
Bruksela chce narzucić nam obowiązek budowy domów wyłącznie „zeroemisyjnych” od 2030 roku. Dla kilku milionów Polaków będzie to oznaczać konieczność przeprowadzenia niezwykle kosztownych modernizacji aby sprostać wymogom eurokratów. O kolejnym, sztucznie kreowanym problemie donosi „Dziennik Gazeta Prawna”
Nowe, unijne przepisy to konsekwencja przyjęcia pakietu „Fit for 55” zakładającego zmniejszenie do 2030 roku emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. w stosunku do roku 1990 i uzyskanie „neutralności klimatycznej” (czyli „zeroemisyjności” – skądinąd ciekawe, jak to sobie KE wyobraża) do roku 2050. Temu służyć ma transformacja energetyczna – odchodzenie od paliw kopalnych na rzecz odnawialnych, obostrzenia dotyczące pojazdów spalinowych (do zakazu sprzedaży włącznie), ograniczenia w produkcji rolnej i sektorze budowlanym.
„Unijna dyrektywa w sprawie „charakterystyki energetycznej budynków” zakłada redukcję emisji w budownictwie o co najmniej 60 proc. do 2030 roku w porównaniu z rokiem 2015. Według eurokratów „wszystkie nowe budynki, które będą powstawać od 2030 roku, mają być bezemisyjne” – zauważa dgp.
Ale dyrektywa nie będzie dotyczyć wyłącznie nowych budynków ponieważ „zeroemisyjne” mają być także starsze budynki. Ma się to dokonać w latach 2030 – 50. Dlatego m.in. do 2040 roku wszystkie kotły na paliwa stałe mają być wycofane z użytku a już od przyszłego roku nie mogą być dotowane przez kraje członkowskie UE. Jeśli nowe przepisy wejdą w życie, przymusowe remonty czekały będą kilku milionów Polaków.
Jaki będzie efekt tego gigantycznego poświęcenia Europejczyków dla klimatu w skali całego globu? Żaden! „Ponieważ wysiłki są lokalne a klimat globalny” – podkreśla Rafał Ziemkiewicz w książce „Strollowana rewolucja”. Wyjaśnia to na podstawie danych statystycznych emisji CO2 przez poszczególne kraje świata. W zestawieniu prym wiodą oczywiście Chiny z roczną emisją na poziomie 10 gigaton. „Drugie w kolejności Stany Zjednoczone wytwarzają o połowę mniej, 5 gigaton rocznie. Potem są Indie – znów o połowę mniej od Ameryki – 2,5 gigatony. Potem Rosja i Japonia, obie po 1 gigatonie i dopiero na miejscu szóstym Niemcy z 0,8 gigatony. Cała Unia Europejska (...) wytwarza 10 procent emisji światowej” – podkreśla RAZ.
Warto przy tym zauważyć, że w tych 10 procentach budownictwo (i ewentualnie transport samochodowy) to też jedynie ułamek całości „unijnej” emisji.
„Logika nakazuje szukać rozwiązania tego problemu wśród tych, którzy emitują najwięcej” – podpowiada Ziemkiewicz.
Przypomnijmy jeszcze, że nie byłoby całego zamieszania i problemu, gdyby w grudniu 2020 roku premier Mateusz Morawiecki zawetował projekt „Fit for 55”. „Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, cały ten obóz polityczny i Anna Moskwa udowodnili w grudniu 2020 roku, że są zwolennikami polityki klimatycznej UE” – przypomniał Robert Winnicki z Konfederacji na łamach Do Rzeczy.
(pp)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie