Reklama

Szkoła dwojga imion, wielu nazw i tysięcy serc...

31/01/2019 00:00

Eli Manning Jerseys

... czyli po prostu „nasza szkoła”, która od roku 1923 mieści się w Kaliszu pod adresem: ul. Kościuszki 10. „Jagiellonka”… „Kopernik”… – różnie ją nazywają. Na pewno nie szczędziły jej kopniaków zawieruchy historyczne. Jej uczniom życie też napisało różne scenariusze; niektórzy nadali rozgłos swoim nazwiskom, niektórzy wyjechali w ziemie dalekie i nieznane, wielu pozostało wiernym Kaliszowi

Szkoły naszej podwoje opuściło wiele dzisiaj sławnych ludzi; Srebrna Natalia Gałczyńska – żona Ildefonsa, a nawet podobno jej babka Wiera Awaliszwili (żona gruzińskiego księcia); Halina Sutarzewicz – historyk literatury; Zdzisława Sośnicka – piosenkarka; Maciej Kurzajewski – dziennikarz sportowy; Michał Lesień – aktor; Mieczysław Szcześniak – piosenkarz, Iga Wyrwał – modelka. Do tych kilkunastu nazwisk z pewnością można byłoby dodać więcej, gdyby komuś chciało się pogrzebać w dokumentach i rejestrach. Sławne nazwiska i te mniej sławne mają wspólny mianownik, którym jest świadectwo ukończenia „naszej szkoły”.

