Reklama

Ocieplenie – straszak XXI wieku

31/01/2019 00:00
– Nie – odpowiada prof. Agnes Muszyńska. Globalne ocieplenie, burze, huragany, tornada – wszystko to już było. Mamy do czynienia z cyklicznym procesem naturalnych zmian klimatycznych. Człowiek nie jest jego sprawcą, a wpływ cywilizacji na wzrost temperatury na Ziemi jest tylko minimalny

Agnes, a właściwie Agnieszka Muszyńska jest Amerykanką polskiego pochodzenia i fizykiem o znaczącym dorobku naukowym. Wykłada w różnych krajach, więc dobrym pomysłem było zaproszenie jej również do nas. Tym bardziej że mimo wielu lat spędzonych za granicą nadal posługuje się dobrą polszczyzną. Wykład na temat globalnego ocieplenia wygłosiła w ubiegły czwartek na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, korzystającym z gościny kaliskiej PWSZ.

Główna teza naszej rodaczki z USA oparta jest na spostrzeżeniu, że widoczne dziś zmiany klimatyczne są częścią długofalowego procesu, który rozpoczął się już ok. 18 tys. lat temu. Ani wtedy, ani dużo później nie mogło być mowy o tym, aby sprawcą zwiększonej emisji dwutlenku węgla do atmosfery był człowiek. Działalność technologiczna na dużą skalę to dzieło zaledwie kilkudziesięciu minionych lat. – Ludzie są bałamuceni informacjami na ten temat, ale nie mówi się im o tym, co jest naprawdę ważne – stwierdza A. Muszyńska.
Na całej kuli ziemskiej średnie temperatury powoli rosną. Wynika z tego cały szereg konsekwencji, powodujących anomalie i niestabilności klimatyczne. Zmniejsza się np. zasolenie mórz i zmieniają prądy morskie. Zarówno te ciepłe, powierzchniowe, jak i te zimne, głębinowe, regulowały przez stulecia klimat na Ziemi. W naszym przypadku ogromny wpływ na klimat miał i ma ciepły Golfstrom. Zdaniem prof. Muszyńskiej, prędkości takich prądów stają się coraz mniejsze. Jednak nie jest to zjawiskiem nowym w skali geologicznej ani nawet  historycznej. – Ok. 1200 lat temu Golfstrom zastopował i w efekcie Europa Północna na sto lat pokryła się lodowcem. Ok. roku 1300 Golfstrom zwolnił i na 550 lat w Europie zapanowała „mała epoka lodowcowa”, a np. na terenach stanu Nowy Meksyk w USA na 50 lat zapanowała taka susza, że wymarli tam wówczas Indianie Anasazi – mówiła w ubiegły czwartek w auli PWSZ. W kontekście tych zjawisk nie powinny dziwić obecne kataklizmy, takie jak fala upałów, która w 2003 r. pochłonęła 45 tys. ofiar w Europie Zachodniej, a także tornada, gradobicia czy huragany, jak Katrina, która w 2005 r. szalała nad USA, niszcząc Nowy Orlean.
Amerykańska fizyk przestrzega, żeby nie demonizować takich katastrof, nawet wówczas, jeśli ich liczba rośnie. Na dowód pokazuje wykresy z amplitudą średnich temperatur i zawartości dwutlenku węgla w atmosferze na przestrzeni minionych kilkuset tysięcy lat. Regularności są uderzające, a obecnie zbliżamy się do jednego z kolejnych punktów szczytowych. – Ocieplenie zaczęło się ok. 18 tys. lat temu. Mówimy tu oczywiście o ociepleniu globalnym, bo lokalnie mogły jeszcze w tym okresie trwać epoki lodowcowe. Od tego czasu, wskutek topnienia lodowców, poziom oceanu podniósł się o ok. 90 m. Mimo to warunki do rozwoju flory, fauny i cywilizacji ludzkiej były mniej więcej stabilne. To, co możemy stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, to współzależność wzrostu temperatury i wzrostu ilości dwutlenku węgla w atmosferze, choć jeszcze nie wiadomo, co jest tu przyczyną, a co skutkiem. W każdym razie CO2 wzrasta wraz z temperaturą i zaczęło się to nawet dużo wcześniej niż 18 tys. lat temu – podkreśla A. Muszyńska.

