Reklama

Na ryby. Dysk czy bombka, zawody czy rekreacja

06/06/2020 05:30

Spotkany w sklepie wędkarskim kolega, który czyta artykuły „Na ryby” ukazujące się w Życiu Kalisza, zaproponował wspólną wyprawę nad rzekę. Waldemar Murawski, bo o nim mowa, uwielbia starty w zawodach, które niestety nie odbywają się z wiadomych powodów. Złakniony łowienia i zaciekawiony ilością łowionych przeze mnie płoci,  nieco (oczywiście żartuję) wymógł na mnie wspólny wyjazd. Powiem tylko, że łowiliśmy nad Prosną. Łowisko, na które zabrałem Waldka, było przeze mnie rozpoznane, łowiłem w nim kilka razy i zawsze udawało mi się złowić wiele ładnych ryb.

Przekazałem uczciwie posiadaną wiedzę, z miejscem prowadzenia zestawu włącznie. Zasadę nęcenia, długość wędki (Waldek łowił tyczką), oraz stosowane gramatury spławików. Zależało mi na tym, aby mógł „połowić” ryb. Oczywiście zaproponowałem miejsce, w którym dotychczas łowiłem, co wymogło na mnie poszukanie innego, a to z kolei związane było z wycinaniem gęstej roślinności nadwodnej, szerokim pasem rosnącej nad wodą. Przyświecała mi możliwość porównania miejsc, w których wędkarze pojawiają się dość często (czyt. wrzucają zanętę), z tymi dziewiczymi, na których zanęta nigdy się nie pojawiła. Przestrzegłem mojego kolegę, co również pojawiało się kilka razy w treści tekstów, przed dodawaniem do zanęty pinki. Te małe robaki zanętowe natychmiast zwabiają w łowisko duże ilości różnego rybiego drobiazgu, który bezpardonowo atakuje je na haczyku. Kleniki, kiełbie, małe płoteczki, nie dają szans dużym płociom na pobranie haczykowej przynęty. Nie bez powodu w tytule pojawiło się pytanie - zawody, czy rekreacja. Gdybyśmy startowali w zawodach, na pewno użyłbym robaków i dżokersa do zanęty. Łowienie rekreacyjne nie jest poddane presji czasu. Ryzyko oczekiwania na większe ryby, niejednego startującego w zawodach usytuowało w ogonie klasyfikacji. Waldek, wiedziony wypracowanym przez lata startów doświadczeniem, nie oparł się pokusie dodania robaków. Podstawową przynętą były pinki zamiast sugerowanej przeze mnie pszenicy. Gdy po zanęceniu, u mnie przez blisko godzinę nie było w ogóle brań, Waldek miał ich dużo, ale łowione rybki były małe. Zdziwiony ich rozmiarami     zapytałem o dodatki w zanęcie. Nieco stremowany przyznał, że nie do końca mnie posłuchał. Oprócz garści pszenicy, którą sam wrzuciłem do jego zanęty, dodał również pinkę. Tu kryła się odpowiedź na pytanie, dlaczego w jego łowisku nie pojawiły się duże płocie, które zawsze tu były. Znakomita zanęta, której używał, Gross Gardons Sensasa, plus dodanie pinek, sprowadziły w łowisko dużą ilość drobnych ryb. Również oczekiwanie na brania, podczas stosowania jako przynęty pszenicy, jest nieporównanie dłuższe od łowienia robakami. Temperament zawodniczy nie pozwolił Waldkowi oprzeć sie pokusie takiego łowienia. Ta sytuacja spowodowała jeszcze jedno niepożądane w łowieniu na zawodach zjawisko. Drobne rybki kotłujące się w chmurze zanętowej zwabiły w pobliże pola nęcenia drapieżniki. W trakcie wyciągania z wody niewielkiej płoteczki zaatakował ją dorodny szczupak. Dopiero po długiej chwili holu, puścił swoją niedoszłą ofiarę, kalecząc ją solidnie. Drugi szczupak - a może to ten sam - jakiś czas później - zaatakował wyciągany z wody zestaw z dwiema pinkami na haczyku. Tym razem hak wbił się w zewnętrzną część szczęki, co umożliwiło jego wyholowanie. Miał równo 54 cm. (Zdjęcia w internetowym wydaniu ŻK) Takie wydarzenia w trakcie zawodów są dość częste. Zwabiona w obręb łowiska duża ilość rybiego drobiazgu, często wabi drapieżniki pływające w pobliżu. Szczęśliwy traf pozwolił Waldkowi na wyholowanie tej ryby, ale w większości przypadków, taka przygoda skończyłaby się ucięciem przyponu. 