 A teraz absolwencie –  sławny lub mniej sławny – przystań na chwilkę, zawieś na kołku niekończący się wir obowiązków i wróć pamięcią do szkoły dwojga imion, wielu nazw i  wspomnień.
Było to w czerwcu. Akacje może jeszcze kwitły, a może już przekwitły, nieważne. Ważne, że jak te akacje, to przecież wakacje. Upragniony koniec roku szkolnego, a dla niektórych koniec szkoły. Rozradowane twarze, uniesione odważnie na spotkanie tego, co czekało tuż za progiem budy. Gdzieś tam w tyle czaszki kołatały wprawdzie jeszcze myśli o pospiesznie spisanym od koleżanki czy kolegi zadaniu matematycznym, o nauczycielu XYZ –  postrachu wszystkich uczniów i uczennic, o kartkówce, którą – wbrew oczekiwaniom – udało się (od)napisać (wybierz, absolwencie, swój własny przedrostek).
Ale na dzisiaj – kto by tam chciał pamiętać takie rzeczy. A na jutro? – Jakże miło jest wracać po 20, 30 i kolejnych …-stu i jeszcze trochę latach do tych momentów panicznego strachu przed tablicą, do śledzenia – aż bolały oczy – zawieszonego nad dziennikiem nauczycielskiego palca, że nie wspomnę figli i żartów sekretnie opracowywanych, jak plany bitewne na użytek nic nie przeczuwających (czy aby na pewno? – pytanie takie należy sobie zadać, patrząc z perspektywy czasu) szanownych członków pedagogicznego grona.
Ech, te tradycje szkolne, powielane i usprawniane przez kolejne roczniki...
Ściąganie np. (chociaż jako przestępstwo nie figuruje w polskim kodeksie prawnym) jest oszustwem – i to z głębokimi tradycjami –  przeciwko regulaminowi szkolnemu. Ale z drugiej strony, czyż nie pobudza ono ucznia do twórczego myślenia? Oby tylko ta twórczość nie przeradzała się w pole bitwy, bo – ciekawe spostrzeżenie kiedyś przeczytałam – „ściąga jest  ustaloną i tradycyjnie renomowaną formą samoobrony ucznia”. Bip…bip… zapala się w tym momencie czerwona lampka ostrzegawcza. Samoobrony, a przed czym? Czy przed nauką? Trochę za daleko ten ktoś się zapędził.
Zaraz za ściągami w tradycjach szkolnych idą usprawiedliwienia i  mętne tłumaczenia, że „z elektrowni znowu przyszli licznik  spisywać przed samą ósmą  i dlatego spóźniłam się do szkoły” (po raz czwarty w tym samym miesiącu), że „brzuch mnie bolał”, że „w piłkę grać nie mogę, bo palce mi się powyginają, a ja muszę ćwiczyć na pianinie” (to moje osobiste, zgłoszone mojemu nauczycielowi od wychowana fizycznego, M. Spalonemu. Dodam, że usprawiedliwienia nie uznał i w piłkę musiałam grać). Albo „pukawka Krystyny”, którą nauczyciel geografii, J. Kłossowski, z pewnością długo w pamięci nosił. Swoją drogą, warto byłoby spisać w jedną całość te wszystkie wykręty i psoty, wymyślone geniuszem uczniowskiego umysłu.
A obozy, a zimowiska?... Ech, łza się w oku kręci na wspomnienie jednego zimowiska w Karpaczu i  sali na zabawę sylwestrową, udekorowanej   wdzięcznymi girlandami z rozrzutnością wielką z papieru toaletowego (który wtedy produkowany był tylko w kolorze szarym, a na dodatek w zastraszająco małych ilościach)  i wymalowanymi na brystolowych kartkach sentencjami uczniowskiej mądrości w rodzaju: „Sól i pieprz mnie” – podpisane: „Kanapka” albo „Gryź drobno, nie zatykaj zlewu”, albo „Szczęście może ci przynieść tylko globulka „z”. Gwoli wyjaśnienia dodam, że te szokujące – jak na tamte czasy – akcenty dekoracyjne to nie my. Oj, co to to nie! Wykonane one były przez wyzwolonych ze szkolnych okowów moralnych studentów pierwszego roku jakiejś uczelni (nie pamiętam już jakiej), którzy dzielili z nami salę sylwestrową.
Ech, jakie czułyśmy się dowartościowane, jakie dorosłe!... Ech…. łza się w oku kręci na te szkolne tradycje.
Bo, tak na serio, szkolne tradycje Kalisza, a szczególnie szkół (czyli, jak to się wówczas nazywało, „pensji”) dla dziewcząt są stare i sięgają XVIII w. W drugiej połowie XIX w., kiedy Kalisz był liczącą się stolicą kulturalną i administracyjną guberni kaliskiej, powstała „Szkoła Żeńska dla przychodzących panien w mieście Kaliszu”.  Archaiczny język aktu założenia szkoły odpowiada duchowi czasu. Jak bardzo jest ten czas odległy od naszej rzeczywistości, niech świadczy próbka przedmiotów nauczania, które znaleźć można na tamtejszych świadectwach: temperament; władze duszy; uwaga w szkole; pilność w domu – to tylko kilka z tematów dydaktycznych, które figurują w Księdze Cenzur lat 1825-1860.
Nasza szkoła, aby zaistnieć w swej ostatecznej formie pod ww. adresem, przeszła wiele przeobrażeń: od Kaliskiego Gimnazjum Żeńskiego, poprzez Państwowe Gimnazjum im. Anny Jagiellonki, bezimienne III Liceum Ogólnokształcące – kiedy przez prawie 25 lat PRL chciał wymazać z pamięci kaliszan i rejestrów szkolnych królewską patronkę – do obecnego III Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika. Każda nazwa to inna epoka dydaktyczna, polityczna, społeczna. Lata 1866-1914 to epoka dam klasowych o rosyjsko brzmiących nazwiskach, lata powojenne to kółko marksistowskie i szumne obchody zjazdów PZPR, w roku 1967 szkoła pożegnała się z tradycją szkoły żeńskiej i stała się szkołą koedukacyjną, lata osiemdziesiąte położyły kres mundurkom.
Był to w czerwcu. Ucichły korytarze szkolne. Upragnione wakacje, lecz nie od życia. Pozostał gdzieś w przeszłości zamknięty w murach szkolnych pewien jego etap. Pozostała pamięć o wytrwałości i cierpliwości grona nauczycielskiego, próbującego z lepszym lub gorszym skutkiem wklepać wiedzę do głów swoich podopiecznych. Co w dobie współczesnych kodeksów ucznia wydaje się coraz bardziej utrudnionym zadaniem. Manewrowanie pomiędzy „szczęśliwymi numerkami”, jedną tylko klasówką dziennie a prawem ucznia do tylko jednej oceny niedostatecznej w ciągu jednej lekcji wymaga chyba szeroko zakrojonych działań strategicznych ze strony psorów. Za dawnych, dobrych czasów wracało się do domu z trzema dwójkami z tego samego przedmiotu, np. za zeszyt, pracę domową i odpowiedź ustną.

Trudno jest zamknąć lata szkolne w kartce maszynopisu. Drukowane losy, wydarzenia, humor są czarno- białe, mdłe, bez wyrazu. Na szczęście wymyślono zjazdy absolwentów. We wrześniu tego roku też taki zjazd się szykuje i liczna obecność absolwentów będzie mile widziana. Co ja słyszę, że co? Że troszkę nam się przytyło, że czuprynki za to trochę ubyło? Hej, 18 lat ma się tylko raz w życiu! Zdystansuj się, drogi absolwencie, od 18-letniej wersji samego siebie – wszystkim nam liczniki biją 24/7  – i wpisz swe nazwisko na listę uczestników VII Zjazdu Absolwentów Naszej Szkoły (www.kopernik.kalisz.pl) Przeżyjmy to jeszcze raz!!!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do