I znowu zginęli ludzie zastrzeleni w ulicznej potyczce. W święto 4 lipca, w Dniu Niepodległości Stanów Zjednoczonych, w Milwaukee, mieście oddalonym od Chicago o 120 km, podczas strzelaniny na ulicy zginęły nad ranem 4 osoby a kilkanaście zostało rannych. Sprawców na razie nie znaleziono. Natomiast w Chicago kula trafiła 6-letnią dziewczynkę siedzącą w samochodzie zaparkowanym pod domem jej dziadków. Dziecko zastrzelił 13-letni chłopak, który w ten sposób wyładował frustracje z powodu nieudanego interesu narkotykowego. Dziewczynka znalazła się w niewłaściwym miejscu o nieodpowiednim czasie. Wszystkie ofiary to czarnoskórzy mieszkańcy USA
Każdy szanujący się lokal-
ny dziennik telewizyjny zaczyna się reportażem nt. tego, ile osób zostało w dany dzień zastrzelonych lub w inny sposób zabitych. Poza wypadkami samochodowymi, które nie wybierają koloru skóry, 95 proc. osób, które giną od kuli to czarni. My tutaj już na te informacje nawet nie reagujemy. Tak jak prawie wszystko w Ameryce, która jest krajem sprzeczności, poczynając od drapaczy chmur, a na śmietnikach kończąc, tak i posiadanie broni jest postawione na głowie. Niby pozwolenia wydaje się tylko osobom pełnoletnim i sprawdzonym przez policję, ale zabawki do zabijania może posiadać praktycznie każdy w wieku od 18 lat wzwyż, a do tego jest jeszcze czarny rynek, który zaopatrzy każdego, nie pytając ani o wiek, ani o cel posiadania broni.
Posiadanie broni palnej ( w języku slangowo-gangowo-rapowym nazywanej gun, gat lub piece) jest regulowane indywidualnie w każdym stanie. Ponadto wewnątrz każdego stanu są indywidualne jurysdykcje, np. Chicago ma swoje wewnętrzne prawa, okoliczne miasteczka i wioski też mają swoje samorządy. Jeżeli chodzi o posiadanie broni, to na ogół wszystkie one zezwalają na to, oczywiście pod warunkiem spełnienia określonych wymagań. Są jednak miejsca, gdzie posiadanie broni przez zwykłego obywatela nie jest dozwolone; taki zakaz istnieje w Chicago, San Francisco, mieście Washington, że wymienię tylko kilka. Oczywiście jakikolwiek zakaz powoduje natychmiast wielki harmider, że przecież to przeciwko KWiP (Konstytucji, Wolności i Prawu) obywatela. Specjalnie napisałam te trzy słowa dużymi literami, bo kojarzy mi się to z PiS-em. Znaczenie tych trzech słów, na pewno ogromne w momencie powstawania Stanów przeszło dwieście lat temu, zmalało do rangi chorągiewki, którą się wymachuje z byle powodu. Tak długo tą chorągiewką machano, aż wreszcie 26 czerwca tego roku Sąd Najwyższy potwierdził prawo zwykłego obywatela do posiadania i noszenia broni. Prawo to gwarantowała już od dawna Druga Poprawka do Konstytucji, ale upływający czas trochę je rozmazał. No i zaraz następnego dnia ruszyli do boju adwokaci i posypały się procesy sądowe; to Narodowy Związek Posiadaczy Broni zaskarżył Chicago, San Francisco i inne miejscowości o działania niezgodne z konstytucją.
Tak więc teraz cały kraj nie ma już wątpliwości, że można sobie sprawić broń – czy to długą, czy to krótką, a może nawet maszynową. Historycznie, w czasach zasiedlania terenów Ameryki Północnej, Druga Poprawka do Konstytucji gwarantowała obywatelowi posiadanie i użycie broni w celach samoobrony. Farmerzy posiadali ogromne połacie ziemi i nikt nie bawił się w stawianie ogrodzeń – z rabusiami rozprawiano się za pomocą kilku celnych strzałów. Zwyczaj niegrodzenia pozostał do dzisiaj, domki jednorodzinne nie mają płotów, a jeżeli już, to jest zagrodzona część z tyłu domu, z dala od ulicy, zwykle dla pieska, aby sobie biegał swobodnie. Uważa się, że płot ogradzający całą posesję, a szczególnie odgradzający ją od ulicy, psuje estetykę osiedla. Niektóre osiedla mają nawet zakaz stawiania jakiegokolwiek płotu.
Ale jak się ma farmer z Kentucky sprzed lat 150 czy cowboy z Virginii ze swoimi dwururkami o nazwie colt lub wesson-smith do dzisiejszych maszyn do zabijania? Jak na razie ani Druga Poprawka do Konstytucji, ani ustawa z dn. 26 czerwca nie precyzują, jaka broń jest dozwolona, a jaka nie. Z powodu tej luki prawnej wygląda, że broń maszynową jak kałasznikow lub M-16, a dla bardziej wybrednych pociski tomahawk lub inne rakiety możemy sobie trzymać w szafce za szkłem w stołowym pokoju i radować się zazdrosnymi spojrzeniami naszych gości. Jak niewiele trzeba, aby taką szafkę z bronią posiadać, najlepiej widać po druku na zezwolenie – można go dostać na policji albo w sklepie z bronią; gdyby nie pytania o zdrowie psychiczne i używanie narkotyków, to wygląda on podobnie jak formularz o wydanie prawa jazdy. Formularz ten rozpatrywany jest przez miejscową policję pod kątem rejestru przestępstw i po 2-3 miesiącach jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami karty FOID (karta identyfikująca posiadacza broni). Kosztuje ona 10 dolarów i jest wydawana na 10 lat. W samym stanie Illinois jest 1,2 mln posiadaczy takich kart.
Uzbrojeni w taką kartę możemy zacząć zakupy eksponatów do szafki. Karta posiadania broni pozwala jednak tylko na jej posiadanie i przechowywanie w domu lub na terenie własnej posiadłości, nienaładowanej i zamkniętej w futerale, ale nie na jej transportowanie lub używanie (np. na polowaniu). Kolekcjonerom taka karta wystarczy, ale ci, którzy chcą sobie postrzelać, muszą wypełnić następny formularz i na strzelnicy (shooting range) przejść kurs strzelania i obchodzenia się z bronią. Opłata tym razem wynosi kilkaset dolarów, ale w sumie to tylko następna formalność.
Ci, którzy nie kwalifikują się do legalnego posiadania broni, mają zawsze pod ręką czarny rynek. Jak inaczej zdobyłby broń niepełnoletni chłopak, który zabił dziewczynkę wspomnianą na początku tekstu? W jaki sposób całe arsenały broni znalazłyby się w posiadaniu ulicznych gangów? Od czasu do czasu policja organizuje akcje wykupywania tej nielegalnej broni. Wygląda to tak, że każdy może przynieść swój gun, gat, piece i oddać go anonimowo policjantom, i jeszcze dostać za to pieniądze. A na drugi dzień nowe dostawy wędrują na ulice i do szkół. Jest sporo głosów opowiadających się za zakazem posiadania broni, jest ogromna liczba pseudo- prowolnościowych krzykaczy, którzy tylko krzyczą dla zasady; są też racje kompromisowe i całkiem rozsądne. Bo, po pierwsze wprowadzenie całkowitego zakazu posiadania broni jeszcze bardziej wzbogaciłoby nielegalnych handlarzy, a po drugie może należałoby wprowadzić zróżnicowania, np. zakaz tylko w dzielnicach gęsto zaludnionych miast, takich jak Nowy Jork, Chicago czy Los Angeles.
Jak bogate są gangi nielegalnej broni – takiej statystyki nie ma, ale można sobie wyobrazić. Jeżeli automatyczną broń można legalnie kupić już od około 700 dolarów, to na czarnym rynku jej cena będzie 4-5 razy większa, a UZI może iść nawet za 30-40 tys. dolarów. Ceny „legalne” broni wahają się od $ 399 za mały pistolet o nazwie taurus judge – bardzo popularny wśród amerykańskich sędziów sądowych (judge to sędzia), którzy trzymają go pod togą w czasie rozpraw, do 4.100 USD za Berettę czy 125,000 USD za piękny okaz kolekcjonerski strzelby Fabbri.
Czerwcowa decyzja Sądu Najwyższego potwierdziła intencje założycieli tego kraju; dalej jednak pozostaje otwarty temat, jak w dobie coraz to nowych udoskonalonych urządzeń do zabijania należy zdefiniować broń do samoobrony. Ale to już temat dla lingwistów, historyków i inżynierów. Różne procesy sądowe, opinie ekspertów pociągną się zapewne przez następne 10 lat i dalej nie będzie wiadomo, „z czym to się je”. Ja natomiast jestem zdania, że żebym była nie wiem jak po zęby uzbrojona, gdy zaskoczy mnie rabuś z odbezpieczonym pistoletem, nie mam szans nawet sięgnąć po broń – on będzie z pewnością ode mnie szybszy. Po co więc mam wydawać pieniądze na domowy arsenał?
Kończąc ten artykuł, chcę wyjaśnić, że pomimo tego, co opisuję, w Ameryce trup nie ściele się byle gdzie. Małe miasteczka są bezpieczne, policja zna tam każdego mieszkańca i każdy samochód; każda nowa twarz jest poddana obserwacji. W dużych miastach są dzielnice bezpieczne i niebezpieczne. Do tych ostatnich po prostu się nie zagląda.
Komentarze opinie