
Jest oczywiście prawdą, że PiS przekupuje wyborców. Emerytom 13. emerytura, dzieciatym dodatkowe 3 × 500+, młodym zwolnienie z podatku do 26. roku życia. Ciekawe, ludzie dadzą się na to wszystko nabrać – czy też wzrost cen nauczy ludzi, że w gospodarce cudów nie ma: z pustego i Salomon nie naleje. A w naszym garnku nie ma już NIC. Są tylko rosnące długi
Jednak najlepszym sojusznikiem PiS-u jest tzw. „d***kratyczna opozycja”, czyli Platforma Obywatelska z przystawkami. PO „zagwarantowała”, że „ci, co zarabiają mniej, niż 4500 zł brutto, dostaną dodatkową premię za aktywność i pracę”.
Do tej pory dodatkowe premie za aktywność i pracę wypłacali szefowie. Ciekawe, czy WCzc. Grzegorz Schetyna wyjmie te dodatkowe 600 zł z własnej kieszeni, czy każe je dopłacać pracodawcom?
Pewno to drugie. I część szefów, którym każe się dopłacać do najmniej zarabiających, po prostu się ich pozbędzie. Lepiej wziąć dwóch lepszych robotników, którym nie trzeba dopłacać – niż trzech gorszych.
Gorsze jest to, że p. Schetyna usiłuje wyrównywać dochody. Otóż podstawowym motorem rozwoju gospodarczego jest nierówność. Kiedyś p. Daniel Olbrychski, zresztą z obozu raczej p. Schetyny niż naszego, wskazywał, że nie może być wysokiego poziomu sztuki aktorskiej, gdy dobry aktor zarabia dwa razy więcej, niż zły. Musi zarabiać sto razy więcej – jak w Hollywood, i wtedy młodzi adepci tej sztuki będą sobie żyły wypruwali, by też tyle zarabiać.
I to samo dotyczy wszystkiego. Równość – to śmierć. Gdzie jest energia: w wodospadzie – czy w jeziorze? A gdzie poziom wody jest równy?
To tyle z punktu widzenia teorii ekonomii.
Natomiast politycznie najgorsze jest co innego.
Tzw. „D***kratyczna Opozycja” swoimi propozycjami DOWODZI, że PiS ma rację. Że rozdawnictwo pieniędzy podatników jest czymś dobrym. Że czymś dobrym jest wyrównywanie... Czyli w gruncie rzeczy popiera PiS.
Gdy śp. Wojciech Młynarski ironicznie śpiewał „Przyjdzie walec i wyrówna!”, nie podejrzewał, że tzw. „opozycja anty-socjalistyczna” będzie wprowadzała większą równość i większy socjalizm niż PZPR w PRL.
Bo przecież, powiedzmy to jasno, ci, co zarabiają mniej niż 4500 zł, dostaną te 600 zł nie za „większą aktywność i pracę”, lecz za to, że zarabiają mniej niż 4500...
Jest też oczywiste, i ćwiczyliśmy to za PRL-prim, że pracownicy zarabiający 4600 natychmiast albo zaczną pracować na akord nieco mniej, by zarobić 4400. A ci, co są na pensji 4600, poproszą o jej zmniejszenie do 4400.
Jedyną osobą, która ostrzegała, że tak się stanie w PRL-bis, byłem ja.
Bo ja czytałem (i wszystkim polecam) genialną książeczkę „Dawny ustrój a rewolucja” śp. Aleksego de Tocquevill’a, że zbrodnicza rewolucja francuska, której rocznicę Francuzi musieli obchodzić 14 VII, nie była przeciwieństwem tego, co robił nieszczęsny Ludwik XVI; przeciwnie – kontynuowała te procesy, które zaczęły się za monarchii, a którym król usiłował się przeciwstawić. Zwiększanie podatków, zwiększanie liczby urzędników i ich władzy nad ludźmi.
Rewolucjoniści rozbudowali to do absurdu.
Symbolem niech będzie zdobycie Bastylii. Pod hasłem: „Precz z tyranią!” uwolniono z niej 6 (sześciu) więźniów. Już po kilku dniach Bastylia zapełniła się setkami ludzi na ogół całkiem niewinnych...
No – ale to była Tyrania Większości, czyli „dobra tyrania”. Taki prototyp Dobrej Zmiany...
Teraz czekamy na jakiegoś Napoleona, który tych wszystkich jarkobinów i innych „Przyjaciół Ludu” pośle tam, gdzie trzeba.
PS. „Przyjaciel Ludu” to pismo wydawane za rewolucji francuskiej przez skrajnego lewaka i mordercę, Jana-Pawła Marata. Warto dodać, że Rosja przeprosiła za rewolucję „październikową”, a Francja za „francuską” – nigdy!
A wzywająca do mordów i rzezi „Marsylianka” nadal jest hymnem tej obrzydliwej Republiki!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
pajac !!!
Gościu powyżej, nie potrafisz podać argumentów tylko umiesz pluć?
Argument - Mikkodzi twierdzą, że prywatny biznes podnosi płace, tymczasem jednocześnie twierdzą, że szef zmuszony do podniesienia płacy o 600 zł zaraz będzie ludzi zwalniał z tego powodu, co = sprzeczność.
Otóż jak wynika z korespondencji Kołakowskiego z Jerzym Giedroyciem, Janusz Korwin-Mikke pod koniec roku 1977 odwiedził Leszka Kołakowskiego w Oksfordzie. Kołakowski tak to opisał w liście do Giedroycia z 17 grudnia 1977: "Odwiedził mnie niejaki pan Mikke, którego mgliście pamiętam jako naszego studenta z Warszawy, ale nic o nim poza tym nie wiem. Mówił, że widział się z Panem i że chce wydać jakiś swój tekst, lecz że Pan powiedział mu, iż nie mógłby Pan wydać niczego wcześniej niż za rok, jemu zaś zależy na pośpiechu. Będzie się zwracał do wydawnictw londyńskich. Ja tego nie czytałem, ale wrażenie moje z rozmowy było niedobre, gdyż ten pan wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że jest geniuszem i że jego dzieło (to oraz jakieś inne, które przygotowuje) są utworami o historycznej doniosłości. Być może jest po prostu wariatem". Jerzy Giedroyc skomentował tę nowinę w liście z 30 grudnia 1977: "Mikkego sobie zupełnie nie przypominam. Jeśli nawet był u mnie, to na pewno blaguje, że mu coś obiecywałem w dalszych terminach. Na mnie również nie zrobił najlepszego wrażenia" (Jerzy Giedroyc, Leszek Kołakowski, Listy 1957-2000, wstęp Paweł Kłoczowski, opracował i przypisami opatrzył Henryk Citko, Instytut Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską. Oddział Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza, Association Institut Littéraire "Kultura", Towarzystwo "Więź", Warszawa 2016, s. 269, 271). Cyt. za Ebenezerem Rojtem