
W niedzielę kaliszanie spotkali się z Filipem Springerem, jednym z najlepszych i najpopularniejszych polskich reportażystów. Opowiadał o swojej najnowszej książce „Miasto Archipelag”, która jest efektem reporterskiej podróży po byłych miastach wojewódzkich. Mało kto wie, że swoją wyprawę rozpoczął właśnie w Kaliszu. Spotkanie poprowadziła Izabela Fietkiewicz-Paszek.
Filip Springer na pytanie o to, czy w swoją podróż wybierał się z jakimś założeniem, odpowiedział, że miał w głowie pewne klisze, ale tak naprawdę jechał słuchać. Opowieści i odpowiedzi na pytania, które od dawna kłębiły mu się w głowie. – Siłą rzeczy zainteresowanie tymi miastami wynikało z pewnej wizji tego, co w nich być może zastaniemy. I ja ukułem sobie kilka słów, które opisywały to, co przykuwa mnie do tematu. Pierwszym z tych słów była „utrata”, tzn. wszystkie te miasta coś straciły. Podstawową i tą, która je wszystkie łączy, jest utrata urzędu wojewódzkiego, ale także ludzi i przemysłu. Druga rzecz, która budowała tę moją wizję miast, to był brak opowieści. Miałem poczucie, że te miasta nie są w ogóle opowiedziane w takim ogólnopolskim obiegu, że dziennikarze nie są nimi zainteresowani. Przykładem jest następująca sytuacja. Kiedyś pojechałem do Konina, to było jeszcze zanim rozpocząłem „Miasto Archipelag”, robiłem tam reportaż dla jednej z gazet i wrzuciłem na Facebooka zdjęcie z tego Konina. Mój kolega z Warszawy zapytał „Boże, Konin? A co ty w tym Koninie robisz?” I pomyślałem, że to strasznie niestosowne pytanie dziennikarza do dziennikarza, bo w tym Koninie żyje 100 tys. ludzi i nie żeby sobie co rano zadawali to pytanie, ale co jakiś czas pojawia się to pytanie w ich życiu i oni muszą mniej lub bardziej znać odpowiedź na nie. I jestem przekonany, że większość z nich ta odpowiedź satysfakcjonuje i mogą do niej dopisać „Jestem szczęśliwy”. A mnie się ten Konin w ogóle nie podobał i mnie to zainteresowało, że te 100 tys. ludzi znajduje odpowiedź, część musi, a większość chce. Ten brak opowieści był bardzo dojmujący i zastąpiony stereotypem. Do części tych miast przykleiły się jakieś głupkowate klisze, które mają nam zastępować prawdziwą debatę, np. że te Suwałki to prognoza pogody, a w Radomiu to jest chytra baba. W tych miastach jest wiele historii do opowiedzenia i one dużo mówią o Polsce.
Z jaką kliszą przyjechał więc do Kalisza? – Wiadomo, jestem archeologiem z wykształcenia, to z jaką mogłem przyjechać? Oczywiście, że to jest najstarsze miasto w Polsce. Taksówkarz, który mnie wiózł na dworzec, mówił do mnie „Bo wie Pan, my jesteśmy najstarszym miastem w Polsce i już zawsze nim będziemy”. Wiedziałem, że była tu fabryka fortepianów. Ale ja jechałem dowiedzieć się czegoś. Jechałem do każdego z tych miast odpowiedzieć sobie na pytanie: „Co tych ludzi trzyma w tych miastach, co sprawia, że chcą tutaj żyć, co sprawia, że wielu z nich wyjeżdża?”. Bo to jest równie ważna odpowiedź.
To, że Filip podróżuje po Polsce, odwiedza miasta, pracuje nad książką, nie było tajemnicą. Zagadką jest jednak brak zainteresowania polityków i samorządowców jego reporterską wyprawą.
– Był takie moment, że pomyślałem sobie, że relacjonujemy tę podróż w Internecie, że gada o tym „Trójka”, „Polityka” o tym pisze, zakładam, że te urzędy mają wykupione swoje prasówki, więc jak tylko pojawia się ich nazwa, to im tam pika w komputerkach, ale ani razu nie znalazł się cwaniak z wydziału promocji, który by pomyślał tak: „Springer jedzie przez Polskę, w każdym z tych miast jest cztery dni, to my mu ukradniemy jeden i pokażemy te nowe ronda, parkingi, stadion i on zobaczy tylko to, co chcemy, a nie będzie chodził po tych smętnych podwórkach”. Nie było ani razu takiej propozycji. To, że rozmawiałem z władzami, wynikało z mojej chęci. Samorządy wcale nie były zainteresowane, żeby wcisnąć nam jakiś kit, co być może trzeba rozpatrywać jako pozytyw.
Więcej w Życiu Kalisza
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Kunin ma 80 tyś mieszkańców