
... czyli po prostu „nasza szkoła”, która od roku 1923 mieści się w Kaliszu pod adresem: ul. Kościuszki 10. „Jagiellonka”… „Kopernik”… – różnie ją nazywają. Na pewno nie szczędziły jej kopniaków zawieruchy historyczne. Jej uczniom życie też napisało różne scenariusze; niektórzy nadali rozgłos swoim nazwiskom, niektórzy wyjechali w ziemie dalekie i nieznane, wielu pozostało wiernym Kaliszowi
Szkoły naszej podwoje opuściło wiele dzisiaj sławnych ludzi; Srebrna Natalia Gałczyńska – żona Ildefonsa, a nawet podobno jej babka Wiera Awaliszwili (żona gruzińskiego księcia); Halina Sutarzewicz – historyk literatury; Zdzisława Sośnicka – piosenkarka; Maciej Kurzajewski – dziennikarz sportowy; Michał Lesień – aktor; Mieczysław Szcześniak – piosenkarz, Iga Wyrwał – modelka. Do tych kilkunastu nazwisk z pewnością można byłoby dodać więcej, gdyby komuś chciało się pogrzebać w dokumentach i rejestrach. Sławne nazwiska i te mniej sławne mają wspólny mianownik, którym jest świadectwo ukończenia „naszej szkoły”.
A teraz absolwencie – sławny lub mniej sławny – przystań na chwilkę, zawieś na kołku niekończący się wir obowiązków i wróć pamięcią do szkoły dwojga imion, wielu nazw i wspomnień.
Było to w czerwcu. Akacje może jeszcze kwitły, a może już przekwitły, nieważne. Ważne, że jak te akacje, to przecież wakacje. Upragniony koniec roku szkolnego, a dla niektórych koniec szkoły. Rozradowane twarze, uniesione odważnie na spotkanie tego, co czekało tuż za progiem budy. Gdzieś tam w tyle czaszki kołatały wprawdzie jeszcze myśli o pospiesznie spisanym od koleżanki czy kolegi zadaniu matematycznym, o nauczycielu XYZ – postrachu wszystkich uczniów i uczennic, o kartkówce, którą – wbrew oczekiwaniom – udało się (od)napisać (wybierz, absolwencie, swój własny przedrostek).
Ale na dzisiaj – kto by tam chciał pamiętać takie rzeczy. A na jutro? – Jakże miło jest wracać po 20, 30 i kolejnych …-stu i jeszcze trochę latach do tych momentów panicznego strachu przed tablicą, do śledzenia – aż bolały oczy – zawieszonego nad dziennikiem nauczycielskiego palca, że nie wspomnę figli i żartów sekretnie opracowywanych, jak plany bitewne na użytek nic nie przeczuwających (czy aby na pewno? – pytanie takie należy sobie zadać, patrząc z perspektywy czasu) szanownych członków pedagogicznego grona.
Ech, te tradycje szkolne, powielane i usprawniane przez kolejne roczniki...
Ściąganie np. (chociaż jako przestępstwo nie figuruje w polskim kodeksie prawnym) jest oszustwem – i to z głębokimi tradycjami – przeciwko regulaminowi szkolnemu. Ale z drugiej strony, czyż nie pobudza ono ucznia do twórczego myślenia? Oby tylko ta twórczość nie przeradzała się w pole bitwy, bo – ciekawe spostrzeżenie kiedyś przeczytałam – „ściąga jest ustaloną i tradycyjnie renomowaną formą samoobrony ucznia”. Bip…bip… zapala się w tym momencie czerwona lampka ostrzegawcza. Samoobrony, a przed czym? Czy przed nauką? Trochę za daleko ten ktoś się zapędził.
Zaraz za ściągami w tradycjach szkolnych idą usprawiedliwienia i mętne tłumaczenia, że „z elektrowni znowu przyszli licznik spisywać przed samą ósmą i dlatego spóźniłam się do szkoły” (po raz czwarty w tym samym miesiącu), że „brzuch mnie bolał”, że „w piłkę grać nie mogę, bo palce mi się powyginają, a ja muszę ćwiczyć na pianinie” (to moje osobiste, zgłoszone mojemu nauczycielowi od wychowana fizycznego, M. Spalonemu. Dodam, że usprawiedliwienia nie uznał i w piłkę musiałam grać). Albo „pukawka Krystyny”, którą nauczyciel geografii, J. Kłossowski, z pewnością długo w pamięci nosił. Swoją drogą, warto byłoby spisać w jedną całość te wszystkie wykręty i psoty, wymyślone geniuszem uczniowskiego umysłu.
A obozy, a zimowiska?... Ech, łza się w oku kręci na wspomnienie jednego zimowiska w Karpaczu i sali na zabawę sylwestrową, udekorowanej wdzięcznymi girlandami z rozrzutnością wielką z papieru toaletowego (który wtedy produkowany był tylko w kolorze szarym, a na dodatek w zastraszająco małych ilościach) i wymalowanymi na brystolowych kartkach sentencjami uczniowskiej mądrości w rodzaju: „Sól i pieprz mnie” – podpisane: „Kanapka” albo „Gryź drobno, nie zatykaj zlewu”, albo „Szczęście może ci przynieść tylko globulka „z”. Gwoli wyjaśnienia dodam, że te szokujące – jak na tamte czasy – akcenty dekoracyjne to nie my. Oj, co to to nie! Wykonane one były przez wyzwolonych ze szkolnych okowów moralnych studentów pierwszego roku jakiejś uczelni (nie pamiętam już jakiej), którzy dzielili z nami salę sylwestrową.
Ech, jakie czułyśmy się dowartościowane, jakie dorosłe!... Ech…. łza się w oku kręci na te szkolne tradycje.
Bo, tak na serio, szkolne tradycje Kalisza, a szczególnie szkół (czyli, jak to się wówczas nazywało, „pensji”) dla dziewcząt są stare i sięgają XVIII w. W drugiej połowie XIX w., kiedy Kalisz był liczącą się stolicą kulturalną i administracyjną guberni kaliskiej, powstała „Szkoła Żeńska dla przychodzących panien w mieście Kaliszu”. Archaiczny język aktu założenia szkoły odpowiada duchowi czasu. Jak bardzo jest ten czas odległy od naszej rzeczywistości, niech świadczy próbka przedmiotów nauczania, które znaleźć można na tamtejszych świadectwach: temperament; władze duszy; uwaga w szkole; pilność w domu – to tylko kilka z tematów dydaktycznych, które figurują w Księdze Cenzur lat 1825-1860.
Nasza szkoła, aby zaistnieć w swej ostatecznej formie pod ww. adresem, przeszła wiele przeobrażeń: od Kaliskiego Gimnazjum Żeńskiego, poprzez Państwowe Gimnazjum im. Anny Jagiellonki, bezimienne III Liceum Ogólnokształcące – kiedy przez prawie 25 lat PRL chciał wymazać z pamięci kaliszan i rejestrów szkolnych królewską patronkę – do obecnego III Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika. Każda nazwa to inna epoka dydaktyczna, polityczna, społeczna. Lata 1866-1914 to epoka dam klasowych o rosyjsko brzmiących nazwiskach, lata powojenne to kółko marksistowskie i szumne obchody zjazdów PZPR, w roku 1967 szkoła pożegnała się z tradycją szkoły żeńskiej i stała się szkołą koedukacyjną, lata osiemdziesiąte położyły kres mundurkom.
Był to w czerwcu. Ucichły korytarze szkolne. Upragnione wakacje, lecz nie od życia. Pozostał gdzieś w przeszłości zamknięty w murach szkolnych pewien jego etap. Pozostała pamięć o wytrwałości i cierpliwości grona nauczycielskiego, próbującego z lepszym lub gorszym skutkiem wklepać wiedzę do głów swoich podopiecznych. Co w dobie współczesnych kodeksów ucznia wydaje się coraz bardziej utrudnionym zadaniem. Manewrowanie pomiędzy „szczęśliwymi numerkami”, jedną tylko klasówką dziennie a prawem ucznia do tylko jednej oceny niedostatecznej w ciągu jednej lekcji wymaga chyba szeroko zakrojonych działań strategicznych ze strony psorów. Za dawnych, dobrych czasów wracało się do domu z trzema dwójkami z tego samego przedmiotu, np. za zeszyt, pracę domową i odpowiedź ustną.
Trudno jest zamknąć lata szkolne w kartce maszynopisu. Drukowane losy, wydarzenia, humor są czarno- białe, mdłe, bez wyrazu. Na szczęście wymyślono zjazdy absolwentów. We wrześniu tego roku też taki zjazd się szykuje i liczna obecność absolwentów będzie mile widziana. Co ja słyszę, że co? Że troszkę nam się przytyło, że czuprynki za to trochę ubyło? Hej, 18 lat ma się tylko raz w życiu! Zdystansuj się, drogi absolwencie, od 18-letniej wersji samego siebie – wszystkim nam liczniki biją 24/7 – i wpisz swe nazwisko na listę uczestników VII Zjazdu Absolwentów Naszej Szkoły (www.kopernik.kalisz.pl) Przeżyjmy to jeszcze raz!!!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie