda szkoła dba o to, by nie zaznały głodu.
Bułeczki ze serem, omlety, naleśniki, pizza i hot dogi to tylko kilka przykładów ze szkolnego menu, czytelniku drogi.
Oczywiście za powyższe rarytasy opłata jest dodatkowa, w zależności, do której dziecko chodzi klasy.
Dolar, dwa lub trzy dolary dziennie odżałuje rodzinka, bo wcale to nie duża cena za pełny brzuszek córeczki czy synka.
W amerykańskiej szkole panuje pełna demokracja i do szkoły wszystkie dzieci jadą szkolnym autobusem, bez względu na to, jaka jest dziecka nacja.
Ten school bus jest żółty i widać go z daleka. Z rana jedzie ich tyle, że ulica wygląda jak żółta rzeka.
Ulica tak wygląda wszędzie, tylko nie w Lake Forest, tam szkolne autobusy mają różne kolory. Są one czerwone, zielone, czarne, srebrne, złote, i co gorsze
nazwy tych pojazdów też dziwne: land rover, BMW, albo nawet i porsche.
Morał z tego rap(ortu) niechaj będzie taki, że do szkół winny uczęszczać wszystkie nasze dzieciaki.
Dżejmsy, LaSzandy, Smithy, ….bergi, Kowalscy – nieważne nazwisko, niech chłoną edukację, bo to jest ich przyszłość.
A wy, drodzy rodzice, na uwadze miejcie, że marnotrawstwo mózgowe (dziecka) to już nawet nie grzech śmiertelny, to coś znacznie więcej.
Komentarze opinie