Reklama

Spowiedź lekarza

31/01/2019 00:00
Ech, łza się w oku  kręci
    dziś mnie, lekarzowi, na wspomnienie młodzieńczych lat, kiedy jako licealista, z receptą zapisaną tajemniczymi hieroglifami, z „szeregiem liczb obok nich” wkroczyłem po raz pierwszy w życiu do apteki. Tajemniczej świątyni, która przywitała mnie dzwonkiem w drzwiach i mieszaniną różnych wonności. Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć z wrażenia, kiedy zaraz pojawił się on – tajemniczy mąż – chemik – alchemik – mgr farmacji z grubymi szkłami okularów na nosie.  Kiedy położyłem mu na blat receptę na lek złożony do stosowania zewnętrznego (już wtedy albo inaczej: zwłaszcza wtedy dbało się o cerę, którą bezlitośnie niszczył młodzieńczy wir hormonalny), zaczął się w nią wpatrywać z wielką uwagą i skupieniem; widać było wyraźnie to natężenie umysłu – po czym  – jak Sherlock Holmes sięgnął po dużą lupę, którą niezwłocznie skierował na receptę. Zapadła zagadkowa, niczym niezmącona cisza.  Po chwili głęboko westchnął:
– Nie potrafię odczytać,  co tu pan doktor napisał. Idź do niego, niech poprawi.
Panu doktorowi wyraźnie popsułem humor, ponieważ – jak większość lekarzy – uważał, że pisze bardzo czytelnie. Po powrocie receptę zrealizowałem bez trudu (dziś, wspominając tamto wydarzenie, staram się zawsze recepty wypisywać starannie).
Dziś apteka w żadnym przypadku nie przypomina już owej „tajemniczej świątyni”, bo swoim wyglądem upodobniła się do zwykłego sklepu. Poznikały z półek dawne wyposażenia apteczne, a i sam mistrz mgr farmacji zmienił swój wygląd – niechętnie realizuje recepty złożone, tak skuteczne kiedyś w leczeniu  chorych, mówiąc najczęściej, że brakuje mu składnika, a tak naprawdę chodzi tylko o  to, że cena składników recepturowych i czasochłonność wykonywania nie jest zachętą  do ich realizacji.  W ten właśnie sposób poprzedni mistrz farmaceuta przestał być owym chemikiem-alchemikiem, a i lekarzowi wytrącono z rąk ową sztukę kreowania różnego rodzaju sprawdzonych zestawów recepturowych, włączając go tym sposobem  w całą gromadę braci lekarskiej – przepisywaczy gotowych leków, często na sugestię przedstawicieli różnych firm przemysłu farmaceutycznego. Nie muszę tu nikogo przekonywać, że przynosi to określone negatywne skutki zdrowotne i finansowe.

Polska krajem
lekomanów
Przed wielu laty, podczas pobytu w USA byłem zdumiony widząc, że prawie 2/3 lekarstw, które w Polsce przepisywałem na recepty, jest tam dostępne dla ogółu ludności bez udziału lekarza. Dziś ta amerykanizacja dotarła już do Polski. Niestety, wraz z nią nie podążyła świadomość niebezpieczeństw dla zdrowia, którą powinien posiadać każdy, kto bezkrytycznie sięga po jakikolwiek lek będący w zasięgu ręki już przez 24 godziny.
Leki roślinne prawie zupełnie zostały wyparte przez leki chemiczne syntetyczne i to przez takie substancje, których wcześniej nie było na naszej planecie.


Z tych przyczyn Polska stała się  krajem lekomanów:


35 proc. Polaków regularnie przyjmuje po pięć lekarstw dziennie, szczodrze przepisywanych przez lekarzy    (a więc silnie działających). Co czwarty lek kupuje się bez recepty i często „na zapas”. Mamy trzecie miejsce (a wszystko wskazuje, że wskoczymy na drugie), po  Amerykanach i Francuzach, w spożyciu lekarstw przeciwbólowych. 20 proc. Polaków stale sięga po preparaty witaminowe i wzmacniające (wzmacniające co?), a więc sztucznie wytworzone. Łykamy więc te chemiczne świństwa „na wszelki wypadek”. Padamy ofiarą agresywnego marketingu i samotności. Apogeum lekobrania przypada głównie na listopad – grudzień. Wydatki na leki rosną w Polsce o 7-8 proc. rocznie. Odpowiednie preparaty na bezsenność (które nie dają snu fizjologicznego) dla pokwitających dziewcząt, dla aktywnych umysłowo – a może wkrótce pojawi się specjalny preparat witaminowy dla leworęcznych, których przybywa na całym świecie, w Polsce też?
Nie ma pacjenta, u którego lista niedoborów byłaby zgodna ze składem takich preparatów (dane na podst. badanie włosa).
„A pill for every ill” – tabletka na każdą chorobę – ta amerykańska zasada już się u nas zadomowiła. Reklama wytwarza u odbiorcy odruch: Coś ci jest? – weź  tabletkę. Nic ci nie jest? – weź tabletkę zapobiegawczo. Sport (ruch), zmiana diety czy zdrowy styl życia – to dla mnie za trudne, bo wymaga wyrzeczeń i wysiłku. Nie mam na to czasu. Tabletka jest łatwa. Załatwi wszystko. Czy naprawdę wszystko?
Nasi kuracjusze przyjeżdżający do Kobylej Góry nierzadko przywożą ze sobą całą torbę leków, nieraz nawet dwadzieścia różnego rodzaju, które systematycznie przyjmują. W ub.r. przebywający u nas na turnusie lekarz czeski, z którym omawiałem problem lekomanii w Polsce, powiedział mi, że pracując kiedyś jako kontroler (z urzędu) recept przepisywanych przez czeskich lekarzy, natknął się na pacjentkę, która przyjmowała 38 różnego rodzaju lekarstw na dobę. Czyż nie budzi to grozy?
Czy organizacje rządowe są po to, aby nas bronić i chronić nasze zdrowie?  Wbrew naszym oczekiwaniom, niestety nie. Oto dowiadujemy się, że jest w Polsce grupa rządowa „trzymająca leki”, słyszymy, że bezdomnych szczepi się szczepionką rzekomo przeciwko grypie ludzkiej, a jest to szczepionka przeciwko grypie ptasiej. Oni o tym nie wiedzą, ale poddają się wielokrotnie takim szczepieniom w różnych punktach, bo za każdym razem po zaszczepieniu otrzymują wynagrodzenie.

Tragiczne skutki
Gdzieś tam przy końcu podawanych w mediach wiadomości można od czasu do czasu znaleźć informacje dotyczące znajdujących się w sprzedaży lekarstw, których zadaniem jest nie leczyć i wyleczyć chorego, ale przynosić określone i to bardzo duże profity finansowe producentom tych medykamentów. Lekarstwa takie są często bardzo niebezpieczne nie tylko dla zdrowia i życia.
 Niedawno dowiedzieliśmy się, że „ cudowne” lekarstwo, stosowane w chorobach układu ruchu – VIOXX – zostało wycofane z rynku leków z tego powodu, że wywoływało choroby serca i wylewy krwi do mózgu. Ale przed jego wycofaniem producentom tego leku przysporzyło w samym tylko 2003 roku 2,5 mld  dolarów!
Pamiętam czas jego wprowadzania na rynek polski i jakiemu lobbingowi poddawany byłem przez przedstawicieli firmy produkującej VIOXX. Z historii wiemy, że zarabianie na ludzkim cierpieniu i śmierci nie jest rzeczą nową, ale również i w dziedzinie medycyny jest bardzo opłacalne i nie rzuca się w oczy.
Naukowcy zajmujący się nowymi lekami dobrze wiedzieli, że VIOXX jest niebezpieczny dla chorych, którzy go stosowali. Prawdopodobnie wiedział to także i producent leku, a mimo tego ten i inne jeszcze leki ciągle wprowadza się na rynek, bo dziury w badaniach naukowych nad dopuszczeniem do sprzedaży lekarstw są przerażające.
Weźmy przykład z USA (ale w Polsce mamy przecież amerykanizację już od dawna): Ministerstwo Zdrowia USA tłumaczy to tak:
„ (...) Naszym obowiązkiem jest prawidłowe balansowanie decyzją w oparciu na ryzyku i korzyściach dla ludzi i na potrzebie społeczeństwa posiadania nowych lekarstw”.
Jak więc widzimy, w tym szaleństwie istnieją określone reguły gry – to producenci lekarstw nie stosują się do nich, a szczególnie nie bierze się pod uwagę efektów łączenia różnych lekarstw u pacjentów. I znowu przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia USA mówi:
„Nie ma przepisów nakazujących systematycznie prowadzonych badań dotyczących bezpieczeństwa użytkowania wielu lekarstw, które są w sprzedaży. Pacjenci będą cierpieć”.
I cierpią, a producent nowego leku robi wszystko, aby go zaraz sprzedawać – i tu każdy chwyt jest dozwolony. Jak najszybciej i jak najwięcej, nawet gdy pacjenci zaczną umierać. Ale wówczas sprawę biorą w swoje ręce radcy prawni producenta, którzy będą sprawę przedłużać, a producent w dalszym ciągu zarabia. Jeśli w końcu zauważy, że za dużo duszyczek opuściło ten ziemski padół, wtedy „ z dobrej woli” wycofuje lek, który dał mu kolosalny zysk.


W przypadku opisywanego VIOXX-u badania naukowe przeprowadzone w latach 1999-2000 udowodniły, że lek ten spowodował ok. 100 tysięcy ataków serca i 55 tysięcy zgonów, ale pomimo tego aż 5 lat trzeba było czekać na wycofanie go z rynku.



 Nie dziwi wiec doniesienie w „New York Times”, że rządowe agencje odpowiedzialne za przepisy dotyczące lekarstw nie mają prawie żadnych możliwości chronienia Ameryki przed niebezpiecznymi lekarstwami. Powiedział to nie kto inny, tylko wybitny specjalista – były pracownik Ministerstwa Zdrowia USA Dawid Graham, który stwierdził m.in.
„Stoimy twarzą w twarz z czymś, co może być największą pojedynczą katastrofą dotyczącą bezpieczeństwa lekarstw w historii Ameryki albo w historii świata”.
Dr Graham w swoim wystąpieniu do niebezpiecznych lekarstw zaliczył nie tylko VIOXX, ale także i inne: redukujące poziom cholesterolu i agresywnie reklamowany CRESTOR (niszczy nerki), cudowny środek przeciwbólowy BEXTRA (podnosi ryzyko ataku serca), tabletki na odchudzanie MERIDIA (mogą powodować nadciśnienie tętnicze), lek przeciwko astmie SEREVENT (podnosi ryzyko śmierci ) i w końcu środek stosowany przeciwko trądzikowi – ACCUTANE (może powodować rodzenie potworków).
Wcześniej te leki uznawano za zupełnie bezpieczne (leki te są również stosowane w Polsce).

Czy urząd
nas chroni?
A co na to Ministerstwo Zdrowia USA? Zastępca szefa tego resortu powiedział publicznie, że wymienione przez dra Grahama lekarstwa „nie budzą większej troski niż wiele innych”.
   
Proszę państwa, zapamiętajcie te słowa! Na zawsze!
To tak jest w USA. A jak jest w Polsce? Tak samo. Przecież żyjemy w coraz to bardziej zunifikowanym świecie. Możemy się także zapytać: o co w tym wszystkim chodzi? Czy lekarze mają nam pomagać, czy szkodzić? Czy ktokolwiek i cokolwiek może nas chronić, jeśli lekarze w dobrej przecież wierze przepisują nam środki niebezpieczne dla zdrowia i życia? Medycyna, jaką znamy (zwana także medycyną akademicką) coraz szybciej zmierza do swego grobu. Decydują o tym przede wszystkim konflikty interesów, bowiem coraz częściej mamy do czynienia z nieprawidłowymi i słono opłacanymi „badaniami naukowymi”, stąd też kłamstwa i oszustwa są normalnością we współczesnym świecie, a korporacje posiadają znacznie większe możliwości niż rządy. Obowiązuje bowiem zasada: co się wytworzy, musi być sprzedane. Polacy np. wydają na lekarstwa 14 mld  zł rocznie i co roku odnotowujemy wzrost sprzedaży leków nawet o 8 proc. W Polsce działa ponad 10 tysięcy aptek. Jedna apteka przypada na 3,7 tysiąca mieszkańców; dla porównania w Wielkiej Brytanii na 1 aptekę przypada około 5 tysięcy mieszkańców, w Szwecji 9 tysięcy, a w Holandii o tysiąc więcej.
Wobec tak dużej konkurencji i chęci zdobycia klienta, apteki w Polsce chwytają się różnych sposobów, aby osiągnąć jak najwyższy zysk lub w ogóle utrzymać się na rynku. Używają w tym celu np. hasła: „Apteka przyjazna dla chorego”. O jaką tu przyjaźń chodzi – nie wiem. Ale wiem na pewno, że nie wzrosła liczba ludzi zdrowych. Jest akurat wprost przeciwnie.
Biorąc to wszystko pod rozwagę, dochodzimy do największego absurdu: przyznanie się do oszustwa lekowego w żaden sposób nie odbija się negatywnie na sprzedaży i zyskach firmy.
Rodzi się więc kolejne moje  pytanie: Jak bardzo zdezorientowani muszą być pacjenci, skoro tego nie widzą?

Lekarz internista
Jan Wróbel, Centrum Diagnostyczno-Lecznicze Polania, Kobyla Góra
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do