
Tak mówi o sobie pasjonat turystyki rowerowej i kolekcjoner znaczków turystycznych. Bogusław Monczyński, bo o nim mowa, to człowiek wielu pasji. Podróżuje, kolekcjonuje pamiątki, trofea, medale a w dodatku jest Honorowym Dawcą Krwi.
Bogusław Monczyński jest emerytowanym żołnierzem zawodowym. Przejął pałeczkę po swoim ojcu, który zaszczepił w nim zamiłowanie do wojska. To właśnie od niego dostał pierwsze pamiątki wojskowe. - Byłem młokosem, bo miałem wtedy 11 lat. Ojciec dostał medale za udział w wojnie. Przekazał mi je i powiedział: Synu pamiętaj, to są pamiątki, jeżeli masz to zniszczyć, to nie dostaniesz, ale jeśli je bierzesz w swoje ręce to je zachowaj.
Z kolei swoją przygodę z turystyką rozpoczął blisko pół wieku temu. - Chciałem jak najszybciej znaleźć się wojsku, dlatego zamiast do szkoły średniej, poszedłem do zawodówki do WSK w Kaliszu. Profesorem wiodącym był Rysiu Wiatrowski, który prowadził rajdy turystyczne, tam wstąpiłem do Klubu ,,Wędrusie" i do Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego. - Wyjeżdżaliśmy od 1973 r. na całe weekendy, jeździliśmy po całej Polsce. Tam poznałem tzw. turystykę kwalifikowaną, gdzie jako piechur mogłem zdobyć oznakę turystyki pieszej. A żeby ją zdobyć musiałem prowadzić książeczkę, w której trzeba było potwierdzić przejście danej trasy. Odpowiednia ilość punktów dawała możliwość zdobycia oznaki: od brązowej do złotej - wyjaśnia.
W końcu przyszedł czas na służbę woskową, którą odbywał w Oleśnicy. Następnie był w Darłowie, gdzie służył w Lotnictwie Marynarki Wojennej w stopniu starszego chorążego. Spędził 24 lata poza Kaliszem, ale powrócił. Będąc już na emeryturze wojskowej znalazł dorywczą pracę przy roznoszeniu i sprzedaży encyklopedii. - Mama mi mówiła: biegasz z tymi książkami, kupiłbyś sobie rower. A moja młodsza siostra miała składaka, więc dała mi go w prezencie. Potem gdzieś wyczytałem, że jest organizowany rajd rowerowy. Wybrałem się z ciekawości, poznałem organizatorów i już mnie to wciągnęło. Turystyka przeważyła - przyznaje Bogusław.
Podróżując różnymi szlakami Polski, zaczął zbierać coraz więcej odznak. A przy tym, kolekcjonował z sentymentu odznaki związane ze służbą wojskową i tak dwie pasje połączyły się. - Mając blisko 60 lat zaprzestałem zdobywania tych odznak, ale zaświtała mi myśl o kolekcjonerstwie. Zacząłem nawiązywać kontakty z różnymi klubami, z ludźmi turystyki. Pytałem czy mogliby mi przekazywać odpłatnie lub nieodpłatnie odznaki lub inne pamiątki, bym mógł stworzyć sobie małe gniazdeczko, swój świat, swoje muzeum. Jak sam przyznaje, nie jest w stanie policzyć swoich zbiorów, które można podawać w tysiącach. - Może gdybym od początku zbierania zaczął je spisywać, to może bym i się doliczył - śmieje się Boguś i dodaje: - Mam tego dużo, ale ja uważam, że ciągle mało. A nie są to tanie rzeczy. Cena jednej odznaki waha się w granicach 20 złotych.
68-letni kaliszanin posiada nawet brązową odznakę kolekcjonera Polski. Przy pomocy czeskich znajomych wydał także własny znaczek. O jego pasji dość głośno zrobiło się już kilka lat temu. Trafił do Teleekspressowej Galerii Ludzi Pozytywnie Zakręconych. Był kilkukrotnie zapraszany na spotkania w szkole z młodzieżą. Organizował też wiele wystaw swoich zbiorów m.in. w Urzędzie Miasta oraz w Starostwie. - W zeszłym roku miała też przyjechać komisja z zarządu głównego obejrzeć moją kolekcję. To są pamiątki dla pokoleń. Przyznaje, że sam odkurza całą kolekcję na bieżąco. - Nie pozwalam nikomu jej dotknąć. Dwa razy do roku trzeba tak gruntownie wyciągnąć wszystko z szaf. Zajmuje to około tygodnia.
