Reklama

Podróż Przewodnika

31/01/2019 00:00

Zmarł Wacław Klepandy, nestor kaliskich przewodników. Miał 84 lata

Wacław Klepandy wybrał się w swoją ostatnią wędrówką popołudniem w piątek, 25 września. Wychodził w tamte strony latami. Zagadnięty o zdrowie, nigdy nie ukrywał, że czuje się słabo, w końcu tylko machał ręką. Mimo dolegliwości, można było go jeszcze spotkać w czasie wielu publicznych wydarzeń, na konferencjach, sesjach, wernisażach. Ciągle interesował się życiem miasta, które znał i rozumiał jak niewielu z nas. Im bliżej końca podróży, zabierał głos coraz rzadziej, ale w kuluarach ciągle bywał  poruszony. Przed rokiem, może dwoma, mocno przeżywał wystawę, jak się wyraził w najdelikatniejszych słowach, „hochsztaplerki jednej”, która pod pozorem świętości ubijała własne interesy, reprezentując przy tym styl, od którego oczy bolały, a mózg krzyczał: nie!  Rozmawiał na ten temat, zadawał niewygodne pytania. I nigdy nie tracił formy, nie przekraczał granic ignorancji.
Taki był. Pan Wacław trzymał się swojego kursu.  Niezależnie od czasów. Mógł inaczej, ale w 1953 r., gdy po powrocie z Francji odrzucił, jak sam mówił, „pewną wspaniałą ofertę pracy” od UB, ukierunkował swoją przyszłość.  Przestał pracować w kaliskim muzeum, zajął się przewodnictwem. Do miasta nad Prosną trafił z Wrocławia, gdzie rzuciły go wojenne  losy akowca. W Kaliszu dał się porwać organizacji ruchu turystycznego. Przez lata 50. i 60. kierował pracą miejscowych przewodników. Na podstawie fachowej literatury, sam opracowywał scenariusze kolejnych wycieczek. Słynął z własnoręcznie projektowanych i wykonywanych zaproszeń na turystyczne imprezy. Pasja do zgłębiania przeszłości połączona z szacunkiem do języka pisanego zaowocowały wydaniem pod jego redakcją trzech numerów biuletynu PTTK „Poznaj Ziemię Kaliską” (1956 r.), istotnych dla dziejów lokalnego czasopiśmiennictwa. Odnajdywał się w kontakcie z ludźmi; zorganizował i poprowadził setki wycieczek nie tylko po ziemi kaliskiej, działając w przyzakładowych kołach i klubach turystycznych WSK. Wymienienie obejmowanych funkcji, wszystkich uprawnień PTTK, które zdobył, zajmie sporo miejsca w oficjalnych biogramach.   
Wyłuskiwanie najdrobniejszych epizodów z historii, zacięcie badawcze służyły przede wszystkim opowieści. Pan Wacław słynął z gawędziarstwa. Był w tym mistrzem niezrównanym, bo potrafił mówić tak, aby nigdy do końca nie odkryć tajemnicy. Coś dawał innym, coś miastu, coś zostawiał dla siebie.  I coś ze sobą zabrał.
Zostawił np. domową bibliotekę. W niej słynne zeszyty – własne zapiski często łączone z wycinkami prasowymi, co razem przypomina tysiące stron swoistego kolażu. Brulionów doczekały się najbardziej frapujące tematy, zagadki miasta, jak spalony (?) obraz Rubensa z kaliskiej katedry. Nieodżałowana miłość Wacława Klepandego. Mówił o niej w pięknym reportażu Andrzeja Tylczyńskiego i Mieczysława Machowicza z dawnych lat kaliskiego Radia Centrum. Wątek książek w ostatnim czasie się przewijał. Co zrobić ze zbiorem pracowicie gromadzonym przez całe życie? Komu przekazać kolekcję, żeby jej nie zmarnować? To zawsze niezwykle trudne pytania. I rozstania. Część spuścizny trafiła do Wyższego Seminarium Duchownego w Kaliszu.
Zostawił także niezrealizowany marzenie o przygotowaniu i wydaniu encyklopedii kaliskiej. Nie starczyło czasu?
Bywało, że dzwonił „z tematem”. Jedno z ostatnich spotkań odbyło się w samochodzie, na bocznej ulicy. Tak sobie zażyczył. „Jak w dawnych czasach konspiracji” – puentował i mówił to poważnie. Wojna do niego wracała. Może dlatego, że należał do pokolenia, które ją przeżyło, sprawiał wrażenie osoby niezniszczalnej. O takich ludziach mówi się „stara gwardia”. Ten przedwojenny sposób bycia był widoczny na co dzień. Jak w kaplicy na cmentarzu ewangelickim, gdzie przewodnik złożył pełen uszanowania ukłon – hołd dla zasłużonego rodu Szolców i Repphanów. Nową Polską był jak się wydaje rozczarowany. Nie dlatego, że jest ubogim krajem na dorobku –  pamiętał, kiedy bochenek chleba był na wagę ludzkiego życia. Bardziej bolało go chyba to, że hasła, którymi on żył, stały się pustą gadaniną wypowiadaną dla przyziemnych interesów i politycznych handelków. Tym chętniej rozmawiał ze studentami – jakby miał nadzieję, że młode pokolenie nie da się skazić obłudą.
Przy chodzeniu podpierał się laską. Ta laska i drobny, ale zadzierżysty krok tworzyły jakiś dysonans – bardzo ludzki, bardzo normalny. Patrzył przenikliwie.
Kim naprawdę był Wacław Klepandy: przewodnikiem, kreatorem, konspiratorem swoich czasów? Może badawcze spojrzenie na jego spuściznę przyniesie odpowiedź na to pytanie. (AT, MB)

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do