
Rozmowa z Ryszardem Grzebykiem, dyplomowanym naturopatą, doktorem medycyny naturalnej i chińskiej.
– Kto jawi się panu najlepszym lekarzem, jakiego pan kiedykolwiek spotkał w swoim życiu?
– Spotkałem w życiu wielu fenomenalnych lekarzy z wielu miejsc na świecie. Z wieloma z nich nadal utrzymuję kontakty, a z niektórymi się zaprzyjaźniłem. Kontaktujemy się i wymieniamy nowymi informacjami.
– Ale proszę podać to jedno nazwisko, tego najlepszego na świecie.
– Tym, który skierował mnie na tok myślenia przyczynowego i pokazał, jak to można bardzo łatwo zrobić, jest dr Michel de Vielpeau. Jego przyczynowo-skutkowa argumentacja procesu leczenia i wysokie efekty stawiają go, w mojej ocenie, na podium. Jego teoria idzie w parze z praktyką. Sprawdza się. Przecież to jest najważniejsze, żeby na końcu osiągnąć efekt wyleczenia.
– Łańcuch przyczynowo-
-skutkowy, który jest podstawą pańskiego nauczania, jest dziełem dr. Vielpeau czy pańskim?
– Podstawy opracował m.in. dr Vielpeau, który zdobywał wiedzę przez wiele dziesiątek lat. Ja dołożyłem resztę ogniw do tego łańcucha.
– Co jest pierwszym ogniwem jeśli chodzi o przyczyny choroby?
– Mama i tata. Mam na myśli okres przed poczęciem, poczęcie i czas ciąży. Następne ogniwo to układ nerwowy i hormonalny itd., a na końcu łańcucha jest choroba. Choroba, którą np. nazywamy reumatyzmem, alergią czy inaczej. Ona jest spowodowana jednym lub kilkoma wcześniejszymi ogniwami.
– Czy ten łańcuch jest już kompletny?
– Nauka o łańcuchu przyczynowo-skutkowym nadal się rozwija. To, co pokazałem w mojej książce, to są ogniwa w 100% poparte badaniami klinicznymi.
– Skoro ta metoda jest oparta na badaniach klinicznych, to rozumiem, że może pan stawić czoła wszystkim trudnym pytaniom lekarzy medycyny akademickiej?
– Pod warunkiem, że najpierw przeczytają moją książkę, by rozumieli o czym mówię.
– Domyślam się, że na pańskie wykłady przychodzą wszyscy zainteresowani, często chorzy, a na dodatkowe seminaria trafiają już raczej lekarze albo ludzie w jakikolwiek sposób związani z leczeniem.
– Tak, ale na pierwszym stopniu seminarium się nie przyznają, że są lekarzami. Mówią mi o tym dopiero na drugim lub trzecim stopniu, gdy zaczynają rozumieć, na czym takie leczenie polega. Część z nich rezygnuje po pierwszym stopniu, gdyż w sumie jest to skrót tego, czego uczyli się na medycynie, dopiero później zaczyna się dla nich coś innego.
– Czego dotyczą te seminaria?
– Na przykład moduł o pH trwa 4 godziny. Wszyscy wiedzą, że chodzi tu o zakwaszenie, ale nikt tak naprawdę nie wie, co się w związku z tym dzieje w organizmie i dlaczego jest to takie ważne. Ja ten cały mechanizm tłumaczę na poziomie komórkowym. Co się dzieje z błonami komórkowymi, z napięciami elektrycznymi itd. Wtedy nagle słuchacze zaczynają rozumieć, o co chodzi z tą szkodliwością zakwaszenia i promieniowania, w tym szkodliwością np. telefonów komórkowych. Zaczynają rozumieć, dlaczego zakwaszenie i promieniowanie zabija organizm. Takich modułów seminaryjnych jest sporo. Jeżeli będzie zainteresowanie, mogę przyjechać również do Kalisza.
– Co mówią lekarze po takich seminariach?
– Po pierwszym stopniu moich seminariów lekarze stwierdzają: „o tym samym uczyliśmy się na uczelniach”. Jednak gdy zobaczą, że na drugim stopniu pokazuję, jak można pacjenta zdiagnozować z pulsu w ciągu dwóch minut, a oni w tym samym celu musieli wykonać dwadzieścia badań, to wtedy wśród lekarzy zaczyna się zainteresowanie. Po trzecim stopniu seminarium wielu z tych lekarzy mówi coś takiego: „nie mogę w to uwierzyć, 6 lat studiów, specjalizacja, 10 lat praktyki, a po pięciu dniach twoich seminariów zrozumiałem, o co chodzi w medycynie”. Jako ciekawostkę podam, że pierwszą książkę kupił ode mnie lekarz i zrobił mi niesamowitą reklamę.
– Czy jest jakiś konflikt między tym, co głoszą lekarze medycyny akademickiej, a pańską wiedzą?
– Jeśli skończą trzeci stopień moich seminariów, to nie ma żadnego. Poruszam wiele kontrowersyjnych tematów, ale w końcowych seminariach wszystko staje się jasne.
– Czy chorym też udziela pan porad?
– Przeważnie po seminariach jest ileś osób, które chcą się ze mną spotkać, by porozmawiać. Niektórzy mówią wprost, że ich lekarz pokazał im moje książki i powiedział, żeby tu przyjść.
– Czy w Polsce były jakieś próby dyskredytowania pana?
– Oczywiście. Miałem w telewizji kilkuminutowe wystąpienie na temat szkodliwości szczepionek, po czym w ciągu kilku dni zdjęli je nawet z archiwum. Jeden z panów z Izby Lekarskiej nie zarzucał mi nic merytorycznego, tylko to, że niesłusznie przedstawiam się tytułem doktora, skoro w Polsce nie figuruję w spisie lekarzy. Zarzucono mi, że tym wprowadzam ludzi w błąd. Gdyby dano mi szansę odpowiedzieć na zarzut, to przypomniałbym, że mam tytuł doktora medycyny naturalnej z Kanady i mam licencję do wykonywania zawodu. Zapytałbym się wówczas, czy jeśli ktoś w Polsce ma tytuł naukowy i wyjeżdża z wykładami np. do Brazylii, to posługuje się tym polskim tytułem czy nie? Czy może polski doktor lub profesor musi tam na miejscu przed wykładami robić całą habilitację od nowa? Mówiłem jasno, że mam tytuł w Kanadzie, i to nie lekarza, tylko naturopaty, a oni mnie w polskich rejestrach sprawdzali. Cóż za inteligencja… Chyba za dużo szczepionek w organizmie…
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dla wyjasnienia - doktoraty z medycyny naturalnej (naturopatii) w Kanadzie przyznaje Naturopathy College, a nie uniwersytet. Naturopatia jest lepsza od tzw. energoterapeutii, ale raczej nie wyleczy, a odrzucanie szczepionek to zaproszenie do choorob i powiklan.
Akurat mam książki p. Grzebyka. Są ok, bo gdyby były jakieś problemy ze zdrowiem, to dobrze mieć pod ręka gotowe recepty co zastosować naturalnego zamiast chemii proponowanej przez bigfarmę.
ale bzdety, nie mogę