   Zestaw, którym łowił mój kolega, zbudowany był z listka o wyporności 3 g. Żyłka główna o średnicy 0,12 mm oraz przypon 0,09 mm dopełniały reszty. Choć w trakcie rozmowy, przybliżającej mój sposób wędkowania, mówiłem o stosowanej bombce, Waldek pozostał wierny swojemu zestawowi. Dysk jest doskonałym spławikiem na wody płynące. W niektórych warunkach wręcz niezastąpionym, szczególnie na szybko płynących rzekach. Ogranicza jednak wędkarza do dwóch sposobów prezentacji przynęty. Można nim łowić metodą przepływanki z przytrzymaniem, lub na tzw. „stopa”, gdy na dnie łowiska chcemy całkowicie unieruchomić przynętę. Ten rodzaj łowienia szczególnie lubią leszcze. Płocie wolą jednak przynęty pływające w toni. Podczas tego deszczowego, zimnego i wietrznego dnia, płocie często pobierały przynętę, która płynęła z naturalną prędkością nurtu. Niestety używanie dysku, taki sposób prezentacji przynęty uniemożliwiał.  Jednym słowem, dysk jest spławikiem bardzo specyficznym. Został wymyślony do łowienia tyczką w rzekach o wartkim nurcie. Bombka jest bardziej uniwersalna, a na wodach wolno płynących - do takich rzek zalicza się Prosnę - jest wręcz idealna. Używając takiego spławika możemy się dostosować do praktycznie każdych warunków połowu. Niestety Waldek bombki nie używał. To następny zawodniczy nawyk. 
Miejsce łowienia - prowadzenia zestawu - odgrywa również duże znaczenie. Posiadanie wędki 13 metrowej, z natury prowokuje do łowienia daleko. Zdarza się, że zawodnicy skracają wędki do 11 m, ale łowienie bliższe, np. w odległości 7 m, wydaje się im nienaturalne. Po to posiadają długie wędziska, aby nimi łowić daleko od brzegu. O ile jest to usprawiedliwione w trakcie zawodów, gdy większość łowiących wrzuca zanętę w podobnej odległości od brzegu, o tyle w trakcie łowienia rekreacyjnego, gdy mamy komfort wyboru stanowiska i brak jest presji zawodników łowiących obok, możemy zupełnie spokojnie łowić blisko brzegu. W naszym przypadku, wystarczyło znaleźć miejsce na położenie zanęty w odległości 6 - 7 m od brzegu. Następny imperatyw, który ograniczył wędkowanie mojego kompana. 
    
  Reasumując. Choć początkowo nie miałem brań ryb na całkowicie dziewiczym stanowisku, po pewnym czasie udało mi się je znęcić. Brania były rzadsze, ale każda ryba miała wymiar 22 - 25 cm. Praktycznie przez cały czas łowienia byłem w stanie utrzymać żerujące stado w obrębie stanowiska. Choć początkowo brania u Waldka miały bardzo duże natężenie, to jednak po pewnym czasie ustały. Może spowodował to szczupak, który rozpędził żerujące stado podczas jego holu.   Na moim stanowisku, jedyne co wymagało ciągłych prób i poszukiwań, to sposób prezentowania zakładanych na haczyk ziaren pszenicznych. Raz ryby chwytały pszenicę swobodnie spływającą z nurtem (bombka), innym razem interesowały się delikatnie wstrzymywaną przynętą (listek). Kończyłem łowienie w czasie, gdy w łowisku pływało spore stado płoci, które co pewien czas chwytały zarzucane ziarna. 
Prawdopodobnie zadanie swoje spełniłby również pełny zestaw. Łowienie batem pozostawiłem sobie jednak na następną wyprawę. Najważniejsze tego dnia było zadowolenie Waldka, i chyba był usatysfakcjonowany, co widać na prezentowanych zdjęciach.

Marek Grajek


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do