Bogusław z doświadczenia wie, że lepiej podróżować we dwójkę. - Nikt nas wtedy nie pospiesza, bo jeżeli jedziemy w grupie, to musimy się jej trzymać. Jego towarzyszką w podróży jest Tosia, także pasjonatka roweru. Poznali się w 16 lat temu w Elblągu i od tej pory są nierozłączni. To dzięki niej Bogusław dołączył do Klubu ,,Ktukol" w Głuchołazach, skąd Tosia pochodzi. -Tereny Głuchołaz są piękne, niedaleko są Czechy. Tam też pierwszy raz postawiłem rowerowi weto. Kolega zorganizował rowerowy wjazd na ,,Pradziada". Była taka zasada, by wjechać na szczyt na czas. A ja jestem turystą a nie wyczynowcem. Wszyscy wjeżdżali po godzinie albo nawet w 25 minut, to ja wchodziłem przez 6 godzin - żartuje Bogusław.
Oboje z Tosią należą też do kaliskiego Klubu Turystyki Kolarskiej ,,Cyklista”, którego Boguś był współzałożycielem. Podczas podróży mają podział obowiązków. - Ja zajmuję się sprawami hotelowymi, a trasa należy do Tosi. Ona wyznacza kierunek, zajmuje się też naszym wyżywieniem - mówi Boguś. Wtóruje mu Tosia: - Teraz wszystko jest w Internecie. Można sprawdzić gdzie co jest i jak tam trafić. Hoteli też nie zamawiamy raczej z wyprzedzeniem. Na wsiach jest przecież agroturystyka. Po przejechaniu trasy, nasz wiek nie pozwala już na rozbijanie namiotu i szykowanie tego wszystkiego zajmuje za dużo czasu. A tani nocleg zawsze się trafi. Starają się też wybierać spokojniejsze trasy, z dala od ruchliwej drogi. Mogą dzięki temu zwiedzać muzea, izby pamięci czy parki krajobrazowe. Jeżdżąc po całej Polsce, z każdego miejsca przywożą przeróżne pamiątki.
- Byliśmy w wielu miejscach, ale nawet gdybyśmy żyli 200 lat, nie uda nam się być w każdej miejscowości, w każdej wsi - przyznają zgodnie.- W ciągu 16 lat przejechaliśmy Rajd dookoła Polski, gdzie jest ponad 3 tys. kilometrów, zrobiliśmy też Szlak Wiślany od ujścia Wisły w górach aż do Helu. Wyjechaliśmy na wycieczkę do Hiszpanii, gdzie pokonaliśmy 100 km pieszo szlakiem św. Jakuba do Santiago de Compostela. Dwa lata temu braliśmy udział w akcji ,,100 km na 100-lecie odzyskania niepodległości". Miałem też okazję pojechać do Rzymu - wylicza Boguś.
Oczywiście, jak sam przyznaje jazda rowerem stworzyła różne niebezpieczne sytuacje. - Mieliśmy wywrotki, dochodziło do sprzeczek z niektórymi kierowcami, mieliśmy też kilka potrąceń przez samochód. Dlatego wnuków na taką wyprawę nie wezmę, bo się boję. Nie chcę brać tej odpowiedzialności - przyznaje rowerzysta. - Moje dzieci i dzieci Bogusia również bardzo nam kibicują. Też chętnie jeżdżą na rowerze. Moja córka jest pasjonatką zwiedzania. Pracuje za granicą, ale gdy tylko wraca do Polski, to staramy się być na wspólnych wyjazdach. - tłumaczy Tosia. Niestety kolejne zaplanowane wyjazdy pokrzyżowała pandemia. Jednak plany na kolejne wyprawy już są. - Od kwietnia zaczynam odkładać 1000 złotych i w następnym roku, jeśli hotele będą otwarte, bierzemy to co uzbieramy, wsiadamy na rowery i jedziemy w nieznane - mówi dumnie Bogusław.
Boguś ma ogromne poczucie humoru. Jego życiowym hasłem jest parafrazowany przez niego cytat z Quo vadis, ,,Życie jest śmieszne, więc się śmieję". - Śmieję się z życia, śmieję się z ludzi, nie chce by ktoś mnie oceniał, bo nikt nie będzie za mnie umierał. Mam swoje życie, mam swój świat, mam swoje długie włosy, swoją brodę i wytarte spodnie - mówi Bogusław. Swoim uśmiechem zaraża wszystkich wokół. - Co roku jest organizowany rajd dla przedszkolaków. Ja wtedy przebieram się w śmieszne stroje np. klauna. Dwa lata temu na biegu smerfów byłem przebrany za Gargamela - mówi Boguś i dodaje: - Ludzie nawet szukają mnie na rajdach i dopytują czy tam będę. Często też robią sobie ze mną zdjęcia.
Marzeniem Bogusia było mieć swój pomnik. Dlatego postawił przed blokiem rowerowy kwietnik. - Rodzice mieli działkę, ja jej nie miałem a lubię kwiaty. Znalazłem stary rower, zapytałem lokatorów czy mogę postawić. Pozwolili. I tak od ponad 5 lat biorę co roku udział w konkursie ,,Zielony Kalisz" i zawsze jakąś nagrodę zdobędę.
Katarzyna Marciniak
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie