Kilka dni temu wydarzyło się coś, co spowodowało, że postanowiłam spojrzeć „z drugiej strony” na pracę i życie osobiste policjanta. Nasza stereotypowa opinia o mundurowych stróżach prawa zwykle nie jest pochlebna; że czepiają się, że niesprawiedliwi i brutalni, że gdy są potrzebni, to nigdy ich nie ma itd. itd. No ale od początku, a zaczęło się od wiele już razy wspominanego przeze mnie kuzyna Andrzeja. Siedzimy sobie w domu wieczorkiem i oglądamy telewizję, gdy nagle dzwonek telefonu burzy to słodkie nieróbstwo. Dzwoni kolega męża z informacją, że właśnie przejeżdża główną ulicą miasteczka, w którym mieszkamy i że nie jest tak wprawdzie do końca pewny, ale chyba widział, jak policjant „trzepał” Andrzeja. Właśnie zaczynał się mój ulubiony serial i nie bardzo chciało mi się podnieść z fotela, no ale jak mus, to mus. Wskakujemy do samochodu, wyjeżdżamy na główną ulicę i już za chwilę widzimy na poboczu „dyskotekę” i samochód Andrzeja. W „dyskotece” siedzi lekko blady Andrzej obok policjanta o całkowicie zdezorientowanej minie. Po kilku słowach wyjaśnienia, kim jesteśmy, z ust policjanta wydobyło się westchnienie ulgi; tak, tak, to nie moje przejęzyczenie, to nie Andrzej, ale właśnie policjant ucieszył się na nasz widok.
Okazało się, że biedny policjant miał ogromny dylemat, co z Andrzejem zrobić, ponieważ Andrzej nie miał przy sobie żadnych dokumentów tożsamości, żadnych dokumentów dotyczących samochodu, samochód nie miał tablic rejestracyjnych (co było powodem zatrzymania), a po angielsku Andrzej ani be ani me. Na dodatek typem urody przypomina Meksykanina, a według amerykańskich stereotypów „niegadający” (po angielsku) Meksykanin, to nielegalny Meksykanin, więc policjant debatował sam ze sobą, czy zawiadomić urząd emigracyjny, czy tylko wsadzić Andrzeja do tymczasowego aresztu, dopóki ktoś go nie „wykupi”, płacąc kaucję. Koniec końcem, po spisaniu raportu Andrzej został wypuszczony bez płacenia kaucji, a samochód został mu wydany po przedstawieniu dowodu rejestracji auta. Podejście policjanta do tego całego, trochę komicznego, wydarzenia było pełne zdrowego rozsądku i bez jakichkolwiek oznak wykorzystywania swojej pozycji. Jeżeli można rozpatrywać kontakt z policjantem na służbie w kategoriach doznań przyjemnych, to takie właśnie słowo nasuwa się w odniesieniu do tego incydentu.
I właśnie ten incydent spowodował, że postanowiłam wcielić się w rolę oficera policji i zobaczyć świat oczami stróża prawa. Aby dopełnić tej transformacji, muszę zmienić nazwisko na Elenore McGregor. McGregor to nazwisko irlandzkie, jako że w chicagowskiej policji pracuje dużo Irlandczyków, a 21 proc. policjantów to kobiety.
Oczywiście muszę zacząć od najniższej pozycji w hierarchii, czyli od patrolowania ulic, w slangu policyjnym zwanym beat. Na początek dostaję wynagrodzenie 44 tys. USD rocznie, 1.800 dolarów dodatku na mundur i 2 tygodnie urlopu po roku pracy. Jak dobrze pójdzie i przeżyję następne 25 lat, to dostanę może 95 tys. dolarów rocznie (nie wliczając inflacji) i 6 tygodni urlopu. Ale za to na emeryturę mogę już iść w wieku lat 50 i dostać aż 75 proc. wynagrodzenia. Jak przeżyję… bo patrolowanie ulic Chicago, gdzie np. w marcu tego roku wydarzyło się łącznie 33.488 przestępstw kryminalnych (w tym 32 morderstwa, 118 gwałtów, 3016 bójek, a reszta to narkotyki, kradzieże i prostytucja) do bezpiecznych nie należy. O, właśnie w tej chwili zaskrzypiało radio policyjne (czyli scanner) w samochodzie: „Kod 10-103, kod 10-103” – mówi głos z drugiej strony. „10-103” to zakodowana informacja o zakłóceniu spokoju publicznego. Włączamy syreny i czerwono-niebieskie migające światła, i ruszamy z kopyta. Serce mi bije mocno, bo to dla mnie, nowo mianowej policjantki, zwanej tutaj rookie, pierwsza akcja. Dumna jestem z siebie, bo od razu rozpoznałam kod „10-103” spośród kilkuset innych kodów, które musiałam wykuć na pamięć. „No, to teraz już jestem prawdziwym gliniarzem” – nie posiadam się z zadowolenia. Gliniarz po angielsku to cop, jednakże słowo cop nie ma tego lekko obraźliwego podtekstu, jaki ma słowo „gliniarz”.
Okazało się, że awantura, do której zostaliśmy wezwani, odbywa się w barze alkoholowym i że barmanka, Polka, jest bita przez pijanego policjanta w cywilu, który wraz z kolesiami odwiedził bar i schlał się jak świnia; musieliśmy wezwać posiłki, aby go wreszcie zakuć w kajdanki. Barmankę, Karolinę Obrycką, wieziemy do szpitala, bo ma rozbitą głowę i podrapaną twarz. Dla uzupełnienia informacji dodam, że policjant ten został pozbawiony prawa do wykonywania służby, a sprawa cywilna dalej się jeszcze toczy. Wracając z akcji, mijamy kilku policjantów patrolujących na koniach ulice śródmieścia Chicago oraz kilku innych na rowerach, których zadaniem jest utrzymywanie porządku na plaży i w parkach. Częstym obrazkiem w chicagowskich parkach są też policjanci jeżdżący na śmiesznych dwukołowych wózkach, zwanych segway, którymi operuje się poprzez ruchy ciałem. Ten segway to taka mądra bestia, że sam utrzymuje równowagę za pomocą elektronicznych mikroprocesorów, które informują pojazd, w którą stronę skręcić koła, aby nie paść „na twarz”.
W USA w krytycznych sytuacjach dzwoni się na numer 911. Podobno w Chicago centrum dyspozycyjne numeru 911 otrzymuje zgłoszenie co 8 sekund, na szczęście znaczny procent zgłoszeń to żarty lub podwójne zgłoszenia tego samego zdarzenia.
Reszta dnia służby upływa raczej spokojnie, jeśli nie liczyć drobnych handlarzy narkotyków i pewnej pani, która sama zadzwoniła na siebie, informując, że jedzie w tej chwili samochodem po ulicy Foster i właśnie doszła do wniosku, że jest zbyt pijana, aby siedzieć za kierownicą, więc spełnia obywatelski obowiązek i powiadamia o tym władzę. Korzystając z wolnej chwili, mój partner i ja popijamy kawę i opowiadamy o swoich bliskich. Peter opowiada mi o swojej żonie i o tym, jak doszło do tego, że małżeństwo się rozleciało. Opowiada o stresie, który towarzyszy pracy policjanta, o ciągłych zmianach godzin pracy, które zakłócają nie tylko biologiczny zegar organizmu, ale również harmonię rodzinną, o paradzie nieżywych i zmasakrowanych ciał, które przewijają się przed oczami policjanta i o tym, że tak naprawdę munduru nigdy się nie zdejmuje, bo policjant – nawet po służbie – w oczach innych ludzi jest zawsze policjantem. Peter opowiada też o zdarzeniu, które było kropką nad „i” i spowodowało złożenie w sądzie sprawy rozwodowej. Miał wtedy nocną zmianę, która prawie dobiegała końca; pół godziny przed pójściem do domu dostał zgłoszenie do wypadku samochodowego i gdy przyjechał na miejsce, zobaczył w palącym się samochodzie zakrwawione ciała dwóch nastolatków. Do domu dotarł z dwugodzinnym opóźnieniem i położył się spać, mając w pamięci obraz tych dwojga zmasakrowanych prawie jeszcze dzieci. Kiedy w końcu zasnął, obudził go telefon, dzwoniła jego żona, bardzo zdenerwowana, bo w salonie fryzjerskim, gdzie poszła zrobić sobie szałową fryzurkę, została niegrzecznie potraktowana. Żona jeszcze bardziej się wściekła, gdy odmówił ingerencji w jej jakże błahej, banalnej pyskówce. Zrozumieli wtedy obydwoje, że żyją w dwóch różnych światach i że od dawna nic już ich nie łączy.
Bardzo ceniłam sobie rozmowy z Peterem, bo ukazywały mało znaną stronę życia policjanta. Zaczęłam też sama szukać wiadomości na ten temat. Dowiedziałam się, że 60-75 proc. oficerów policji się rozwodzi (średnia krajowa wynosi 50 proc.); średnia długość życia policjanta to 64,3 lat (średnia krajowa 76 lat), a samobójstwa występują w ilości 33,5 na 100.000 (średnia krajowa jest 10,1 na 100.000). Praca w quasi-militarnej instytucji, jaką jest policja, polega na poświęceniu samego siebie dla dobra ogółu; jednostka ma tylko znaczenie jako składnik grupy operacyjnej, a nie indywidualny człowiek. W pracy policjant spotyka się ze złem, co w miarę upływu lat prowadzi do cynizmu i negatywnego widzenia świata. I chociaż wszyscy policjanci muszą uczęszczać na szkolenia na temat panowania nad stresem, często nie potrafią uniknąć nagłych wybuchów gniewu.
Nie myślimy o tym wszystkim, gdy widzimy policjanta w akcji, nie myślimy o tym, że za mundurem kryje się człowiek, który nie tylko ma na głowie problemy obywateli, ale również swoje osobiste.
Jak to dobrze, że przeanalizowałam wszystkie aspekty bycia policjantem i jak to dobrze, że moja praca w szeregach chicagowskiej policji jest tylko produktem mojej wyobraźni; oddaję moją policyjną czapkę z białą szachownicą na otoku i wracam do mojego polskiego nazwiska i cywilnego życia. Z dwojga złego wolę być tą osobą, która wydzwania na numer 911 niż tą, która musi na moje zgłoszenie odpowiedzieć.
Komentarze opinie