Na osobne podkreślenie zasługuje fakt, że – jak twierdzi – tylko 4 proc. obecnej zawartości dwutlenku węgla w atmosferze wynika z przyczyn zależnych od człowieka, a bezpośrednio od przemysłu pochodzi zaledwie ok. 1 proc. Główne przyczyny emisji to gnicie roślin, procesy biologiczne w oceanach i aktywność wulkaniczna. Nawet więc drastyczne ograniczenie emisji gazów cieplarnianych z działalności ludzkiej niewiele tu – zdaniem profesor – może pomóc. Po takim stwierdzeniu skłonni jesteśmy inaczej spojrzeć na stanowisko rządu USA w tej sprawie. Przypomnijmy, że Ameryka, będąc przemysłowym mocarstwem, czy – jak chcą niektórzy – jednym z głównych trucicieli, odmówiła podpisania Protokołu z Kyoto, nakazującego państwom-sygnatariuszom właśnie ograniczenie emisji dwutlenku węgla.
Wszystko to jednak nie powinno nam przysłaniać prawdy zasadniczej: sytuacja jest niepokojąca, niesie z sobą zmiany klimatyczne dla całego globu i trzeba się z tym liczyć. – Zagrożenie klimatyczne dopiero zaczyna się budzić. Pomyślmy np. o tundrze, czyli wodzie i metanie zamrożonych lub uwięzionych dziś w ziemi. Gdy lód zacznie się tam topić, poziom oceanów podniesie się o 7 m. Inne zjawisko to wzrost liczby pożarów lasów, nawet tam, gdzie tego dotychczas nie było, np. na Alasce. Straty są podwójne, bo nie dość, że ogień zużywa tlen, to jeszcze niszczy rośliny, które ten tlen produkują. Wobec takich niebezpieczeństw zagrożenie terroryzmem wydaje się niczym.
Mówimy tu o ociepleniu, ale w dalszej perspektywie czasowej na naszej szerokości geograficznej mogą nas czekać długie i mroźne zimy, nawet do -50 st.C, a przy tym bardzo suche okresy letnie. Jeszcze gorzej może być w obfitej dziś w roślinność strefie zwrotnikowej i równikowej, które zmienić się mogą w pustynie. Nie ma wątpliwości co do tego, że topnieć będą lodowce – bo dzieje się tak już dziś. W wyniku dalszego wzrostu poziomu wód zniknąć mogą całe połacie najniżej położonych krajów, jak Holandia, Dania czy Finlandia. Ich ludność będzie musiała migrować.
– Co robić z tym dziś? Zmniejszać upływ rzek do mórz, a więc regulować rzeki i budować jak najwięcej zapór. Słodka woda będzie nam potrzebna. Poza tym na rzekach powinny powstawać elektrownie wodne, a gdzie indziej także inne alternatywne źródła energii. Chodzi o wykorzystanie wiatru, promieniowania słonecznego, fal i przypływów morskich, energii geotermalnej. Powinniśmy też stworzyć wreszcie wydajną technologię odsalania wody morskiej i kultywować więcej roślin – mówi A. Muszyńska.
Trudno oprzeć się odczuciu, że są to jedynie propozycje półśrodków, które tak czy owak nie rozwiążą problemu. Na pocieszenie mamy jednak fakt, że ludzkość przeżyła już nie takie kataklizmy, a – jak mawiają niektórzy – co nas nie zabije, to nas wzmocni. Drugie pocieszenie jest takie, że mówimy tu jednak o procesach długofalowych, które na pewno nie zamkną się w granicach życia jednego czy dwóch pokoleń.

Robert Kordes
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do